Rozniecić ogień. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rozniecić ogień - Louis de Wohl страница 3

Название: Rozniecić ogień

Автор: Louis de Wohl

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Книги для детей: прочее

Серия:

isbn: 978-83-257-0732-3

isbn:

СКАЧАТЬ na jego skraju. Juan Xavier, uważny obserwator, zwrócił uwagę, że cały ciężar jej ciała nadal spoczywa na stopach i łydkach. Zakonnica pozostałaby w takiej samej pozycji, nawet gdyby ktoś wysunął spod niej krzesło. Zajęła miejsce z uprzejmości, lecz nie miała zamiaru się odprężać. Pomyślał niespokojnie, że ich gość wygląda jak duch.

      Jego matka dostrzegła głębokie bruzdy w kącikach ust Magdaleny oraz fioletowe pierścienie wokół oczu, świadczące o licznych postach i czuwaniach. Pomyślała, że jej córka przesadza i skraca sobie życie. Poruszona do głębi, zapragnęła powiedzieć, co o tym sądzi, przestrzec córkę, błagać ją, by bardziej o siebie dbała. Wiedziała jednak, że w ten sposób przekroczyłaby niewidzialną granicę.

      – Jesteśmy niewymownie wdzięczni za to, że Wielebna Matka zechciała nas odwiedzić – wymamrotała.

      – Chodzi o Franciszka – oznajmiła przeorysza.

      – Franciszka? – powtórzyła doña Maria oszołomiona. – Przed chwilą o nim mówiliśmy!

      Zakonnica z uśmiechem skinęła głową.

      – Jakże inaczej – potwierdziła. – Właśnie to mnie zaniepokoiło.

      Bracia wymienili niepewne spojrzenia.

      – Jego postępowanie także w nas budzi niepokój – ciągnęła doña Maria. – Najwyraźniej nie traktuje studiów z należytą powagą. Podobno zatrudnił służącego i kupił konia. Poza tym traci czas na uprawianie wszelkiego typu sportów. Naszym zdaniem nie postawił sobie żadnego wyraźnie zarysowanego celu.

      Ku bezbrzeżnemu zdumieniu matki, Magdalena znowu się uśmiechnęła. Na jej twarzy wykwitł ciepły, pogodny uśmiech, który rozjaśnił jej woskowe oblicze.

      – Kochany Franciszek – powiedziała.

      – Wielebna Matka traktuje go z niebywałą łagodnością – upomniała ją surowo matka.

      – Trudno dostrzec w nim złe cechy – odparła Magdalena. – Za to wyraźnie widać tyle dobrego, że Bóg z pewnością w pełni to wykorzysta.

      – Zatem stanie się to w Nawarze – podsumowała doña Maria. – Podjęłam decyzję, by go sprowadzić do domu.

      – Teraz już rozumiem, dlaczego przyjechałam – oś­wiadczyła zakonnica cicho.

      – Wielebna Matka zaznaczyła, że również jest o niego niespokojna...

      Magdalena pokręciła przecząco głową.

      – To nie on mnie niepokoi – sprostowała. – Tylko ty.

      – Wielebna Matka wybaczy, ale nie rozumiem – oznajmiła doña Maria ostro.

      – W głębi serca przeczuwałam, że będziesz mu rzucała kłody pod nogi – wyznała przeorysza łagodnym tonem.

      – Żadną miarą nie mogę sobie pozwolić na finansowanie takiego życia, jakie on ma ochotę prowadzić! – krzyknęła doña Maria. – Bóg świadkiem, jak bardzo dotknęły mnie przeciwności losu i ile rozmaitych trudności muszę pokonywać każdego dnia.

      – On to wie i dostrzega każde twoje poświęcenie, matko – przypomniała zakonnica pogodnie. – Nikt nie chce, byś zapewniała Franciszkowi życie pełne luk­susów. Błagam cię jednak, nie uniemożliwiaj mu stu­diów.

      – Ależ... ależ... służący! Koń! Nie mogę...

      – W stosownym czasie zrezygnuje z tego typu zachcianek – zapowiedziała Magdalena. – Sam zostanie sługą Bożym i będzie niósł słowo Pana. W przyszłości bardzo dużo uczyni dla Jego chwały. Jednak wcześniej należy go stosownie przygotować i z tego względu musi pozostać tam, gdzie jest.

      Zapadło milczenie, po dłuższej chwili przerwane przez doñę Marię.

      – Skoro Wielebna Matka wyraża takie życzenie, nie odwołam go z uczelni – zgodziła się niechętnie.

      – To nie moje życzenie, lecz Boga – sprostowała zakonnica. Na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech. Wstała, skłoniła się matce, braciom i wyszła bez słowa, szybko i lekko, bardziej jak wesoła, młoda dziewczyna niż pełna powagi przeorysza.

      Doña Maria ruchem dłoni nakazała synom opuszczenie pokoju.

      Bez słowa zastosowali się do polecenia. Za progiem Miguel ruszył prosto do drzwi piwnicy.

      – Muszę się napić wina – mruknął gardłowo.

      – Ja także – przyłączył się Juan. – Mam też ochotę na dużą porcję mięsa. Zaczekaj na mnie, idę z tobą. Nogi się pode mną uginają.

      Pierre’a Favre’a jak zwykle obudziło przenikliwe bicie uczelnianego dzwonu o czwartej nad ranem, a Franciszek Xavier jak zwykle w najlepsze spał dalej.

      Pierre cieszył się, że noc dobiegła końca, przynajmniej dla niego. Na dworze panowały jeszcze nieprzeniknione ciemności i słychać było dudnienie deszczu o okno.

      Od niedawna źle sypiał i choć doskonale znał tego przyczynę, nie chciał jej dopuścić do świadomości. Był zaniepokojony, a powód jego poruszenia spał na sienniku obok i ciężko oddychał przez nieco opuchnięte usta. Franciszek znowu wychodził. Innymi słowy, jego służący, Miguel Landivar, pożyczył od kogoś pieniądze. Człowiek ten dysponował wrodzoną umiejętnością zdobywania funduszów dla pana, który niezmiennie przeznaczał je na jeden i ten sam cel. Dziwne, że człowiek o niebywale silnym charakterze, dla którego godność i szlachetność tak wiele znaczyły, pozostawał pod tak wyraźnym wpływem służącego. Być może jednak nie chodziło o wpływ Landivara, tylko profesora Garcíi. Tajemnicą poliszynela było to, że García zabierał niektórych studentów na nocne eskapady. Odźwierny, hojnie przekupiony, nie puszczał pary z ust, lecz studenci ochoczo przechwalali się swoimi wyczynami.

      Czy takie życie naprawdę dostarczało tyle radości? A jeśli tak – czy był głupcem, nie czerpiąc z niego garściami?

      Jako dwunastolatek, Pierre Favre złożył śluby dożywotniej czystości. Uczynił to z własnej woli, w małej górskiej kapliczce. Czy naprawdę musiał ich dotrzymywać? Przecież była to tylko przysięga dziecka, które nie miało pojęcia o świecie.

      Niewiele wiedział wtedy o świecie, ale całkiem sporo o Bogu. Kto wie, może więcej niż teraz, po długotrwałej nauce.

      Zapalił świecę.

      – Franciszku, obudź się.

      Franciszek gwałtownie usiadł na materacu.

      – Zabierzcie ją – polecił ze złością. – Nie chcę jej więcej widzieć.

      – O czym ty mówisz? Dzwonił dzwon...

      – Dzwon? – Franciszek ziewnął. – Następny dzień, tak? Wspomnienia poprzedniego nadal przygniatają mi czaszkę. СКАЧАТЬ