Название: Drzewo życia
Автор: Louis de Wohl
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Биографии и Мемуары
isbn: 978-83-257-0649-4
isbn:
Pochyliła się nad nim, jak gdyby chciała tchnąć swoje myśli w jego umysł. Jej ciało, wciąż gładkie i smukłe, było napięte jak u kota czającego się do skoku.
Ty i ja, Konstancjuszu – rządźmy światem, dobrze? Cesarska krew Rzymu i królewska krew Brytanii: jakie szanse mają syn wieśniaka i potomek niewolników? Nigdy dużo o tym nie mówiłeś, ale ja wiem, że ta myśl tkwi w tobie i nie śpi. To ukryty płomień, tak jak we mnie. Jedź i zdobądź nagrodę... nawet jeśli zajmie ci to lata... a zajmie na pewno. Zaczekamy, ty i ja. Jesteśmy młodzi. Ale nie pozwól nam czekać zbyt długo. Widzę na twoich skroniach pierwsze siwe włosy, mężu. Na moich jeszcze ich nie ma – ale wkrótce mogą się pojawić. Zdobądźmy władzę, póki będziemy mogli się nią cieszyć.
Poruszył się we śnie, więc się odsunęła. Ale się nie obudził. Czy w pokoju powiało nagle chłodem? Było już sporo po północy – zostało tylko kilka godzin do jego wyjazdu. Co ją naszło? Co za szaleństwo, jakie obłąkane marzenie – myślała, że przepędziła je przed laty do błyszczącej głębiny, z której się wynurzyło.
Władza. Czy byłaby szczęśliwsza jako cesarzowa, jako władczyni całego świata, niż była przez te wszystkie lata? Kim była kobieta, która tchnieniem wsączała myśli w ucho śpiącego męża?
Wstała i przemknęła do okna. Tam, na północnym wschodzie, było Camulodunum i dom jej ojca. Może słyszał jej myśli, tak jak często sądziła, kiedy była mała. Czy są we mnie dwie kobiety zamiast jednej, ojcze? Jedna, która pragnie władzy, i druga, która chce tylko swego męża i dziecka, i nie dba o resztę świata? Czy bogowie tchnęli we mnie dwa razy, kiedy ożyłam w łonie matki?
On jednak nigdy nie odpowiadał na pytania dotyczące bogów.
A bogowie nigdy nie odpowiadali na pytania dotyczące ich samych.
Pojadę odwiedzić ojca, pomyślała. Jak tylko Konstancjusz wyjedzie, pojadę do ojca. To oczywiście słabość. Ta sama, która każe ludziom klękać przed ołtarzami tylu bogów i bogiń, i prosić, i mieć nadzieję na odpowiedź, nawet jeśli wiedzą w głębi serca, że nie ma odpowiedzi i że ich własne pytanie, ich własna modlitwa wraca do nich jak echo.
Spojrzała na śpiącego. Słyszała jego oddech, regularny i głęboki, a jednak czuła, że już odszedł, zanurkował w lśniącą głębię, by zdobyć nagrodę; że jej życzenie było wezwaniem – tak nieodwołalnym jak strzała, która opuściła cięciwę, a ona została sama – samotna i zalękniona.
Rozdział ósmy
– Nowy ceremoniał – powiedział nerwowo szambelan – wprowadzony przez ich Boski Majestat, cesarzy Dioklecjana i Maksymiana, niech bogowie dadzą im długie życie i nieśmiertelne zwycięstwo, jest następujący: wejdziesz na dziedziniec wewnętrzny w odstępie pięciu kroków za mną – zostaniesz przedstawiony prefektowi straży pałacowej. Wejdziesz do okrągłego pokoju, gdzie dołączą do nas inni goście. Potem pójdziemy głównymi schodami do sali audiencyjnej... mówiłeś, że jak się nazywasz?
– Jestem legat Konstancjusz.
– Oczywiście, oczywiście – mam tu twoje imię... – szambelan nerwowo przeglądał wielki zwój ze złoconymi brzegami. Konstancjusz widział, że zawiera setki imion, więc pytanie było mniej lub bardziej wybaczalne. Niewybaczalne było, że cesarski urzędnik ma sposób bycia wystraszonej starszej damy i używa kosmetyków. – Znakomicie, legacie Konstancjuszu – twoje miejsce jest między legatem Basjanusem i legatem Terencjuszem. My...
– Aulus Terencjusz? Z Czternastego Legionu?
Umalowana twarz przybrała nadąsany wyraz.
– Tak, tak, ale usilnie proszę, by mi nie przerywać. Nowy ceremoniał jest trochę skomplikowany, a ja mam dużo obowiązków do wypełnienia w bardzo krótkim czasie. Na czym skończyłem? O właśnie – z głównych schodów przejdziemy do sali audiencyjnej. Rzędem, jeśli można prosić. W sali audiencyjnej minister dworu, Semproniusz, przejmie wprowadzenie. Jego Cesarska Mość wejdzie do sali lub nie – jeśli to uczyni, padniecie przed nim na twarz na znak dany przez trąbkę.
Konstancjusz nie wierzył własnym uszom. Rzymscy legaci padający na twarz jak niewolnicy? Szambelan dalej trajkotał, ale nie zwracał na niego uwagi. Co do licha stało się z Rzymem! W kręgach armii często narzekano, że Imperium schodzi na psy, ale niezadowoleni oficerowie zawsze tak mówią, kiedy coś układa się nie po ich myśli. Łapówkarstwo, podstęp, spisek, korupcja – tak, z pewnością. Ale naśladowanie najgorszych wschodnich zwyczajów... nie, nawet Heliogabal by się na to nie odważył. Naśladował je tylko w takim stopniu, że lubił się przebierać za kobietę Wschodu do swoich odrażających praktyk. Otaczał się kochankami w swoim typie i rozdzielał wyższe urzędy podług ich miłosnych zasług. Ale Heliogabal nigdy by się nie odważył włączyć armii do tego wschodniego nonsensu.
Szambelan wciąż paplał o „formalnym zwracaniu się” i „oficjalnym tytule” i o tym, co wolno, a czego nie wolno było powiedzieć w obecności Boskiego Cesarza.
– Świetnie – warknął Konstancjusz. – Więcej nie przyswoję w ciągu jednej lekcji. Przyjechałem tutaj złożyć raport, nie ćwiczyć wschodnią gimnastykę.
Szambelan wzruszył zmęczonymi ramionami.
– Jak chcesz, szlachetny legacie – ale nie wiń mnie, kiedy coś pójdzie nie tak. Nasz Boski Cesarz nie zawsze jest wyrozumiały.
– Nigdy nie słyszałem, by Maksymian był wyrozumiały – uśmiechnął się krzywo Konstancjusz. – A teraz prowadź mnie do niego. Najpierw dziedziniec wewnętrzny, tak?
Najpierw dziedziniec wewnętrzny. Drobne kroczki szambelana kusiły Konstancjusza, by wymierzyć mu solidnego kopniaka w pewne miejsce ukryte pod długim, pięknie haftowanym płaszczem. Może urzędnik wiedział, że prowokuje takie uczucia, i dlatego nalegał na odstęp pięciu kroków...
Hannibalianus, prefekt straży pałacowej, był wielkim, tęgim mężczyzną w mundurze błyszczącym od złota.
– Jak tam Brytania? – zapytał grubym głosem, jak gdyby chciał pokazać, że wie wszystko o gościu. Nie czekał jednak na odpowiedź, tylko odwrócił się, by sprawdzić strażników rozstawionych w równych odstępach pod ścianami.
Szambelan podreptał szerokim korytarzem, również obstawionym strażą, do okrągłego pokoju, w którym około stu dystyngowanych osób czyniło dystyngowany hałas.
Konstancjusz rozpoznał Terencjusza i wszedł prosto w tłum.
– Witaj, drogi Świński Ryju – powiedział serdecznie. – Kopę lat. Nic się nie zmieniłeś. A jak tam Czternasty?
– Na Jowisza – rzekł niewysoki energiczny oficer, mrugając oczami. – Czy to nie jest młody Konstancjusz? Też nic się nie zmieniłeś – ile to już lat? – nie, nie dam rady policzyć. Ale mnie rozczarowałeś, Konstancjuszu – myślałem, że wrócisz niebieski – oni malują się indygo, prawda?
– Spokojnie, Świński Ryju – roześmiał СКАЧАТЬ