Название: Życie za życie
Автор: Alex Dahl
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Классические детективы
isbn: 978-83-8195-234-7
isbn:
Powoli i teatralnym gestem odwijam różowo-żółty papier, odsłaniając wielkie, nierówne kartonowe pudło pod spodem. Kaia chichocze, a potem, gdy uświadamia sobie, co to jest, robi wielkie oczy.
– Sylvanian Grand Regency Hotel!
– Tak – mówię, popychając pudło w jej stronę, żeby mogła go dotknąć. – Ze wszystkimi możliwymi figurkami. – Podaję jej drugie pudło, które stało za pierwszym. To odwija sama, poważna i skupiona, a potem patrzy na mnie ze szczęściem w oczach. Było tam zwiniętych wiele, wiele mniejszych pudełek z figurkami: niedźwiedziami, króliczkami, psami i kotami, z małymi szczęśliwymi rodzinami.
– Dziękuję – szepcze. – Wow.
– To z Heart Foundation – mówię, a Kaia kiwa głową.
– Mam takie szczęście.
Kochanie, nie masz pojęcia, jakie masz szczęście. Nie masz zielonego pojęcia.
***
Tej nocy Kaia śpi obok mnie, rozkłada się na łóżku jak mała rozgwiazda, ale nie chcę jej ruszać z obawy, że zrobię jej krzywdę. Od czasu do czasu się wierci, miauczy niczym zraniony kot, krzywi się, a ja obserwuję ją w miękkim blasku świecących na zewnątrz latarni. Mogłam wrócić tutaj sama. Mogłam zostać postawiona przed faktem dokonanym, że moja przyszłość będzie pozbawiona Kai. Przełykam z trudem ślinę i leżę, nasłuchując cichego szumu wody, płynącej w rurach gdzieś na górze.
Kiedy ponownie się budzę, Kaia cicho płacze.
– Boli – mówi. – Nie mogę oddychać.
Natychmiast siadam, jestem przerażona.
– Gdzie boli? Oddychasz zwyczajnie. – Kaia nie odpowiada, a ja szukam włącznika światła i wtedy sobie uświadamiam, że ona śpi, że mówi przez sen.
– Proszę – szepcze po chwili, a potem: – Mamo!
– Ciii – mówię w miękkie włosy zasłaniające jej uszy. – Mamusia jest tutaj. – I tak zostajemy, wtulone w siebie, nasłuchuję oddechu mojej córki, aż na niebie pojawia się późnojesienne słońce.
Rozdział 7
Alison
– Nie mogę oddychać – mówię po dłuższej ciszy. Karen Fritz robi na drutach, starannie je owija delikatną fioletową wełną. Nie wygląda na szczególnie zmartwioną tym, co powiedziałam, jest wyszkolona, by okazywać współczucie w sposób profesjonalny. Za nią wisi rysunek przedstawiający stado ptaków frunących nad nadmorskim miastem pełnym czerwonych domów. Może to Lofoty albo Grenlandia? Liczę ptaki: dwadzieścia dwa. Zamykam oczy i wyobrażam sobie siebie pośród nich; słony wiatr smagający moją twarz, odgłos rytmicznego, łagodnego machania skrzydłami, rozwijający się przed nami granatowy ocean.
– Alison.
– Tak – odpowiadam głosem tak słabym, jakbym właśnie dostała cios w żołądek. Próbuję nabrać głęboko powietrza, ale napotyka ono przeszkodę na samej górze płuc. – Nie mogę oddychać – powtarzam.
– A jednak oddychasz.
– Tak, ale z ogromnym trudem, tak jakbym nie mogła nabrać dostatecznie dużo powietrza. – Gapię się na ptaki frunące po niebie, na lśniące stalowoniebieskie morze. Widzę siebie nad jego powierzchnią, dotykającą ciemnej wody, przełykającą wielkie łyki słonej wody, otwierającą oczy i mrugającą wśród mieszaniny szarości i błękitów, moje kończyny stają się powolne i chłodne, potem nieruchomieją.
– Fakt, że doświadczasz tego uczucia, nie wydaje mi się dziwny.
– Nie mogę… – zaczynam, ale nie kończę zdania, bo nie wiem, co chciałam powiedzieć. Rozważam wstanie i wyjście, robiłam tak już nieraz. Ale nie mam dokąd uciec. Ptaki ponownie, wciąż wolne, szybują nad oceanem, ich paciorkowate ślepia wpatrzone w horyzont, myślą tylko o locie, odpoczynku i pokarmie. Nie rozumiem, skąd dochodzi ten okropny, przenikliwy dźwięk, dopóki Karen Fritz nie kładzie swojej robótki na stole, nie wstaje, nie przemierza odległości między naszymi fotelami i nie klęka obok mnie.
– Już dobrze – mówi, wciskając miękką chusteczkę w moją zaciśniętą pięść. – Alison, zamknij oczy. Właśnie, nie otwieraj ich, skup się na oddechu.
Ale ja nie mogę oddychać.
– Chcę iść do domu – szepczę.
***
W kuchni wlewam wódkę do szklanki i szybko ją piję. Nasłuchuję odgłosów wydawanych przez Sindrego, ale nic nie słyszę. Drzwi do jego gabinetu są zamknięte, podłogę na korytarzu rozświetla srebrne światło. Czyżby znowu zasnął na krześle? Zakładam kożuchowe buty i wychodzę na zewnątrz. Postanawiam iść pieszo, choć to dość daleko.
***
Teraz, jesienią, jezioro wygląda inaczej niż w lipcu. Woda jest czarna, na płyciznach rozjaśnia się do złotobrązowej, a dym z kominów okolicznych gospodarstw dryfuje w stronę miejsca, w którym stoję na mokrej plaży. Wdycham dym, próbując kontrolować swój oddech. Jest jeszcze bardzo wcześnie rano, przed ósmą, a wódka, którą wypiłam przed przyjściem tutaj, kłuje mnie w brzuchu. Jesień była kiedyś moją ulubioną porą roku, uwielbiałam deptać po pomarańczowych liściach, ostre poranne powietrze, zapach dymu i opróżnionej ziemi.
Daleko na jeziorze woda faluje, jakby ktoś mieszał ją od środka. Podnoszę niewielki kamień i rzucam go do wirującej wody, potem biorę kolejny i kolejny. Rzucam trzydzieści jeden kamieni, wreszcie zmuszam się do zaprzestania liczenia. Zamykam oczy i po prostu stoję w tym miejscu, skupiając się na tym, jak to jest mieć stopy zapadające się w błotnistą plażę, na której jest pełno ostrych kamieni.
Karen mówi, że mowa może być potężnym narzędziem w radzeniu sobie z żałobą, więc się staram, ale wszystkie te słowa, które mówię do niej na głos, rozpuszczają się w ciemnym powietrzu. To jak modlitwa, chociaż nigdy w życiu się nie modliłam – nigdy nie odczuwałam potrzeby rozmowy z Bogiem. Po co rozmawiać z kimś, kto najprawdopodobniej nie istnieje? Teraz to rozumiem. Wyobrażam sobie, że każde utracone dziecko staje się bogiem swojej matki.
Amalie nigdy nie odpowiada, a cisza przesącza się przez moją skórę i wywołuje dreszcze w mym wnętrzu. Mimo wszystko nie potrafię przestać, bo może pewnego dnia przybliży mnie to do miejsca, w którym teraz jest.
Otwieram oczy i rozglądam się wokół. Ona jest tutaj – moje dziecko jest teraz tutaj ze mną, czuję ją. Czuję ją w ziemskim, chłodnym oddechu lasu, w ciemnym blasku jeziora, jej jeziora. Jest w cichym powietrzu, uwięzionym w cieniach naszego domu. Jest w oczach taty, gdy on o niej myśli. Jest w nieobecnym wyrazie twarzy brata, w jego roztrzęsionych dłoniach – w jego biednych dłoniach z poobgryzanymi paznokciami. Jest w każdej myśli, która przechodzi przez mój zagmatwany umysł, w każdej kropli krwi, która pędzi przez moje złamane serce. Obserwuję cienkie smugi kondensacyjne odbijające się na ciemnej СКАЧАТЬ