– Za co by cię mieli zabijać?
– Czy to wiadomo, za co teraz ludzie ludzi zabijają!
– Mama nie żyje! – wyznał Cezary.
– Wiem.
– Byłeś na jej grobie?
– Byłem.
– Skąd wiesz, gdzie leży?
– Od Gruzina, od księdza.
– Jakżeś trafił do mnie?
– Trafiłem… – rzekł z cichym uśmiechem Seweryn Baryka.
Oczy jego zaszły ciężkimi łzami, które pewnie w tej chwili od szeregu lat po raz pierwszy przerwały tamy męczarni jego duszy. Zaszlochał, głucho załkał na piersiach syna. Młody utulił go w ramionach. Podparł go i ugłaskał drżącymi rękoma.
– Gdzie się spotkamy? – spytał szybko Cezary.
– W nocy tu przyjdę. Będę czekał na tej pryzmie kamieni, gdzie zawsze.
– Warty w nocy chodzą dookoła koszar.
– Znam ja miejsce, gdzie warty chodzą. Nie jednę[112] tu już noc przeczekałem myśląc, że przypadkiem wyjdziesz.
– Po północy wyjdę.
– Pójdziemy do mamy. Tędy polem pójdziemy.
– A skąd ty przychodzisz?
Seweryn Baryka zakreślił ręką półkole ogarniające północny horyzont.
– Ale skąd? – pytał syn.
– Ze świata.
– Ale skąd?
– Z Rosji.
– Powiedzieli mi, żeś zginął.
Po chwili Cezary zawył z radości, zawył jak pies:
– Nie zginąłeś! Nie zginąłeś! O, cóż za szczęście.
– I ty nie zginąłeś!
– A gdzieś ty był tak długo? Gdzieś był, tata?
– W legionach – daleko, daleko – w Polsce.
– Mama czekała… – wyszeptał syn.
Seweryn nie mogąc mówić wykonał znowu swój gest szeroki, pół horyzontu obejmujący. Coś wyjąkał niezrozumiałego, co ledwie można było pojąć:
– Teraz już… Teraz już – w nogi! W nogi! Chcesz?
– Och, chcę! Ale razem z tobą!
– To, to! Razem ze mną!
– No!
Objęli się jeszcze raz, jeszcze raz ramionami żelaznymi. Ktoś znowu szedł, więc Cezary ociężale powrócił do swej łopaty.
Panowanie tureckie w mieście Baku, po ukróceniu barbarzyńskiej rzezi i rabunków, nacechowane w ogóle rozumem i dobrą wolą, nie trwało długo. Traktat wersalski zmusił Turków do ustąpienia z Baku i okolicy, umożliwiając wybrzeżom kaspijskim osiągnięcie pewnej formy niezależności pod nazwą Azerbejdżanu. Lecz ta forma, a raczej foremka nie trwała również zbyt długo. Zniweczyło ją najście wojsk bolszewickich, niosących wraz z hasłami rewolucji nowe rzezie, kary, egzekucje, gwałty, nie mniej okrutne i olbrzymie, jak wszystkie poprzednie.
W tym czasie, późną jesienią, zanim rozpoczęły się ruchy wojsk sowieckich na południe, Seweryn i Cezary Barykowie gotowali się do opuszczenia Baku.
Po odejściu Turków mieszkali razem, a raczej biedowali wspólnie, przygotowując się do odjazdu. Żegnali się z żoną jednego a matką drugiego, śpiącą w ziemi. Gromadzili fundusze, zarabiając czym się tylko dało i jak tylko było można. Ale Cezary nie umiał jeszcze zarabiać, a Seweryn nie mógł z powodu braku siły. Był zbiedzony na wojnie, zrujnowany fizycznie. Miał na ciele dużo ran, a nadto czaszkę nadwyrężoną w szczycie głowy. Ostatnia rana dokuczała mu nade wszystko i przeszkadzała w pracy zarówno fizycznej, jak umysłowej.
Z trudem oporządzili się jako tako. Nosili już jednak buty, spodnie, kurtki i czapki, ale brakowało im jeszcze wszystkiego, co dla człowieka, który był wyszedł ze stanu barbarzyństwa, niezbędne jest jak koszula i buty. Nie mieli na kupno niezbędnych lekarstw dla starszego, gdyż gromadzili grosz nieodzowny na bilety. Seweryn dążył do walizki i opowiadał o niej synowi istne cuda. Sławna walizka, z którą był wyruszył na wojnę: przepyszna skóra „przedwojenna”, wspaniałe okucia, monogram, pasy spinające, imadła z kręconego rzemienia, przegródki i skrytki wewnętrzne! Towarzyszka tylu wypraw wojennych została w Moskwie, u pewnego rodaka, przyjaciela, emisariusza politycznego z Polski, Bogusława Jastruna. Czeka tam na przybycie obydwu. Skarby są wewnątrz tej walizki: wyprana i wyprasowana bielizna, cienka, grubsza i wełniana, chustki do nosa, skarpetki. Kołnierze, mankiety, krawaty! Jest tam flanela, wata – przyjaciel wojenny, termos, jest aspiryna, antypiryna, jodyna, terpentyna. Jest pewien doskonały, niezawodny środek na ciężkie męki serca. Gdzież to nie wędrowała ta płaska ręczna walizeczka! W jakichże to opresjach wspomagała po setki razy! Na samym jej spodzie leży ów tomik pamiętnika o dziadku Kalikście – Grzegorzu i jego wiekopomnej awanturze – tej, co to – „pilnować jak oka w głowie”…
Seweryn Baryka niewiele synowi mówił o swych przygodach na wojnach, gdyż te rzeczy były mało zrozumiale i niezbyt sympatyczne dla młodego. Więcej zaciekawiały Czarusia powrotne przejścia ojca, gdy się z legionów polskich przekradał, przemycał i prześlizgiwał poprzez całą Rosję, ażeby dotrzeć do rodziny zostawionej w dalekim Baku. Czegóż to bowiem nie przedsięwziął, gdzie nie był, jakich nie zażył podstępów, udawań, przeszpiegów, sztuk i kawałów – jakie zniósł udręczenia, prywacje, prześladowania, niedole i męki, zanim w przebraniu za chłopa dotarł do miejsca! Dokładna znajomość Rosji, jej mowy, gwar, obyczajów, nałogów ułatwiała mu drogę i możność przedzierzgania się w różne postaci.
Lecz rewolucja spiętrzyła na tej drodze trudności tak nieprzebyte, iż tylko sama jedna bezgraniczna miłość pokonać je potrafiła. Ona to pchała go i wiodła w bezmierną rosyjską dal, gdy człowiek fizyczny w wagonach—tiepłuszkach tracił oddech ostatni; ona mu dodawała siły, gdy trzeba było czekać i czekać, na ludzi, na wagony, na pozwolenia, przepustki, paszporty, bilety, przeróżne świadectwa, kartki, znaczki. Ona uczyła cierpliwości wobec przemocy, kaprysów, złej woli, nikczemnej rozkoszy szkodzenia dla szkodzenia, wobec samowładzy komisarzy, panów, władców, despotów, imperatorów w postaci zwyczajnych niby funkcjonariuszów[113]. Ona to dodawała mu ducha wytrwania, gdy siedział w więzieniu, jechał w kupieckich obozach[114] – albo szedł piechotą w tłumie wędrujących na południe. Ona go СКАЧАТЬ
112
113
114