Srebrne skrzydła. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Srebrne skrzydła - Camilla Lackberg страница 5

Название: Srebrne skrzydła

Автор: Camilla Lackberg

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия: Thriller psychologiczny

isbn: 9788381430326

isbn:

СКАЧАТЬ Za wcześnie na spekulacje. W tym momencie przede wszystkim potrzeba jej faktów.

      – Kto sprzedaje?

      – Wiele osób. Wypisałam nazwiska.

      Podsunęła jej listę. Kerstin znała Faye, która wolała mieć wrażliwe dane biznesowe na papierze, nie tylko na ekranie. Na rzecz lasów chciała działać w inny sposób.

      – Nie rozumiem… tego, że sprzedają…

      – Nie ma czasu na sentymenty. Trzeba ocenić sytuację, zapoznaj się z tymi danymi, a ja pogrzebię dalej. Potem się możemy powściekać, nie teraz, żeby nie marnować energii.

      Faye pokiwała głową. Racja. Jednak trudno było nie zastanawiać się, które z kobiet obdarzonych przez nią zaufaniem sprzedają teraz swoje udziały. Za jej plecami.

      – Przejrzyjmy razem to wszystko. Pozycja za pozycją.

      – No to zaczynamy.

      Faye spojrzała na listę i poczuła lekki skurcz w żołądku. Tego nie przewidziała. I właśnie to niepokoiło ją najbardziej.

      W domu panowała cisza. Wszyscy poszli spać. Z wyjątkiem Faye. Siedziała pochylona nad listą, przeglądając ją po raz kolejny i usiłując zebrać myśli.

      Cyfry tańczyły jej przed oczami. Była zmęczona i zrezygnowana, zwłaszcza tego ostatniego uczucia nie doświadczała od dawna, czyli od czasu, kiedy była jeszcze z Jackiem, i bardzo tego nie lubiła. Nachodziły ją złe, zakazane myśli. A jeśli już jest za późno, a jeśli już nie da się uratować Revenge? A jeśli w ciągu tych dwóch lat za bardzo się odsłoniła, przez co umożliwiła wrogowi, żeby ją podszedł niepostrzeżenie? Nigdy sobie tego nie wybaczy. Słabość to coś, co zostawiła za sobą. Z Jackiem. To on wniósł w jej życie słabość, którą teraz sam nosił jak niedopasowaną odzież więzienną.

      Faye odłożyła kartkę z nazwiskami. Gryzła się, że została zdradzona. Nazwiska sprzedających udziały były jej dobrze znane. Wyobraźnia przywołała ich twarze, były to kobiety, którym kiedyś przedstawiła swoją koncepcję związaną z Revenge. Które przekonała do uwierzenia w jej firmę i w nią samą. Dlaczego żadna z nich nic jej nie powiedziała? Czyżby idea siostrzeństwa była dla nich tylko taką sobie gadką? Znaczyła mniej niż dla niej?

      Potarła szczypiące ze zmęczenia powieki i zaklęła, kiedy do oka wpadła jej grudka tuszu z rzęs. Zamrugała i poszła szybko do łazienki zmyć makijaż. Była za bardzo zmęczona, by dziś zrobić coś więcej, zresztą dawał o sobie znać brak snu w związku z przygodą wczorajszej nocy. Jeśli się nie wyśpi, nie pomoże to ani jej, ani firmie.

      Już odwinęła narzutę, żeby wejść między prześcieradła z szeleszczącej egipskiej bawełny, gdy spojrzała w stronę drzwi. Zatęskniła całą sobą. Cichutko wyszła do przedpokoju. Julienne spała przy uchylonych drzwiach, nie lubiła, kiedy były zamknięte. Faye pchnęła je i wślizgnęła się do środka. Pokój rozświetlała łagodnie lampka w kształcie króliczka. Akurat na tyle, żeby trzymać z dala od niej wszelkie duchy. Córeczka spała na boku, odwrócona do niej tyłem. Długie jasne włosy rozrzucone na poduszce. Faye odsunęła je i położyła się obok. Julienne mruknęła coś przez sen, poruszyła się lekko, ale się nie obudziła nawet wtedy, gdy Faye objęła ją ramieniem i powolutku przygarnęła, a w końcu wtuliła nos w jej włosy pachnące lawendą i chlorem.

      Zamknęła oczy. Poczuła, że napięcie powoli puszcza i ogarnia ją sen. Trzymając w objęciach córkę, miała świadomość, że musi zrobić wszystko, by ratować Revenge. Nawet nie dla siebie. Dla Julienne.

      Fjällbacka – wtedy

      W wieku zaledwie trzynastu lat miałam wrażenie, jakbym już znała życie. We Fjällbace wszystko było do przewidzenia. Dziesięć miesięcy spokoju, po których następowały dwa miesiące letniego chaosu. Wszyscy się znali, rok za rokiem przyjeżdżali wciąż ci sami wczasowicze. W domu też było po staremu. Biegaliśmy jak w kołowrotku dla chomika, w kółko i w kółko, bez możliwości wyjścia. Bez możliwości jakiejkolwiek zmiany.

      Kiedy siadaliśmy do kolacji, czułam, że to będzie jeden z tych znajomych wieczorów. Już po powrocie ze szkoły poczułam wódkę od taty.

      Nienawidziłam i jednocześnie kochałam nasz dom, który był domem rodzinnym mamy. Odziedziczyła go po moich dziadkach i wszystko, do czego byłam w nim przywiązana, było jej zasługą. Postarała się, żeby było miło i przytulnie, żeby było wszystko, co kojarzy się ze szczęśliwym, fajnym domem. Sfatygowany drewniany stół z czasów babci i dziadka. Białe lniane firanki uszyte przez mamę, bo dobrze szyła. Oprawiony obraz haftowany krzyżykami, który babcia dostała w prezencie ślubnym od prababci. Strome kręte schody z grubą liną zamiast poręczy, które nosiły ślady kilku pokoleń. Pokoiki o białych oknach ze szprosami. Kochałam to wszystko.

      Nienawidziłam za to śladów pozostawionych przez tatę. Nacięcia na blacie kuchennym. Odbicia na drzwiach do pokoju dziennego, które tata kopnął w napadzie pijackiej furii. Karnisz lekko wygięty od czasu, jak tata ściągnął firankę i owinął nią głowę mamy, aż Sebastian w końcu zebrał się na odwagę i oderwał go od niej.

      Kochałam kominek w pokoju dziennym. Ale zdjęcia były absolutnym szyderstwem. Rodzinne, ustawione tam przez mamę, marzenie o życiu, którego nie było. Uśmiechnięte zdjęcia mamy z tatą, moje i mojego starszego brata Sebastiana. Najchętniej bym je strąciła z gzymsu, ale nie chciałam robić przykrości mamie. Przecież to ze względu na nas próbowała podtrzymać swoje marzenie. Pewnego razu postawiła tam fotografię swojego brata. Jednak tata wpadł w szał na widok portretu wujka Egila i kiedy mama leżała w szpitalu, postarał się, żeby fotografia zniknęła.

      Brzuch mnie rozbolał od czekania na chwilę, gdy tata wybuchnie. Jak zwykle.

      Od mojego powrotu ze szkoły, czyli od kilku godzin, tkwił na swoim wysiedzianym fotelu przed telewizorem, który nawet nie był włączony, a poziom płynu w jego butelce explorera opadał coraz szybciej. Mama też wiedziała. Widziałam to po jej niespokojnych trzepocących ruchach. Bardzo się starała, szykując kolację, na którą składały się ulubione potrawy taty. Grube plastry boczku z brązową fasolą, smażoną cebulą i ziemniakami. I tarta z jabłkami i mocno ubitą śmietaną.

      Nikt z nas nie lubił boczku z fasolą, ale wiedzieliśmy, że musimy to zjeść. I wiedzieliśmy, że to i tak na nic. Osiągnęliśmy punkt krytyczny, teraz mogliśmy tylko – jak huśtawka – opaść na dół.

      Nikt się nie odzywał. W milczeniu nakryliśmy do stołu, biorąc najlepszą porcelanę i serwetki, które złożyłam w kształcie wachlarzy. Tata nie zwracał uwagi na takie rzeczy, ale pozwalaliśmy mamie wierzyć, że to może pomóc. Że tata doceni, że tak ładnie to zrobiliśmy, że mama ugotowała pyszny obiad i to poruszy go na tyle, żeby dał spokój. Po prostu. Niechby huśtawka wróciła do swojego wyjściowego położenia. Ale tata nie miał w sobie nic takiego, co dałoby się poruszyć. Wzruszyć. Samą pustkę. Nicość.

      – Gösta, kolacja na stole.

      Głos mamy zadrżał, chociaż usiłowała mówić lekkim tonem. Ostrożnie poprawiła ręką fryzurę. Postarała się. Upięła włosy, włożyła bluzkę i ładne spodnie.

      Nałożyła mu na talerz tyle boczku, ile lubił. W dokładnej proporcji do fasoli, ziemniaków i smażonej cebuli. Tata wpatrywał się w talerz. Długo, СКАЧАТЬ