Bracia. Eliza Orzeszkowa
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bracia - Eliza Orzeszkowa страница 2

Название: Bracia

Автор: Eliza Orzeszkowa

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ milczała jak grób, półmisek z naleśnikami odsunęła ze wstrętem w tej właśnie chwili, gdy Hornicz napominał lokajczyka za brudną twarz i ręce. Sabina zaś, trwając ciągle w usiłowaniu rozpogadzania atmosfery, zwróciła się do męża:

      – Ciekawa rzecz, co tam teraz porabia nasz Wicuś?

      Był to ich syn szesnastoletni, który przed tygodniem odjechał był z wakacyi do szkół.

      – Jeszcze pewno w gimnazyum siedzi, bo jest dopiero druga godzina, a ich wypuszczają o trzeciej – prędko zagadała Anielka.

      Wspomnienie o synu pogłębiło zmarszczki na czole Hornicza. Z powodu tego dziecka doświadczał troski dość ciężkiej. Zato w twarzy Rozalii to wspomnienie odbiło się, jak malutki promyczek słońca w gęstej chmurze. Zwolna i na nikogo nie patrząc, przemówiła:

      – Pisałam dziś do Wicusia, bo zdaje się, że nikt jeszcze dotąd nie pisał do niego.

      – Jeszcze niema dwóch tygodni, jak wyjechał – tłumaczyła się Sabina.

      Rozalia, jakby nie słyszała wcale głosu siostry, rzekła jeszcze:

      – Pisałam, aby wziął od Rogowskiego część mego procentu i sprawił sobie nowy mundurek.

      Hornicz po raz pierwszy z niejaką żywością przemówił:

      – Niepotrzebnie to zrobiłaś. Ten, który ma, wystarczyłby mu jeszcze na rok cały. Wicuś okazuje zanadto skłonności do elegancyi i popisywania się wszelkiego rodzaju…

      Rozalia, podnosząc głowę, odpowiedziała sucho:

      – Trudno, ażeby wszyscy mieli skłonność do safandulstwa i siedzenia za piecem.

      Sabina siedziała jak na węglach rozżarzonych.

      – Rózieczko, – przerwała głosem bardzo łagodnym – przecież sama nieraz mówiłaś, że nie jest dobrze, jeżeli chłopiec wykieruje się na panicza…

      Oczy Rozalii z pod czarnych brwi ściągniętych tkwiły w siermiężnym surducie szwagra.

      – Nie trzeba wpadać w ostateczności – zaczęła tonem oschłym i nauczycielskim – zbyteczna wybredność jest niedobrą, ale i abnegacya1 nie dodaje nikomu uroku. Z dwojga złego wolałabym już pierwsze!

      Ale obiad był skończony; Sabina wstała z krzesła. Rozalia, wstawszy także, podała końce palców siostrze, a szwagra wcale nie spostrzegając, oddaliła się szybko. Słychać było, jak w głębi domu z trzaskiem zamykała za sobą drzwi swego pokoju. W dniach dobrych szła po obiedzie do bawialni, grała na fortepianie, gawędziła, czasem nawet bawiła się z dziećmi, uczyła je tańczyć, grała z siostrzenicą na cztery ręce. Ale dzisiejszy dzień był niedobry: więc, nie przemówiwszy do nikogo słowa, wprost od stołu pokazała wszystkim plecy i zamknęła się w swoim pokoju. Dzieci pobiegły do ogrodu. Horniczowa zbliżyła się do męża, który z zamyśleniem patrzał przez okno na ogród, pełen barw, już jesiennych, i bladych blasków słońca wrześniowego. Wsunęła mu rękę pod ramię i, wznosząc ku jego twarzy oczy bardziej jeszcze niż zazwyczaj łagodne i stroskane, przemówiła lękliwie:

      – Mój Zenku, jak mnie to okropnie boli, że Rózia była dziś znowu taką…

      Zenek, nie odrywając wzroku od grupy drzew, powleczonych przez jesień barwami rdzawemi i żółtemi, myślał:

      – Gdybym był tem, czem być miałem, czem już trochę byłem, malowałbym tę grupę drzew.

      A żonie odpowiedział:

      – Nie dbaj o to, moja droga, tak, jak ja nie dbam…

      Jednocześnie z temi słowy miał w głowie inne.

      – Kłamię, bo te drobne śpilki życia drażnią mnie niesłychanie…

      Ona zaś mówiła dalej głosem coraz cieńszym:

      – Ty to przeze mnie znosisz, bo to przecież moja siostra, ale cóż ja zrobię?

      – Naturalnie! Cóż możesz zrobić? niema tu nic do zrobienia!

      Rozmowa taka powtarzała się przynajmniej dwadzieścia razy na rok, to jest za każdym razem, gdy Rozalia zaczynała mącić zgodę domową. Hornicz myślał:

      – Tamta od dzieciństwa tak jej imponowała swoim umysłem wyższym i charakterem fantastycznym, że odebrała jej zdolność do oporu najlżejszego. Osa i kurczątko!

      Kurczątko, bardzo stroskane, niemal już piskliwie prawiło mu u boku:

      – Taka jest dziwna… czasem idzie spać w najlepszym humorze, serdeczna, grzeczna, miła, a nazajutrz wstaje taka, jak dziś… Za każdym razem łamię sobie głowę nad przyczyną tej zmiany i nie mogę wynaleźć żadnej.

      On, patrząc teraz na grupę drzew inną i zabarwioną inaczej, rzekł z uśmiechem:

      – Moja droga, zmienność wszystkiego jest prawem powszechnem. Nic nie trwa. Wszystko przelewa się w formy coraz inne, przepływa, jak obłoki. Uczucia człowieka podlegają temu samemu prawu: kiełkują, rosną, rozkwitają, więdną, i zostaje po nich łodyga pusta, czasem z owocem obrosłym kolcami.

      Wszystko to powiedziawszy, pomyślał:

      – No, i poco ja to wszystko nagadałem?

      Ona słuchała cierpliwie, ale parę razy odbiegła myślą od słów męża, bo najprzód zobaczyła dziewkę, idącą z koszykiem do ogrodu warzywnego, i pomyślała: »byleby rwąc sałatę, nie zdeptała pietruszki«, a potem, widząc indyczkę, prowadzącą indyczęta do gęstego klombu, zauważyła w duchu: »gdzieś blizko dostrzegła jastrzębia!« Gdy Hornicz przestał mówić, przytuliła się mocniej do jego boku i zaczęła:

      – To prawda, Zeniu, ale to wszystko, co powiedziałeś, nie ma żadnego związku z Rózią…

      On uśmiechnął się; ona mówiła dalej:

      – Ty wiesz, że ona jest w gruncie rzeczy nadzwyczaj przywiązana do nas i do dzieci, że w wielu wypadkach dała nam dowody poświęcenia, i że wiele zawdzięczamy jej pracy około wychowania dzieci, szczególniej Anielki…

      – Ależ tak – pośpiesznie zgodził się Hornicz – wiem o tem wszystkiem, bardzo szanuję piękne przymioty twojej siostry, a drobne jej fantazye nie sprawiają mi przykrości…

      Jednocześnie myślał:

      – Kłamię! Sprawiają, nawet taką, która zawstydza i poniża, jak wszystkie drobnostki i małostki…

      Sabina, znacznie uspokojona, mówiła z uczuciem zachwytu:

      – Bo ty, Zeniu, jesteś najlepszy, najpobłażliwszy, najszlachetniejszy z ludzi!

      Zrobiło się mu żal tej kobiety, tulącej się do jego ramienia. Pochylił się i pocałował ją naprzód w czoło, a potem w oko błękitne, którego powieka, już zżółkła i trochę pomarszczona, zamknęła się pod jego ustami.

      Na СКАЧАТЬ



<p>1</p>

abnegacya – zaparcie się siebie, wyrzeczenie się wszystkiego. [przypis autorski]