Służąca. Alicja Sinicka
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Służąca - Alicja Sinicka страница 7

Название: Służąca

Автор: Alicja Sinicka

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-66718-10-4

isbn:

СКАЧАТЬ Staram się tym nie przejmować. Najważniejsze, żeby mama się nie stresowała. Ostatnio lekarz powiedział mi, że spokojne życie to najlepsza kuracja dla jej serca.

      – Gdybyś z nimi zamieszkała, Maria pewnie dałaby ci dużo lepsze pieniądze, ale nie rób tego. Odmów, gdy zaproponuje.

      Odstawia pustą filiżankę na podłogę.

      – Jak to: z nimi? Przecież ty też tu mieszkasz – zauważam.

      – Ja tu tylko piszę. W tym pokoju. – Rozgląda się na boki. – Przyzwyczaiłem się już. Mieszkam po drugiej stronie ulicy w małej parterówce. Mam kilka miejsc, w których tworzę. – Wzrusza ramionami. – Wyprowadziłem się stąd kilka lat temu. W tym domu jest zła energia. Czasem z niej czerpię. To się przydaje w pisaniu horrorów.

      „Zła energia” – powtarzam w myślach, dochodząc do wniosku, że chyba rozumiem, co ma na myśli.

      – Maria zaproponowała mi już, żebym tu zamieszkała, ale odmówiłam. Dziwne, że w ogóle wpadła na taki pomysł.

      – Wiele kobiet z twojej profesji mieszka w domach, w których sprzątają. Mają jeden dom, zajmują się nim dokładnie. Tak było z Joanną. – Wskazuje palcem na sufit.

      Podążam za nim wzrokiem. Jego pokój znajduje się dokładnie pod zakurzonym pomieszczeniem, do którego Maria zabroniła mi wchodzić. Pokój z wyblakłą pościelą i rzędem starych sukienek w szafie…

      – Ona tu mieszkała?

      Kiwa głową, uważnie mi się przyglądając.

      – Gdzie jest teraz?

      Nagle słyszę stłumiony odgłos rytmicznych uderzeń, jakby siekiery albo metalowego szpadla. Dobiega z zewnątrz, chyba z ogrodu.

      Odruchowo podnoszę się z miejsca i wychylam z pokoju Kacpra. Drzwi tarasowe są uchylone od góry.

      – Czy to możliwe, żeby ktoś był w ogrodzie? – pytam. – Przecież jesteśmy sami.

      – Ojciec pojechał rano do Bricomarché po ziemię. Zabrakło jej wczoraj. Możliwe, że już wrócił i podjechał bezpośrednio pod ogród. W ogrodzeniu jest furtka. Teraz pewnie podsypuje tę zapadlinę. Maria mu wczoraj marudziła cały wieczór.

      – A gdzie jest Maria?

      – U sąsiadki, na porannej kawie. Zawsze do niej chodzi i pierdoli przez dwie godziny o niczym.

      – Powinnam już wracać do pracy – oznajmiam, wpatrując się w szybę drzwi tarasowych i próbując dostrzec przez nie jakiś ruch ponad wielobarwnymi trawami poruszającymi się na lekkim wietrze.

      – Nie przejmuj się ojcem – mówi Kacper, otwierając szerzej drzwi swojego pokoju. – On nie może zobaczyć, że się go boisz. To taki typ człowieka.

      – Jaki typ?

      Wychodzę z jego pokoju. Czuję się, jakbym wróciła do rzeczywistości, w której zarówno on, jak i ja mamy skrupulatnie określone role w tym domu. To, co wydarzyło się w jego pokoju – ta przyjemna rozmowa, jego spojrzenia, uśmiechy i ciekawe opowieści – było snem, który powoli rozmywa się w świetle dnia.

      – Typ dręczyciela – odpowiada cicho.

      Postanawiam nic już na to nie odpowiadać. Nie podoba mi się słowo, którego użył: „dręczyciel”. Ma w sobie pokłady negatywnej energii, od której wolę trzymać się z daleka. Mikołaj Borewski z pewnością należy do charyzmatycznych mężczyzn. Tylko tyle jestem w stanie o nim w tym momencie powiedzieć. Zresztą nie musi mnie to interesować. Przychodzę tu raz w tygodniu w celach porządkowych. Na tym moja rola się kończy.

      Idę na górę i zabieram się do porządkowania pralni, łazienki i sypialni. Omijam gabinet, tak jak mi przykazano. Za każdym razem, gdy wychodzę na korytarz, zerkam w kierunku białych drzwi od pokoju Joanny. Po rozmowie z Kacprem w mojej głowie krążą pytania, na które nie mogę znaleźć odpowiedzi.

      Dlaczego jej pokój wygląda, jakby był nietknięty od lat? Nikt chyba nie zmienił pościeli. I te identyczne czarne sukienki… Czy musiała w nich chodzić? Borewski jej kazał? Wydaje mi się to przedpotopowym obyczajem, jakże odmiennym od dzisiejszych standardów. Po chwili jednak odpływam od tego myślami, skupiając się całkowicie na pracy. Chyba wolę w nią uciec. Gdzieś z tyłu głowy tli się tylko postanowienie, że przy następnej okazji podpytam Kacpra o Joannę. Chcę mimo wszystko dowiedzieć się o niej czegoś więcej.

      Układając pranie w suszarni, na moment zatrzymuję się przy niedużym oknie i wyglądam przez nie na ogród z tyłu domu. Z góry wygląda jak wielobarwna preria, zadbana polana, na której mienią się w słońcu nasadzenia różnej wielkości traw i ziół. Piękny widok.

      W skupisku ostnic stoi Mikołaj Borewski i raz za razem wsypuje łopatą ziemię w dół, który wciąż jest duży i głęboki. Co jakiś czas robi przerwy, jego klatka piersiowa unosi się i opada. Popija wodę mineralną z dużej butelki. Bije od niego determinacja. Chce wykonać zadanie, które przydzieliła mu żona. Jest taki zmęczony i jednocześnie przejęty.

      W pewnym momencie odwraca się i macha ręką w kierunku sąsiada, który stoi przy siatce z koszyczkiem borówek amerykańskich. Rzuca łopatę na ziemię i podchodzi do niego. Przejmuje owoce z uśmiechem. Chwilę żartują. Widać, że jest lubiany przez innych. „Dręczyciel” – powtarzam w myślach to, co powiedział o nim syn. To słowo do niego nie pasuje. Nie tak wyobrażam sobie dręczyciela. Kacper chyba przesadza.

      5

      Chyba będziemy musiały zakończyć współpracę, Julio – mówi pani Królikowska, właścicielka domu, którym również się zajmuję.

      Ta z reguły miła, emerytowana lekarka pierwszy raz w życiu jest dla mnie tak oschła i pełna dystansu, jakbym wyrządziła jej krzywdę.

      – Dlaczego, pani Łucjo? Coś się stało? – pytam, przekładając telefon z lewej dłoni do prawej.

      Następnie przysiadam na drewnianym oparciu kanapy w moim pokoju. Przez okno rozgrzewają mnie promienie porannego słońca. Właśnie miałam jechać do jej domu.

      Kobieta wzdycha do słuchawki.

      – Myślę, że tak będzie lepiej.

      – Nic z tego nie rozumiem. – Wlepiam wzrok w rude włosy Katarzyny Dowbor wypełniające ekran telewizora. – Zrobiłam coś nie tak?

      – Wolałabym nie drążyć tematu. Przyjedź, proszę, dzisiaj po pieniądze za maj i na razie damy sobie spokój.

      Nie chcę jej naciskać, robi się coraz bardziej zniecierpliwiona. Mam wrażenie, że jeszcze chwila i wybuchnie, zalewając mnie ostrymi słowami i odrazą, której nutę wyczuwam w jej głosie już teraz.

      Nie widząc innego wyjścia, zgadzam się. Dłonie drżą mi ze zdenerwowania jeszcze przez kwadrans. Idę do kuchni, robię sobie herbatę i wciskam w siebie wczorajszą drożdżówkę, którą zostawiłam poprzedniego wieczora w chlebaku. Nie owinęłam jej folią, przez co biały ser na СКАЧАТЬ