Название: Pieśń o kruku
Автор: Paweł Lach
Издательство: PDW
Жанр: Зарубежное фэнтези
isbn: 9788363842635
isbn:
Zewsząd dobiegły nerwowe pokrzykiwania.
– Zamilczcie! – zawołał Bjarni ze złością, stając pośrodku sali. – I ja nie rozumiem, co się stało. Jedno wiem na pewno. Glamrung zginął, spadając w przepaść… Widziałem jego ciało, któremu później odciąłem głowę. Była zbyt ciężka, by ciągać ją ze sobą aż tutaj… Uspokójcie się zatem! Ziemia może się zatrząść, gdy potężne istoty żyjące w jej trzewiach prowadzą ze sobą wojny. Gdybyście podróżowali po świecie, to wiedzielibyście, że im dalej na Południe, tym podobne rzeczy zdarzają się częściej.
Może i Bjarni miał rację, ale jak wytłumaczyć to, że nagle dało się słyszeć dobiegający z zewnątrz głośny syk? Trudno było oprzeć się wrażeniu, że to wielkie nozdrza wypuszczają powietrze z podobnych do miechów płuc.
Zaraz stało się coś jeszcze dziwniejszego, co już strwożyło i samego najemnika.
– Czy jesteś tam?! – W karczmie rozbrzmiał donośny głos, który sprawił, że znowu wszystko się zatrzęsło. Zgromadzeni wpełzli pod stoły, dzwoniąc zębami. – Nie ukryjesz się przede mną, Bjarni Kruku! Czy nie zapowiedziałem ci, że złowrogi cień będzie wiecznie za tobą kroczył? Oto jestem!
– Glamrung, a jednak to on… – szepnął Bjarni, dobywając miecza i przeciskając się pomiędzy stołami i poprzewracanymi stołkami.
Nim zdążył zastanowić się dobrze co czynić, prowadzące do gospody odrzwia rozwarły się z hukiem, wpuszczając do środka powiew lodowego wichru i śnieżną zawieruchę. W ciemnościach ukazała się zakrwawiona twarz z wyłupionym okiem. Olbrzym wyszczerzył przegniłe zęby i niemal wściubił swój czerwony od mrozu nochal w drzwi.
– Wyciągnę cię z tego przybytku, niczym jajko z ptasiego gniazda! – zawołał złowrogo Glamrung. – A jeśli me ramię nie zmieści się, zręcznie ściągnę dach, jakbym rozprawiał się z wystruganą w drewnie zabawką… Potem zmiażdżę cię w dwóch palcach, ale powoli, byś czuł jak pęka każde z twych żeber i rozpływają się wnętrzności!
– Czyś… czyś nie powinien, panie… – Jowialny karczmarz zwrócił się do Bjarniego, wychylając się zza przewróconej ławy – Nie powinieneś aby zająć się gościem, który przyszedł w odwiedziny właśnie do ciebie? Za niskie progi mej gospody dla giganta… Wytłumacz okrutnemu Glamrungowi, żeśmy w tym skromnym przybytku nie gotowi podjąć takiej osobistości, a i jadło się skończyło… Napitek zresztą też!
Wnet głosy poparcia zawtórowały karczmarzowi. Szmer podniósł się w gospodzie. Bjarni spojrzał nienawistnie na zebranych.
– Widzisz, Kruku, jak to jest – odezwał się Glamrung, łypiąc okiem poprzez otwór w dachu. – Przed chwilą chcieli cię nosić na rękach, a teraz wyzywają… Mogę ich jednak zrozumieć. Nieładnie jest kłamać! Cóżeś ty im naopowiadał o naszym spotkaniu, głupcze? Chyba nie oszukałeś tych ludzi i nie zapewniłeś pochopnie, żeś mnie pokonał? Człek miałby zabić giganta? Dobre sobie!
Glamrung powstał i zaczął śmiać się głośno. We wrotach widać było tylko wielką stopę, obutą w ciżmę. Z jakiego zwierza uszyto to obuwie? Chyba ze smoczej skóry.
Bjarni, słysząc gromki śmiech, od którego poodpadały z kołków wszystkie naczynia, rzucił się z obnażonym mieczem w kierunku wrót karczmy.
– Zaraz stracisz drugie oko! – zawołał, zanurzając się w czerń bezgwiezdnej nocy, która wirowała wraz z wichrem i płatkami śniegu.
Przez moment zdawało mu się, że wpadł do gardła olbrzyma albo do jakiejś magicznej sakwy, która odcięła go od rzeczywistości i zesłała zapomnienie.
Bjarni próbował uspokoić własny, rwany oddech. Otaczała go ciemność, podobna do toni dalekich mórz, które pożerają śmiałków chcących dotrzeć na kraniec świata.
W mrokach zajaśniał blask świecy.
– Bjarni… – Grjota przesunęła się na posłaniu. – Czyżby znowu nawiedził cię zły sen?
– To nieważne – rzekł, najwyraźniej zawstydzony swą słabością.
– Przytul mnie, proszę.
Objął dziewczynę, przyciągając ją do siebie. Zapach włosów Grjoty przywodził na myśl górskie zioła. Przyłożył policzek do jej piersi, by poczuć kojące ciepło. Nawzajem szukali ukojenia od mroku mroźnej zimy, która okradała świat z barw i nadziei.
„Bum”, „bum” – miarowe uderzenia. Czy to dwa serca, złączone jednym rytmem, czy może ziemia rzeczywiście zadrżała?
– Słyszysz? – zapytał, chcąc upewnić się, że nie postradał zmysłów.
– Wicher zawodzi głucho. – Grjota podniosła głowę. – To tylko wiatr.
– Tak, masz rację – odparł, z lękiem spoglądając w niewielką szczelinę, jakby z obawą, że ukaże się w niej ogromne oko olbrzyma. Ale w czarnej pustce igrał tylko blask wyłaniającego się zza chmur księżyca
– To tylko wicher – zapewniła raz jeszcze Grjota. – Nic więcej.
Czemu jednak dało się rozpoznać w jego wyciu złośliwy chichot?
Na dnie przepastnego wąwozu szerokimi zakolami wił się bystry strumień. Po dwóch dniach siarczystych mrozów wartki nurt schował się już częściowo pod warstwą lodu. Koryto rozdwajało się i łączyło ponownie, opasając srebrnobiałą wstęgą skrawek lądu. Na skalistym, ośnieżonym podłożu, które wznosiło się ku górze niczym wyspa pośród odmętów skostniałej teraz wody, widniały pozostałości dawnej twierdzy. Strzępki obronnych murów i potężna sylwetka smukłej, wzniesionej z czarnego kamienia wieży pozwalały docenić wprawnemu oku dawną potęgę bezimiennej fortecy, zapewne niezdobytej przez wieki.
Stojąc na skraju przepaści, Bjarni z uwagą przyglądał się ruinom.
– Odwiedziłem to miejsce po raz pierwszy kilka dni temu, przypadkiem, pobłądziwszy zresztą. – Z ust mężczyzny podniosły się obłoczki pary. – I poczułem jakiś niepokój, a jednocześnie ciekawość.
Grjota podeszła bliżej i położyła dłoń na ramieniu wojownika.
– Nie ty jeden czujesz się tu nieswojo. Te ruiny owiewa zła sława.
– Tego się już domyśliłem. – Bjarni pokiwał ze zrozumieniem głową. – Żaden tutejszy skald nie chciał mi opowiedzieć o Czarnej Wieży i o tym, czym była dawno temu… СКАЧАТЬ