Ostatni Krzyżowiec. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ostatni Krzyżowiec - Louis de Wohl страница 28

Название: Ostatni Krzyżowiec

Автор: Louis de Wohl

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Биографии и Мемуары

Серия:

isbn: 978-83-257-0651-7

isbn:

СКАЧАТЬ argument doktora, czy formułował własną odpowiedź.

      Raptem Filip oświadczył:

      – Pan zapomniał, gdzie jest jego miejsce, doktorze Gutierrez. Ja jednak pamiętam, gdzie jest moje: u boku mej żony.

      Nastało ogólne zamieszanie, tak iż nikt nie pomyślał, żeby otworzyć drzwi przed królem. Ten przez chwilę walczył z klamką – nigdy w życiu sam nie otwierał drzwi – ale udało się i zamknął je mocno za sobą.

      – Madonna – sapnął Aleksander Farnese. – Chyba bym się nie ośmielił...

      Spoglądając na don Luiza Quixadę, Juan dojrzał w jego obliczu odbicie własnych uczuć: obawę i dumę.

Kolo.psd

      – Wszedł do jej pokoju, tak? – Woskowa twarz don Carlosa drgała jakby nadejść miał kolejny napad choroby. – Mój drogi ojciec to bardzo odważny człowiek.

      Nienawiść, która brzmiała w tym melodyjnym głosie, była nie do zniesienia.

      Juan się nie odezwał.

      – Jest to też człowiek bardzo głupi – kontynuował Carlos. – Jak długo z nią przebywał?

      – Jego Królewska Wysokość jest nadal z królową.

      – Co? Cały czas? – Carlos zaczął chichotać. – Oj, dostanie – powiedział. – Nie ominie go to. Jakie to smutne dla Hiszpanii. Wszędzie okropne krosty, okropne pryszcze. – Zaczął chodzić po pokoju, kulejąc i pociągając nogami, jak chrabąszcz.

      – Ona poniosła karę – stwierdził. – Srogą, srogą karę. Krosty i pryszcze na całej jej ślicznej twarzyczce. A jeśli z tego wyjdzie... będzie miała blizny, blizny na całe życie. Nikt już się z nią nie ożeni. Biedna Izabela, biedna Izabela. Jest młoda. Ma akurat tyle lat, co ja. Być może to przeżyje. Nie siwieje się w wieku piętnastu lat.

      Nagle zmienił mu się nastrój.

      – Ja sam byłem chory – powiedział z goryczą. – Upadłem. Przez długi czas byłem nieprzytomny. Ojciec nie zawracał sobie głowy, żeby przyjść do mnie. Nie zależy mu na mnie; nigdy mu nie zależało. Przez całe lata go nie widziałem. Zawsze jest coś lub ktoś znacznie ważniejszy ode mnie. Jestem niczym. Gdy mówi do mnie, nawet na mnie nie patrzy.

      Gdy don Carlos dawał upust swemu żalowi nad samym sobą, jego głos stracił cały swój urok i stał się chrapliwy i ostry. Jakoś trudniej było znosić jego użalanie się nad sobą niż jego złośliwość. Dlaczego?

      Zastanawiając się nad tym, Juan doszedł do wniosku, że użalanie się nad sobą bardziej niż inne rzeczy niszczy współczucie ze strony innych. A tylko współczucie pozwalało znosić towarzystwo Carlosa.

      Księciu znowu odmienił się nastrój.

      – Gdy mój drogi ojciec postanowił ukraść mi moją narzeczoną, zrobił wobec mnie przynajmniej raz jeden łaskawy gest – powiedział. – Obiecał zwołać Kortezy Kastylii tu w Toledo, by złożyły przysięgę wierności wobec mnie jako ich przyszłego władcy. Bardzo to doprawdy łaskawe dać mi to, co mi się należy. Jednak było to chociaż coś... teraz jednak? On myśli tylko o niej. Być może sądzi, że ona da mu kolejnego syna, może syna równie miłego dla oczu jak ty albo tak silnego jak kuzyn Aleksander. Może dlatego przestał już mówić o swojej obietnicy dla mnie.

      Pokazał zęby.

      – Nadal jestem pierworodnym – powiedział z groźbą w głosie. – Nic nie może tego zmienić, poza moją śmiercią. Rozumiecie teraz, dlaczego zawsze trzymam broń w pokoju?

      – Wasza Wysokość nie mówi serio...

      Carlos wybuchnął śmiechem przypominającym gęganie.

      – Jesteś cennym naiwniaczkiem, Juanie. I myślisz, że wszyscy dokoła są tacy, jak ty. No cóż, pozostań, jakim jesteś; bądź, jakim jesteś, to mi pasuje. Będę mógł głośno myśleć w twojej obecności, a ty nie pobiegniesz donieść na mnie. To już coś.

      U drzwi dało się słyszeć jakby drapanie i oto książę w kilku niewiarygodnie szybkich krokach, niemal susach, znalazł się za swym biurkiem i złapał ciężki pistolet.

      – Kto tam? – wrzasnął.

      Wszedł starszy lokaj i ukłonił się.

      – Wasza Wysokość, jest tutaj don García na prośbę Jego Królewskiej Mości.

      – To kłamstwo – Carlos wydał przeszywający pisk. – Król jest z królową.

      Jednak don García, wychowawca Carlosa, wszedł. Był to wysoki, dystyngowany, starszy pan.

      – Nigdy jeszcze nie skłamałem Waszej Wysokości – powiedział z naciskiem.

      Carlos upuścił pistolet.

      – Nigdy nie powiedziałem, że pan skłamał – odpowiedział. – Myślałem, że skłamał ten łajdak lokaj. Gdzie jest mój ojciec?

      – Jego Królewska Wysokość udał się do swego gabinetu, żeby podpisać dokumenty państwowe.

      – Rzeczywiście? – rzucił drwiąco Carlos. – I zostawił królową samą?

      Don García puścił tę złośliwość mimo uszu.

      – Jeden z dokumentów dotyczy Waszej Wysokości – rzekł. – A ja mam obowiązek poinformować Waszą Wysokość, że Kortezy Kastylii złożą przysięgę wierności dwudziestego trzeciego lutego.

      – O! – oczy Carlosa błysnęły. Wyprostował się. – Bardzo dobrze, don García. Przesyłam wyrazy uszanowania i podziękowania Jego Królewskiej Mości.

      Starszy człowiek skłonił się i wyszedł.

      Juan promieniał.

      – Widzisz, król wcale o tobie nie zapomniał! Pomimo wszystkich swych zmartwień...

      – Głupiś – Carlos wyszczerzył się triumfująco. – On musiał to zrobić, nie rozumiesz? Może złapać ospę, może umrzeć. Musi zaprzysiąc Kortezy. Ktoś musi rządzić Hiszpanią – a nie ma nikogo innego.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст СКАЧАТЬ