Przedwiośnie. Stefan Żeromski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przedwiośnie - Stefan Żeromski страница 14

Название: Przedwiośnie

Автор: Stefan Żeromski

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ wszechpotężny proletariat – na śmierć walcząc ze sobą, sprzysięgły się na tę małą skórzaną skrzynkę. Czyhały na nią prawa osiągnięte wprost z łaski bożej i prawa materialistycznego pojmowania dziejów człowieczeństwa, prawa indywidualnej grabieży i prawa komunistycznego podziału dóbr tego świata – jako na własność zasługującą w każdym wypadku na doraźną konfiskatę. Zawierał się w niej przecie pewien ułamek cywilizacji świata skazanego na zagładę, a jednak budzącego skryte pożądania. Nie ulegało wątpliwości, że świat stary może z łaski bożej złupić, a świat nowy przypuści szturm do tej ostatniej twierdzy reakcji. Cezary był na rozdrożu. Z odrazą myślał o poparciu, jakiego nawet w imaginacji udzielał staremu porządkowi rzeczy, zatajając miejsce ukrycia i sam fakt posiadania zakonspirowanej walizki, a jednak nie mógł się oprzeć marzeniu o skarpetkach, chustkach do nosa, ba! – o krawacie. Co ważniejsza, nie mógł przecie odmówić ojcu prawa tęsknoty za aspiryną i antypiryną, które mu tak często były potrzebne.

      Ileż to razy stary pan wzdychał:

      – Ach, gdybym to miał tafelkę aspiryny Bayera! Zaraz bym wyzdrowiał…

      Bez tej tafelki gorączkował, chorzał, drżał z dreszczów i cierpiał z powodu bólu głowy.

* * *

      Wyruszyli w zimie na statku zdążającym do Carycyna[117] jako dwaj robotnicy, którzy pracowali w kopalniach nafty, a teraz wskutek przewrotów i zawieszenia robót wracają do siebie, do Moskwy. Mieli fałszywe paszporty, wydane im przez pewne czynniki sprzyjające sprawie ich powrotu. Odziani w typową odzież robotniczą, mówiący pomiędzy sobą doskonałą ruszczyzną, której arkana posiadali w stopniu niezrównanym, ostrzyżeni w sposób obrzędowy, byli doskonałymi „towarzyszami” nowego porządku rzeczy na rozłogach sowieckich. Toteż szczęśliwie przebyli morską część drogi i wyruszyli z Carycyna koleją na północ. Ta druga część była cięższa niż pierwsza. Podróżowali oczywiście w wagonie towarowym. Ciepło szerzyło się w tym pudle dla czterdziestu ludzi z ciał współtowarzyszów podróży i z ognia, który rozniecano pośrodku, gdy było bardzo zimno. Spali obok siebie pokotem, zawinięci w tułupy[118] baranie. Wóz wciąż stawał i stał nieskończenie długo, nieraz dniami i nocami, na lada podrzędnej stacyjce. Z niewiadomej przyczyny zatrzymywał się i, nie wiedzieć kiedy, z nagła ruszał z miejsca nie bacząc wcale na to, czy tam który z pasażerów nie zostaje. Te postoje napawały rozpaczą młodego Barykę, który pierwszy raz w świat wyruszył i chciał coś przecie na nim zobaczyć. Tymczasem trzeba było pilnować legowiska, aby snadź nie zostać w bezludnym stepie. Leżeli tedy obadwaj[119] z ojcem, który cherlał i dusił się w niemiłosiernym zaduchu wozu – wysypiali się i prowadzili rozmowy. Zdarzyło się tak szczęśliwie, że najbliżsi trzej sąsiedzi, leżący obok, były to dzikusy zakaspijskie, Sartowie skośnoślepi, nie rozumiejący rosyjskiego języka. Następny za nimi pasażer był śpiochem, który tylko czasem budził się, żeby się przeraźliwie wyziewać – i znowu zasypiał. Inni mieszkańcy tego ruchomego więzienia gotowali strawę, baby niańczyły chore i płaczące dzieci, chłopi staczali pomiędzy sobą zażarte kłótnie, grali w karty, śpiewali. Upewniwszy się co do obojętności, albo nieszkodliwości sąsiadów ojciec i syn zaczęli mówić po polsku.

      Polszczyzna Cezarego była nieco zawiana rosyjskim nalotem, lecz mimo to dobra i gładka. Mówił tym językiem chętnie, żeby ojcu sprawić przyjemność. Niejednokrotnie w ciągu długich rozmów Cezary zapytywał ojca, co z nimi będzie potem.

      Rozumiał, że jadą teraz do walizki, ale potem? Rozumiał, że zobaczą rewolucję w jej samym sednie, u źródła, w gnieździe władzy – ale co potem? – Co będzie z nami? Dokąd się udamy?

      – Do Polski – odpowiadał Seweryn.

      – Po co?

      Stary długo odkładał odpowiedź, obiecując dać ją później.

      Wreszcie na jednym z postojów, ciągnących się tak długo, iż tracili nadzieję, czy kiedy odjazd nastąpi, leżąc przytuleni do siebie dla ciepła, jakby byli jednym ciałem, ojciec Baryka zaczął dawać odpowiedź, dlaczego mają do Polski podążać. W wagonie było powietrze tak zepsute i ciężkie, iż Seweryn był niby owa wieszczka grecka[120], której trójnóg znajdował się nad szczeliną wydzielającą gazy odurzające. Mówił z przymkniętymi oczyma w odurzeniu od trującego zaduchu wędrowców przemierzających równiny Rosji niezmierzonej.

* * *

      – Dlatego do Polski – mówił – że tam się zaczęła nowa cywilizacja.

      – Jakaż to?

      – A no posłuchaj, jaka…

      – Słucham.

      – Narodził się był w Polsce człowiek jeden, a nazywa się tak samo jak my obaj – Baryka – człowiek genialny.

      – Co znowu! nic mi nigdy o tym nie mówiłeś. Cóż to za jeden? Krewny?

      – A właśnie że tak. Tak się nazywa – Baryka. Ja ci wielu rzeczy o sobie nie mówiłem, bom ja się teraz bardzo zmienił i nie chciałbym cię sobą drażnić. Dawniej byłem zupełnie inny, a teraz jestem zupełnie inny. Innego znałeś ojca w dzieciństwie, a innego widzisz teraz. Taki to los. Za pobytu w kraju, na wojnie i w legionach do gruntu się zmieniłem. Jakby kto moją duszę na nice wywrócił. Ale nie o tym teraz mowa.

      – Cóż ten Baryka?

      – Człowiek ten już za pobytu w szkołach zdradzał zdolności niesłychane. Zwłaszcza w dziedzinie matematyki. Ale gdy skończył szkołę średnią, gimnazjum, poszedł na medycynę.

      – To i mnie tatko zawsze podsuwał medycynę, gdym jeszcze był sztubakiem w trzeciej klasie…

      – Tak. Pragnąłem, żebyś został lekarzem. Ale nie udało się. Wojna, rozruch rewolucyjny…

      – „Rozruch rewolucyjny”… – rozjątrzył się Cezary.

      – No, niech tam będzie, jak chcesz. Nazywajmy to najbardziej głośnymi tytułami. Tamten człowiek ukończył medycynę i zaczął nawet praktykę. A miał ci jakieś niesłychane własne środki lecznicze… Ale o tym potem…

      – Wszystko trzeba po kolei powiedzieć…

      – Najprzód, co najważniejsze. Otóż ten Baryka rzucił, wyobraź sobie, medycynę i wszelkie wynalazki swoje w tej dziedzinie. Wyjechał z Warszawy…

      – A to w tej jakiejś Warszawie… – z rozczarowaniem szepnął młokos.

      – W Warszawie. Ów Baryka udał się nad Morze Bałtyckie i tam długo chodził po wybrzeżach oglądając piaszczyste góry nadmorskie, diuny[121], zaspy lotne, co najbardziej sypkie i zwiewne.

      – Po cóż mu to było potrzebne?

      – Zaraz! Począł skupować od właścicieli prywatnych takie diuny, najbardziej nieużyteczne, nie porośnięte nawet trawą nadmorską, gdzie nawet wrona nie przysiądzie i mewa nie ma z czego gniazda ukręcić. Ludzie pozbywali się tych nieużytków i pustek, uszczęśliwieni, że znalazł się głuptasek, który za nie płaci gotowym pieniądzem – zwłaszcza że to było СКАЧАТЬ



<p>117</p>

Carycyn – miasto w Rosji, późniejszy Stalingrad, dziś Wołgograd.

<p>118</p>

tułupy (ros.) – długie kożuchy, zazwyczaj nie kryte suknem.

<p>119</p>

obadwaj – dziś popr.: obydwaj.

<p>120</p>

wieszczka grecka – Pytia; kapłanka objawiająca wyrocznie w świątyni w starożytnych Delfach.

<p>121</p>

diuny – wydmy piaszczyste wzdłuż wybrzeży morskich.