Klub Poszukiwaczy Przygód tom 1 Zmora doktora Melchiora. Agnieszka Stelmaszyk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Klub Poszukiwaczy Przygód tom 1 Zmora doktora Melchiora - Agnieszka Stelmaszyk страница 3

Название: Klub Poszukiwaczy Przygód tom 1 Zmora doktora Melchiora

Автор: Agnieszka Stelmaszyk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Книги для детей: прочее

Серия:

isbn: 978-83-7983-226-2

isbn:

СКАЧАТЬ – Rodzynek wybałuszył oczy.

      – No właśnie, tylko pomyśl, jeśli wytropimy gang złodziei, będziemy sławni na całym świecie.

      Kumple popatrzyli na mnie z uznaniem.

      – Ty to masz łeb.

      – Jasne, że mam – prychnąłem z wyższością. – No to narka! Spotkamy się po szkole w mojej piwnicy. Tam będą się odbywać spotkania klubu – poinformowałem, po czym zarzuciłem na ramię plecak, pożegnałem się

      z chłopakami i pognałem do domu. Na zajęcia dodatkowe postanowiłem zapisać się później.

      Musiałem najpierw przygotować piwnicę przed pierwszym spotkaniem.

      Tak właśnie narodził się nasz klub. Nie mogłem jednak przewidzieć, ile kłopotów z tego wyniknie.

      Kiedy wróciłem po lekcjach do domu, rzuciłem torbę w korytarzu, wyciągnąłem z szuflady klucz do piwnicy i zszedłem na dół. Mieliśmy z bratem i tatą już dawno w niej posprzątać, mama wciąż nas o to prosiła, ale ciągle nie było czasu. W efekcie, kiedy tylko wszedłem, runął na mnie cały stos kartonów z zimowymi i letnimi butami oraz najprzeróżniejszymi rzeczami, których przeznaczania nawet nie próbowałem odgadnąć. Ledwo się spod tego wydostałem.

      Upchnąłem wszystkie kartony na bok i to, co się z nich wysypało, również. Nie miałem teraz czasu na porządki, uznałem, że potem się tym zajmę. Znalazłem stary okrągły stolik z kulawą nogą. O tak, on się nada. Spod sterty makulatury, którą zbierałem do szkoły, i worków plastikowych nakrętek, wydobyłem stół na powierzchnię. Oparłem na zakurzonym blacie ręce i sprawdziłem jego wytrzymałość.

      – Całkiem dobry – zamruczałem zadowolony.

      Pod tę przykrótką nogę podłożyłem kawałek cegły. Nie wiedziałem, skąd się wzięła cegła w naszej piwnicy, ale najwidoczniej kiedyś do czegoś służyła albo już nie zdążyła posłużyć.

      Miałem już stół, ale nadal to wszystko nie przypominało miejsca, w którym mógłby działać klub. Musieliśmy przecież na czymś siedzieć, a było nas aż czterech. Przypomniałem sobie o rozkładanych krzesełkach na ryby. Mój tata czasem zabierał mnie i brata nad rzekę. Ale minęło już sporo czasu, odkąd byliśmy tam po raz ostatni.

      Krzesełek było więcej, bo czasem na ryby jeździła

      z nami mama z Zuzią. Właściwie nie wiem, po co one jeździły. Mama przez cały czas zagadywała tatę, a Zuzia darła się wniebogłosy, strasząc nie tylko ryby w rzece, ale i wszystkich okolicznych rybaków.

      Przy okazji szukania krzeseł, znalazłem coś wspaniałego: wojskową siatkę w maskujących, ciemnozielonych kolorach.

      Kiedyś tata zabrał mnie i brata do lasu, żebyśmy obserwowali jelenie – to kolejna pasja taty. Mówi, że to piękne

      i dostojne zwierzęta. Ja tam nie wiem, bo kiedy nas wtedy zabrał, kazał nam siedzieć w kryjówce przykrytej tą maskującą siatką pół nocy aż do świtu. Ciemno było

      w tym lesie, choć oko wykol, komary pogryzły nas niemiłosiernie, miałem bąble na twarzy, a kiedy wreszcie wstał świt i myślałem, że w końcu zobaczymy te jelenie i nasza udręka się skończy, nad lasem uniosły się takie mgły, że już wcale nic nie było widać. Żadnych jeleni, borsuków, zajęcy, wiewiórek, dosłownie nic! Na dodatek potem zabłądziliśmy i tata przeciągnął nas chyba przez pół lasu. Złapałem nawet kleszcza. Mama jak go zobaczyła, wpadła w histerię, że na pewno teraz zachoruję dźwięk dzwonka do drzwi, wybiegłem z pokoju.

      na boreliozę albo zapalenie mózgu, bo ojciec jest nieodpowiedzialnym człowiekiem.

      – Naprawdę mózg ci się zapali? – Zuzia łaziła ciągle za mną z wystraszoną miną. Tym razem ta smarkata naprawdę się o mnie martwiła.

      – Nie zapali. Zapalenie mózgu to taka choroba, bardzo poważna – tłumaczył jej mój przemądrzały brat

      Michał. – Przed kleszczami należy się odpowiednio chronić. Ja użyłem płynu odstraszającego, a Przemek nie.

      – Ojej… – Mała się przejęła.

      Rzeczywiście Michał miał rację, nie chciało mi się używać płynu, a brat spryskał się tak, że nawet muchy pół metra od niego padały. Jasne, jemu nigdy nic nie groziło.

      Przez następnych kilka godzin z niepokojem wypatrywałem u siebie objawów tych wszystkich strasznych chorób. Po usunięciu kleszcza mama solidnie zdezynfekowała ugryzione miejsce, a samego kleszcza wyciągnęła specjalną pompką, żeby nie uszkodzić pajęczaka. Podobno, gdyby go źle wyciągnęła, on mógłby zwymiotować do mojej krwi i przekazać mi zarazki. No wiecie?

      Muffin powiedział, że znał chłopaka, który też został ugryziony przez kleszcza i u niego lekarze wykryli boreliozę. Musiał dostawać mnóstwo zastrzyków! Przeraziłem się jeszcze bardziej.

      Cały dzień spędziłem w łóżku. Wszyscy domownicy chodzili wokół mnie na palcach z zatroskanymi minami, a ja czekałem na przyjście najgorszego. Studiowałem objawy w książce i już pod wieczór zauważyłem u siebie większość z nich.

      Tata chodził jak struty, wyrzucając sobie, że to jego wina. W sumie miał rację, przecież to była jego wina. To on kazał mi siedzieć w tym lesie i nie dopilnował, czy spryskałem się płynem odstraszającym. Uznałem, że należy mi się odszkodowanie za utratę zdrowia i straty moralne.

      – Kupisz mi nową konsolę? Najlepiej Xboxa, tak

      o tym marzę – z przymglonym wzrokiem wyszeptałem tacie omdlewającym głosem.

      Tak naprawdę nie czułem się aż tak źle, ale przecież w każdej chwili mogłem naprawdę śmiertelnie ZACHOROWAĆ.

      Tata odgarnął moje wilgotne włosy z czoła, pocałował mnie w policzek i obiecał:

      – Dobrze, kupię ci. Tylko mi już wyzdrowiej.

      Jak więc widzicie, to chorowanie nie było takie złe. Tyle że mama zabrała mnie w końcu do lekarza na badania. Okazało się, że miałem szczęście i kleszcz niczym mnie nie zaraził. Kamień spadł mi z serca, ale gdy po powrocie do domu w ramach relaksu usiadłem przed komputerem, mama stanowczo zabroniła mi grać.

      Powiedziała, że skoro jestem zdrowy, czas skończyć z rekonwalescencją i symulowaniem.

      Też coś, wcale nie symulowałem. Naprawdę poczułem się chory, gdy pomyślałem, że kleszcz mógł zwymiotować do mojego krwiobiegu.

      No ale zboczyłem z tematu. Wszystko przez tę siatkę, którą wyciągnąłem z kąta piwnicy i przypomniałem sobie o tamtej historii.

      Rozwiesiłem ją nad stołem i pozaczepiałem o rury biegnące pod sufitem, tworząc coś w rodzaju namiotu. Wewnątrz tego namiotu znajdował się stół i krzesełka rybackie.

      Kiedy popatrzyłem na swoje dzieło, byłem naprawdę zadowolony. Zerknąłem na zegarek. Do spotkania СКАЧАТЬ