Cud na kirkucie. Klemens Junosza
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Cud na kirkucie - Klemens Junosza страница 2

Название: Cud na kirkucie

Автор: Klemens Junosza

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ trochę nawet biedny jestem – ale za to mam swój honor. Mnie ludzie znają.

      – Być może, ale robota nie tęgo ci idzie.

      – Co ja mam na to poradzić! Komu teraz idzie robota? kto ma kawałek chleba? Temu lat dziesięć, może piętnaście… tak! piętnaście lat temu, to ja powiedziałem, że nasze miasto całkiem zbiednieje, że wszystkie nasze żydy będą mieli gorzkie życie… Kto nie wiedział, co w mojej głowie jest, ten się śmiał i nie chciał wiary dać – ale byli tacy, co wierzyli, i niech się pan spyta, czy się wszystko nie sprawdziło? Całkiem się sprawdziło… a kto powiedział, że tak będzie? ja powiedziałem, bo dziękować Bogu głowę mam! Teraz wszyscy wiedzą, że nasze miasto upadło, że zarobku nie ma, że handlu nie ma! Teraz widzą, ale kto piętnaście lat temu widział? Jeden Berek!

      – Skądżeż mogłeś wiedzieć, co się stanie w przyszłości.

      – Skąd? Były takie znaki. Chce pan posłuchać – to powiem. Temu będzie piętnaście lat, akurat w nasze święta jesienne, ja sobie szedłem ze szkoły. Ja się tam trochę zasiedziałem i już było późno, jakem wracał. Było późno, ale nie było ciemno; owszem widno było, bo miesiąc świecił. Ja sobie trochę śpiewałem. Dlaczego ja nie miałem śpiewać? przecie święto? Tymczasem koło mnie coś przeleciało! Ja się zląkłem. Ktoby się nie zląkł w nocy? miasto całkiem puste, na ulicy nikt nie idzie. Ja się zląkłem! Obejrzałem się – nie ma nic; spojrzałem do góry… Aj waj! myślałem, że już mój koniec przyszedł. Znasz pan dom Gdali furmana?

      – Znam.

      – No to ja zobaczyłem (niech moje wrogi to zobaczą), ja zobaczyłem, że on siedzi na Gdali domu, na dachu!

      – Co za on?

      – Nu – on! Nie potrzebuję dużo powiadać: czarny kot! Cały czarny, a oczy to się jemu paliły jak świeczki. Ja chciałem krzyknąć gwałtu – ale nie mogłem. Mój język zrobił się, jak drewniany kołek, moje gardło było ściśnięte, moje zęby tłukły się, jak grosze w puszce. Ja nie miałem siły stać – ja siadłem; ja nie miałem siły siedzieć – ja przewróciłem się całkiem, ja leżałem…

      – A kot?

      – On sobie poszedł! Gdzie on poszedł, to ja nie chcę wiedzieć! Po co ja mam wiedzieć, gdzie taki paskudnik chodzi? Ja zobaczyłem, że jego już niema i wstałem. Na drugi dzień poszedłem między naszą starszyznę, i powiedziałem, że będzie nieszczęście. Radziłem, żeby zobaczyć, czy się gdzie przykazanie nie popsuło (wiesz pan, takie przykazanie w blaszanej rurce, co musi być na każdej futrynie przybite); radziłem żeby pilnować, czy która żydówka nie przyprawiła sobie fałszywych włosów? (myślisz pan, że między naszemi żydówkami nie znajdą się takie gałganice?); radziłem, żeby uważać czy Gdala furman robi wszystko co w piśmie przykazane? Bo dlaczego kot nie siedział na innym dachu, tylko na jego dachu? Prosiłem, mówiłem, że będzie nieszczęście, że całe miasto zginie. Nie słuchali. Powiedzieli: co Berek znaczy! Berek nic nie znaczy!

      – No?

      – Nu, i tak przeszło. Tymczasem pokazał się drugi znak.

      – Znowuż kot.

      – Nie… dlaczego kot? Kto jemu zabroni zrobić się kozłem!? Oj, nieszczęście moje! To także było wieczór, nawet późno już było, całkiem późno. Miesiąc także świecił. Wolałbym, żeby nie świecił, bo możebym nie był widział tego, co widziałem. Ja szedłem od burmistrza. Zawołał mnie, jak zwyczajnie, kazał sobie zrobić piękną kamizelkę. Wziąłem miarę, pogadałem z burmistrzem i wracam. Musiałem wracać do domu. Tymczasem znowuż koło Gdali domu zobaczyłem! Niech on zginie! Stał z rogami, z brodą i całkiem czarny, jak smoła…

      – Kto stał?

      – Pan się pyta! Wiadomo, kto stał. Czarny kozioł!

      – Wielka rzecz!

      – Właśnie, że wielka rzecz. W całem mieście był tylko jeden kozioł i to całkiem biały – więc zkąd się czarny wziął? Nie, proszę pana, to nie był zwyczajny kozioł – ale był znak, że w mieście nieszczęście się stanie…

      – Znak?

      – Pewnie, że znak. Ja znów narobiłem gwałtu. Znów chodziłem do naszej starszyzny. Ale co ta nasza starszyzna warta! Oni tak dbają o miasto, jak i o ten piasek, co na gościńcu leży. Aby sami mieli pieniądze, to dla nich dość. Ja mówiłem, prosiłem, płakałem nawet!

      – A oni?

      – Oni śmieli się! Oni powiedzieli, że ten kozioł to był kozioł; że spał w takiem miejscu, na które sadze wysypują i przez to zrobił się czarny. Ja wiedziałem, że to nieprawda, ale co miałem robić? Czekałem trzeciego znaku.

      – I był?

      – A jakże. Nie wyszło dwa miesiące i już był.

      – Jakiż?

      – Był całkiem pfe! Ja panu nie powiem o tem dużo i nie powiem mało, powiem jedno słowo: Gdala furmana córka uciekła!

      – To znak?

      – To był bardzo brzydki znak… taka dziewczynka! zaręczona już była. Pfe! a z kim ona uciekła? Ze stolarza Dzięciołkowskiego synem… z katolikiem! i ożeniła się z nim. Pfe! Zrobił się wtedy gwałt. Starszyzna się zawstydziła – a ja mówiłem: a co? Oni powiedzieli: – nieszczęście! Berek miał racyę, już jest nieszczęście! Ja powiedziałem: – Nie! to jest tylko pfe! ale nie nieszczęście, to znak, to trzeci znak! Bo proszę pana, przed każdem nieszczęściem, to jak na licytacyi, do trzech razy jest krzyk, a po trzecim przybicie. Proszę pana, nie wyszło od tego czasu dwa miesiące – i zaraz się zaczęło…

      – Co się zaczęło?

      – Nieszczęście! Przyjechali geometry, inżyniery, zaczęli mierzyć… krótko mówiąc, za dwa lata już była kolej żelazna.

      – Alboż to nieszczęście?

      Berek uśmiechnął się ironicznie.

      – Proszę pana – to właśnie jest cała zguba, od tego miasto upadło, a my wszyscy skapcanieli. Teraz weź pan na delikatny rozum. Ja nie chcę sądzić Gdali furmana, ale mnie się zdaje, że on musiał dużo grzeszyć. Na jego domu pokazał się czarny kot, koło jego domu stał czarny kozioł, z jego domu uciekła dziewczyna – i patrz pan, kto najpierwszy skapcaniał? kogo najpierw kolej zgubiła? – Gdalę furmana! Kogo zaraz za nim zgubiła – drugich furmanów. Ja się też tak spodziewałem; bo proszę pana, furmany to grube ludzie są; oni ciągle w drodze – a gdzie najłatwiej można zgrzeszyć? – w drodze! Skapcanieli furmany, skapcanieli kupcy, krawcy i szewcy… wszyscy skapcanieli. Jeden tylko Dawid-Jojna bogacz jest, ale co nam z tego? Źle jest na świecie, bardzo jest źle, przez to, że ludzie bardzo dużo niedobrych rzeczy robią… a czarny kot ciągle pilnuje, żeby im zrobić zgubę.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте СКАЧАТЬ