Milczenie. Hubert Hender
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Milczenie - Hubert Hender страница 15

Название: Milczenie

Автор: Hubert Hender

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежные детективы

Серия:

isbn: 9788380742888

isbn:

СКАЧАТЬ sobie dzisiejszą rozmowę. Wtedy auto nie należało do Witaków. Tak wynikało ze słów Sobczaka, który powiedział, że niedawno im je sprzedał. Przewinął stronę do samego dołu, ale niczego więcej nie znalazł.

      Bazy danych, podobnie jak kołyszące się na wietrze drzewa, milczały. A szkoda, pomyślał. Wystarczyło, by podpowiedziały mu choć słowo. Kto ich zamordował. Bo przecież były świadkami zdarzenia, które postawiło na nogi wielu policjantów.

      Jedno słowo. Chciałby teraz usłyszeć tylko jedno słowo. Kto to zrobił. Ale wielkie stworzenia, które pilnowały tego miejsca, milczały.

      8

      Samochód znów obiegły warczące psy. W tym samym ustawieniu co wtedy, z liderem na przedzie stada. Cztery biegające wokół samochodu czworonogi narobiły takiego hałasu, że niepotrzebny był dzwonek. Tym razem w drzwiach pojawiła się tęgawa kobieta. Ubrana jak typowa gospodyni domowa – niebieski nakrapiany fartuch, przewieszona przez ramię ścierka do wycierania naczyń. Włosy spięte w kucyk, pucułowata twarz z czerwonymi policzkami. Krauze dostrzegł pod nosem delikatny zarost jak u dojrzewających nastolatków. Ani grama makijażu, farby do włosów czy lakieru do paznokci. Bo i dla kogo miała ładnie wyglądać? Dla otyłego męża, który przypominał dziewiętnastowiecznego drwala?

      – Co za pieprzone średniowiecze – zdążył wyszeptać do siebie, nim do niego podeszła. Określenie Rudzkiego bardzo mu się spodobało.

      – A pan kto? – zapytała, gdy opuścił szybę.

      – Podkomisarz Filip Krauze. Ja do męża. To ważne.

      – Śpi.

      – O tej porze?

      – Mówię, że śpi. Narobił się o świcie przy krowach. Teraz odsypia. Zawsze śpi po obiedzie.

      – Proszę go obudzić.

      – Będzie zły. Zawsze się wścieka, panie, a ja jebów od niego nie chcę. Gdy jest wściekły, to gorszy od diabła.

      Krauze popatrzył na przestrzeń między budynkami gospodarczymi, na szachownicę pól i łąk. Pomyślał o tym, co powiedziała.

      – Proszę mu przekazać, że jeśli tu nie przyjdzie, to nie tylko on będzie zły, ale policja również. Będziemy go po komisariatach w Kłodzku ciągać. Tego by na pewno nie chciał.

      Kobieta wymamrotała coś pod nosem, machając rękoma, po czym podreptała do domu. Komisarz usłyszał jej podniesiony głos. Rozejrzał się po wnętrzu samochodu Igora. O dziwo, panował w nim porządek, co go zdumiało. Pod siedzeniem leżały wprawdzie gazety motoryzacyjne oraz kupony totka, ale zamiast walających się wszędzie śmieci, których się spodziewał, znalazł dziesiątki gum do żucia, a w schowku opakowanie chipsów, butelkę napoju gazowanego, puszki z kukurydzą, ciastka i dropsy. Podejrzewał, że w bagażniku było więcej jedzenia. Wielokrotnie widział, jak Igor pożerał mentosy i zagryzał je kiełbasą. Albo jadł jabłko, po chwili kanapkę z szynką, a następnie dopychał się ciastkiem. Cały czas musiał coś przeżuwać.

      Chwilę później w drzwiach domu pojawiła się zwalista sylwetka gospodarza. Sobczak wyglądał dokładnie tak jak rano. Pewnie spał w ubraniu, bo było pomięte. Podszedł do auta i oparł się o drzwi.

      – Teraz już wiem, po co byliście rano… Wieści szybko się rozchodzą. Straszne, co się stało…

      Krauze nie zareagował. Musiał zachowywać się stosownie do sytuacji. Nie oceniaj przedwcześnie, rzekł do siebie w duchu.

      – Trzy lata temu bracia Witakowie mieli wypadek pana samochodem. Koło Kamieńca. Pamięta pan?

      Sobczak popatrzył na niego przenikliwie. Chyba nie miał złych zamiarów, choć jego nozdrza przez chwilę pracowały jak u wściekłego byka. Krauze pomyślał, że może poruszył niewygodny dla niego temat. Mężczyzna otworzył drzwi i usiadł tak ciężko, że auto aż się zakołysało. Podkomisarz poczuł smród potu, obornika i zwierząt. Mieszanka wszystkiego, co może dać natura w swojej najbardziej nieprzyjemnej formie. Momentalnie uchylił drugie okno. Może przewiew spowoduje, że tapicerka nie przejdzie tym ohydnym zapachem. Teraz trzeba tylko na moment wyłączyć odpowiednie zmysły, uznał.

      – Co pan chce wiedzieć?

      – Wszystko – odburknął Krauze zdecydowanie. Nie był to głos, który miał kogoś zachęcić do przyjacielskiej pogawędki, raczej taki, który potęguje dystans.

      Sobczak prychnął.

      – Wszystkiego to nie pamiętam.

      – Zna pan szczegóły tamtego wydarzenia?

      – Raczej niewiele. Chodziłem po komisariatach. Składałem zeznania. A jeśli chce pan znać szczegóły, niech pan poszuka na policji w Kamieńcu.

      – Znajdę je – powiedział Krauze, patrząc przed siebie. Miał ochotę sięgnąć po sezamka, ale wiedział, że nawet on nie będzie smakował w takim smrodzie. Skrzywił się, ale udał, że coś go zaswędziało. Podrapał się po twarzy. – Zanim to nastąpi, chcę się dowiedzieć, co się wtedy wydarzyło. Od pana.

      – Wydarzyło się to, co zawsze się dzieje w takich sytuacjach – rzucił mężczyzna, wytarł cieknący nos i przesunął ręką po spodniach.

      – To był pana samochód.

      – Mój, i co z tego? Pożyczyłem im uaza na parę dni. Zresztą pożyczałem im go wiele razy. Potem oddawali auto wraz z flaszeczką w podziękowaniu. Co mi zależało? – zapytał, nie oczekując odpowiedzi. – Ja rzadziej go potrzebowałem.

      – Dlatego, że ma pan piętnaście punktów na koncie, czy z jakiegoś innego powodu?

      – Widzę, że inwigilacja pełną parą…

      – Staram się, jak mogę. Nie przyjechałem tu, by odwalać manianę, lecz złapać kogoś, kto zadźgał dwóch facetów z tej wsi.

      – Toś pan źle trafił.

      – Co z tym wypadkiem?

      – A zresztą. – Machnął ręką. – Jebać to. Zdarzyło się parę razy wypić i jechać do miasta. Złapali, trudno. Stało się. A teraz to już i tak nie potrzebuję auta. Siedzę w domu, pilnuję gospodarki. Nie muszę jeździć do miasta, krowom nie są potrzebne żadne specjały. Wszystko, czego potrzebujemy, mamy tutaj.

      Krauze nieznacznie potaknął.

      – Co z tymi Witakami?

      – Brali ode mnie samochód, zawsze oddawali z pełnym bakiem. No i, jak mówię, dawali gratis flaszeczkę bimbru, czasami stówkę za parę dni. Kiedyś wypierdoliła im opona w lesie, więc kupili dwie nowe, na całą oś. Naprawiali wszystko rzetelnie. Bez dwóch zdań. O nic nie musiałem prosić.

      – Skąd mieli bimber?

      Sobczak popatrzył na swojego rozmówcę jak na dziwoląga, dając mu do zrozumienia, że to było głupie pytanie.

      – Wie pan, gdzie jesteśmy?

      – W СКАЧАТЬ