Popioły. Stefan Żeromski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Popioły - Stefan Żeromski страница 20

Название: Popioły

Автор: Stefan Żeromski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ Wtedy także zdejmował z szyi kolorowy szaliczek, rozpinał mundur, koszulę na piersiach i ostrożnie wyjmował z kieszeni cebulasty zegarek. Śmiał się przy tym i coś do siebie gwarzył z niemiecka czy z polska. Pan Filip wszystko wiedział. Znał życie każdego wychowańca jak własną kieszeń.

      W pewnej chwili przeszedł się z wolna obok drzwi poetyki. Zajrzał w nie i ze strasznym uśmieszkiem szukał kogoś oczyma. Znalazł Rafała i z lekka cmoknął.

      Potem odszedł, wezwał do siebie kalafaktora Michałka, chłopa dziobatego, z kołtuniastym łbem i plecami jak kariatyda. Ten Michałek stanął obok drzwi prowadzących na schody i obserwował miejscowość oczyma wołu. Pan Filip gwizdał niedbale, stojąc pod ścianą ze skrzyżowanymi rękoma i przymkniętą powieką.

      Rafał domyślił się, że on to jest zwierzyną, którą osaczają w ten sposób. Było mu wciąż zimno, ale szczególny lodowaty spokój z wolna się w nim zasiadał i rozpierał.

      W pewnej chwili wszedł do klasy jeden z nauczycieli i zawołał Rafała do salki prorektora. Gdy tam weszli, oczom skazańca ukazał się areopag nauczycielski, żywo dyskutujący. Prorektor zbliżył się do studenta i, surowo patrząc mu w oczy, zapytał po niemiecku:

      – Gdzie byłeś dzisiaj w nocy z Cedrą?

      Rafał milczał.

      – Jeszcze tylko szczera skrucha i wyznanie wszystkiego może twoją karę złagodzić. Gdzie byliście obadwaj? Mów zaraz i prędko. To jedno… Czy ty słyszysz, co mówię?

      Zamieć kłamstw leciała przez głowę winowajcy i tysiąc myśli, ale żadna nie zamieniła się w słowo.

      – Czy ty będziesz odpowiadał? Wiemy wszystko. Gdzie byłeś dziś w nocy?

      – Na rzece.

      Wszystkie twarze wydłużyły się i oczy rozwarły.

      – Na jakiej rzece?

      – Na rzece Wiśle.

      – Coś tam robił?

      – Raki łapałem.

      – Oszalałeś! W zimie! W roztop… Drwić tu śmiesz z nas wszystkich, łotrze! Mów, coś tam robił!

      – Pływałem łódką.

      – Czyją?

      Rafał umilkł znowu, wsunął głowę w ramiona, jakby wszystko co miał do powiedzenia wciągał w siebie i zamykał na klucz.

      – Kto kogo do tego namówił: czy ty Cedrę, czy on ciebie?

      Rafał milczał.

      – Który którego namówił? słyszysz?

      – Słyszę.

      – No, więc?

      – Ja jego.

      – Toś go zgubił. Ten chłopak umrze. Odpowiadaj: po co wyszedłeś z domu w nocy i czemu tamtego ciągnąłeś z sobą?

      Nagła duma i furia wydźwignęła się z nicości w piersiach Rafała. Coś w nim zakołysało się i runęło.

      – Wyszedłem z domu i robiłem to, co mi się podobało! – rzekł głośno, zuchwale, pokazując w uśmiechu wszystkie zęby.

      – Tak ci się podobało… Aha!… – wyseplenił prorektor. – Tak ci się podobało… Czekajże, bratku, powiesz ty mi zaraz nieco odmiennym tonem.

      – Nie powiem wam nic, choćbyście mię porżnęli na kawałki!

      – Powiesz!… – wybełkotał zwierzchnik.

      – Ani jednego wyrazu.

      Prorektor w pasji ledwie zdołał namacać dłonią klamkę. Otwarł drzwi i piskliwym głosem rzucił w korytarz wezwanie:

      – Filip!

      W momencie, kiedy to czynił, Rafał prześliznął się jak wąż za jego plecami i szerokimi krokami odszedł w przeciwległy koniec korytarza. Tam zatrzymał się w głębokiej okiennej framudze… Za nim szedł już bez pośpiechu Filip, a o kilka kroków dalej, waląc obcasami juchtowych butów, kołysał się na ogromnych biodrach kalafaktor Michałek. Z każdej sali poglądały na scenę roziskrzone oczy uczniów, ale nauczyciele rozbiegli się po klasach, zamykali drzwi i tylko sam prorektor oraz pedele zostali w korytarzu. Gdy Filip był zaledwie o kilka kroków oddalony, Rafał wydobył z kieszeni długi składany nóż w kościanej oprawie, cenny dar wujaszka Nardzewskiego. Otworzył go sekretnym gestem i skulony czekał cierpliwie.

      – Może by lepiej po dobroci… – rzekł cicho Filip uśmiechając się łagodnie. – Wyadministruję miętką trzydziestkę i fertig. Słowo honoru: miętkie drajsig – i sza.

      – No, chodź, aniołku, Filipku. Chodź…

      Pedel spostrzegł, widać, nóż ukryty w rękawie, bo trupia, zielona bladość twarz mu okryła. Straszna wściekłość zionęła z oczu.

      – Z nożem… – rzekł półgębkiem do prorektora.

      Wraz kazał swemu pomocnikowi, żeby zaszedł z drugiej strony.

      Rafał chrapliwie mruknął przez zęby:

      – Precz ode mnie, chamy, bo z was kiszki powypuszczam!

      W tej samej chwili Michałek sapiąc ruszył na niego z wyciągniętymi łapami. Prorektor, obserwujący sprawę z pewnej odległości, ujrzał błysk ostrza i krew, ale niezwłocznie spostrzegł, że nóż wydarty został z rąk Rafała. Michałek jedną ręką cisnął ten nóż daleko od siebie, a drugą, z której, krew rzygała, trzymał obiedwie dłonie studenta. Pan Filip narzucił na te ręce, ściśnięte do kupy jak gdyby klamrą, pętaczkę ze swego szalika. Ale oślepiająco porywczym ruchem Rafał wydarł się z objęć kalafaktora, skoczył na bok i w chwili prawdziwie lwiego susa potrafił dodać ramienia i zwiniętą pięścią trzasnąć go tak między oczy, że ten olbrzymi chłop runął na wznak i formalnie nakrył się juchtowymi butami. Rafał skoczył przezeń jak przez kłodę, w biegu huknął w brzuch prorektora i zmiatał korytarzem. Ale nim dopadł drzwi, dopędził go na giętkich nogach zwinny Filip i chwycił wpół.

      W tej minucie skrzywdzony prorektor widział tylko skłębione ich ciała na ziemi. Za chwilę ujrzał mały łebek i gardło Filipa w pięściach i pazurach Rafała. Z białych nosów obudwu lała się krew, z ust toczyła się piana, z kurt, kamizelek, koszul dyndały strzępy. W pewnej chwili pedel wydobył się z obłąkanymi oczyma, z sinymi pręgami na szyi, oblany krwią, i zniżywszy głowę, na oślep rzucił się do walki. Nadciągnął Michałek ze swymi krwawymi rękoma i Jan Kapistran. Mieli już Rafała, gdy ten skokiem znalazł się za oszklonymi drzwiami korytarza. Wszystkie szyby wyleciały z drzwi, piorunowym ruchem zatrzaśniętych. Pościg z Filipkiem na czele rzucił się na te drzwi, nic nie zwracając uwagi na krzyk prorektora, który zbolałym brzuchogłosem nakazywał zawieszenie broni. W mig wysadzono drzwi z zawias. СКАЧАТЬ