Название: Pan Wołodyjowski
Автор: Henryk Sienkiewicz
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
— Pójdźmy...
Wyszli znów na ów długi korytarzyk. Ketling spodziewał się, że w drodze otrzyma od niej jakowąś odpowiedź, i patrzył w jej oczy, ale na próżno.
Szła spiesznie, jakby pragnąc co prędzej znaleźć się w komnacie, w której czekał na nich pan Zagłoba.
Więc gdy już drzwi były o kilkanaście kroków, rycerz uchwycił za kraj jej sukni.
— Panno Krystyno! — rzekł — na wszystko, coć święte...
Wówczas Krzysia odwróciła się i chwyciwszy tak szybko jego dłoń, że nie miał czasu postawić najmniejszego oporu, przycisnęła ją w mgnieniu oka do ust.
— Miłuję cię z całej duszy, ale nigdy nie będę twoją! — rzekła.
I nim zdumiony Ketling zdołał wymówić słowo, dodała jeszcze:
— Zapomnij o wszystkim, co było!...
Po chwili znaleźli się oboje w komnacie.
Odźwierny spał w jednym krześle, a pan Zagłoba w drugim. Jednak wejście młodych zbudziło ich. Zagłoba otworzył oko i począł nim mrugać na wpół przytomnie.
Z wolna jednak wróciła mu pamięć czasu i osób.
— Ha! To wy! — rzekł obciągając pas ku dołowi. — Śniło mi się, że nowy elekt stanął, ale to był Piast. Byliście na ganeczku?
— Tak jest.
— A dusza Marii Ludowiki nie ukazała się wam przypadkiem?
— Owszem! — odrzekła głucho Krzysia.
Rozdział XIV
Po wyjściu z zamku Ketling potrzebując zebrać myśli i otrząsnąć się ze zdumienia, w które wprawiło go postępowanie Krzysi, pożegnał ją i Zagłobę zaraz przed bramą, oni zaś oboje udali się z powrotem do gospody. Basia z panią stolnikową już były od chorej wróciły także i pani stolnikową przywitała pana Zagłobę następującymi słowy:
— Miałam pismo od męża, któren przy Michale w stanicy dotąd bawi. Zdrowi są obaj i niedługo się tu obiecują. Jest list od Michała do waćpana, a do mnie tylko podskryptum[202] w mężowskim. Pisze też mąż, że dyferencję[203], która była z Żubrami o jedną Basiną majętność, szczęśliwie ukończył. Teraz już tam sejmiki z bliska... Powiada, że tam imię pana Sobieskiego okrutnie znaczy, więc i sejmik po jego myśli wypadnie. Kto żyw, na elekcję się wybiera, ale nasze strony będą z panem marszałkiem koronnym. Ciepło już tam i dżdże chodzą... W Werchutce u nas spaliły się zabudowania... Czeladnik ogień zapuścił, a że wiatr był...
— Gdzie list Michałowy do mnie? — spytał pan Zagłoba przerywając potok nowin wypowiadanych jednym tchem przez zacną panią stolnikową.
— Ot, jest! — odrzekła podając mu pismo pani stolnikowa. — Że wiatr był, a ludzie na jarmarku...
— Jakże się te listy tu dostały? — spytał znów Zagłoba.
— Przyszły do pana Ketlingowego dworca[204], a stamtąd czeladnik odniósł... Że zaś, powiadam, wiatr był...
— Chcesz waćpani dobrodziejka posłuchać?
— Owszem, bardzo proszę.
Pan Zagłoba złamał pieczęcie i począł czytać, naprzód półgłosem dla samego siebie, potem głośno dla wszystkich:
„Pierwsze to pismo do was posyłam, ale bogdaj drugiego nie będzie, bo tu i poczty niepewne, i sam personaliter[205] niedługo się między wami stawię. Dobrze tu w polu, ale przecie do was serce okrutnie mnie ciągnie i rozmyślaniom a wspominkom końca nie masz, kwoli którym solitudo[206] milsza mi od kompanii. Robota obiecana minęła, bo ordy[207] cicho siedzą, jeno mniejsze kupy w łąkach buszują, które też dwukrotnie podeszliśmy tak fortunnie[208], że ni świadek klęski nie ostał”.
— O, to ich przygrzali! — zawołała z radością Basia. — Nie masz nad stan żołnierski!
„Ci z Doroszeńkowej hassy (czytał dalej Zagłoba) radzi by z nami pohałasować, ale im bez ordy nijak. Jeńcy zeznają, że znikąd się żaden większy czambuł[209] nie ruszy, zaś i ja tak myślę, bo miałobyli co z tego być, to by już było, gdyż trawy od tygodnia zielenieją i jest czym konie popaść. W jarach tu i owdzie jeszcze się coś śniegu przytaiło, ale wysoki step zielony i wiatr ciepły wieje, od którego konie poczynają lenieć, a to najpewniejsze wiosny signum[210]. Po permisję[211] już posłałem, która lada dzień nadejdzie, i zaraz ruszę... Pan Nowowiejski zastąpi mnie w stróżowaniu, przy którym tak mało roboty, żeśmy z Makowieckim liszki po całych dniach szczwali[212] dla samej uciechy, boć futro ku wiośnie nicpotem[213]. Jest też siła dropiów[214], a czeladnik mój ustrzelił pelikana z guldynki. Ściskam waćpana z całego serca, pani siostrze ręce całuję, a także pannie Krzysi, której przychylności fortissime[215] się polecam, o to głównie Boga prosząc, abym ją niezmienioną zastał i tej samej pociechy mógł zażywać. Pokłoń się waćpan ode mnie pannie Basi. Nowowiejski złość za mokotowską rekuzę[216] kilkakrotnie na karkach hultajskich wywierał, ale jeszcze się zapamiętywa[217]; znać nie ze wszystkim mu ulżyło. Bogu i Jego przenajświętszej łasce was polecam.
P. scriptum: Kupiłem od przejezdnych Ormianów błam[218] gronostajów bardzo zacny; ten gościńcem pannie Krzysi przywiozę, a i dla naszego hajduczka znajdą się bakalijki tureckie”.
— Niech sobie je pan Michał sam zje, bom ja nie dziecko! — ozwała się Basia, której policzki zapłonęły jakoby od nagłej przykrości.
— To nierada go zobaczysz? Gniewasz się na niego? — spytał Zagłoba.
Lecz ona mruknęła coś tylko z cicha i naprawdę pogrążyła się w gniewie, rozmyślając trochę o tym, jak pan Michał lekko ją traktuje, a trochę o dropiach i o owym pelikanie, który szczególnie podniecił jej ciekawość.
Krzysia podczas czytania siedziała z zamkniętymi oczyma, odwrócona od światła, było zaś to prawdziwe szczęście, że obecni nie mogli widzieć jej twarzy, gdyż zaraz poznaliby, że się dzieje z nią coś nadzwyczajnego. To, co zaszło w kościele, a następnie list pana Wołodyjowskiego to były dla niej jakoby dwa uderzenia СКАЧАТЬ
202
203
204
205
206
207
208
209
210
211
212
213
214
215
216
217
218