Król Maciuś na wyspie bezludnej. Janusz Korczak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Król Maciuś na wyspie bezludnej - Janusz Korczak страница 10

Название: Król Maciuś na wyspie bezludnej

Автор: Janusz Korczak

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ panowie, spokój: śpieszę się. Restaurator czeka.

      Ale widzi, że to nie żarty. Więc już ostrożniej, bocznymi ulicami kieruje się za miasto.

      – Stój.

      Maciuś ani drgnął: idzie.

      – Stój, bo strzelam.

      Maciuś idzie dalej. Strzela żołnierz w powietrze – Maciuś nic.

      – Ach, ty kundlu jeden, żarty stroisz z policji?

      Maciuś pokazuje na migi, że głuchy.

      – Puścić go chyba? Głuchy jak pień. Nawet strzału nie słyszał.

      – A mnie co obchodzi? Kazali aresztować, to aresztować. Nikogo nie przyprowadzimy – mogą nawymyślać. A może, jucha, udaje. Może to kradzione?

      Widzi Maciuś, że źle. Trzeba uciekać. I musi mieć trochę prowizji, bo trzeba parę dni się ukrywać z dala od ludzi.

      Idą noga za nogą. Żołnierze mówią:

      – Powariowali z dobrego bytu. Uciekł Maciuś z bezludnej wyspy, to tu go szukają. Aby ludzi dręczyć.

      Jeszcze dwóch chłopców zagarnęli w drodze. Ci proszą, lamentują – żołnierze bardziej źli. Idą. Trzej chłopcy na przedzie, policjanci z tyłu; a obok koszyka Maciusia cztery psy się wloką. Bo rzemieślnicy bardzo zubożeli, dla siebie niewiele mają włożyć do garnka, więc psy wygnali. I dużo głodnych psów się plątało po podmiejskich ulicach.

      Aż tu Maciuś wyjmuje z koszyka wianek serdelków, zarzucił na szyję, przewiązał w pasie, w każdą rękę po jednej kiełbasie – kosz kopnął w stronę – i w nogi.

      Trzymaj-łapaj!

      Teraz Maciuś na przodzie, za nim psy w podskokach, za psami żołnierz. Bo drugi przy chłopakach został.

      Rzucił żołnierz karabin – już prawie dogania, Maciuś buch za siebie kiełbasę. Zakotłowała się psiarnia. Żołnierz na nią. I zarył nosem w ziemię, a psy dawaj na niego. Maciuś przeskoczył parkan, jakieś jedno i drugie podwórze. Patrzy: ogród, w nim pełno dzieciaków. Małe, większe, chłopcy, dziewczęta. W głębi ogrodu dom; a tu furtka otwarta; a z boku domek parterowy, a za nim krzaki.

      Nagle rozległ się dzwonek. Dzieci biegną do domu. Szkoła jakaś chyba.

      I ot, siedzi Maciuś w krzakach i rozgląda się, gdzie by ukryć zapasy.

      – To jest dom sierot, a nie szkoła. W szkole tylko uczą, a my tu mieszkamy. Jemy, śpimy – wszystko. Mojego tatusia zabili na wojnie, twojego pewnie także. Żeby się tu dostać, trzeba złożyć podanie. Zanim przyjmą tu dziecko, to bardzo długo trwa. Ale ja ci radzę: zostań, i już. Nikt nie zauważy. Dawniej co innego: wszyscy mieliśmy jednakowe ubrania: ale po wojnie wszystko się zmieniło. Każdy robi, co chce.

      – Ale dzieci przecież poznają, że nowy – mówi Maciuś.

      – To nic. Starszym rozda się serdelki, żeby nic nie mówiły, a malcy będą się bali. Muszą się nas słuchać, bo jak nie – w zęby – i cała parada. Zresztą, jak chcesz, możesz siedzieć w krzakach tymczasem. Ja się naradzę ze skautami.

      – Są u was skauci? – ucieszył się Maciuś.

      – Jacy tam skauci. Papierosy palą i nie mają pasa ze skautowskim nożem. Tylko się tak nazywają. Mówię ci: nie ma żadnego porządku. Co kto chce, to robi. Powiedziałbym ci coś, ale nie wygadasz? Więc mamy tu tajny związek Zielonego Sztandaru. Patronem naszym jest – tylko pamiętaj, bo to tajemnica – patronem naszym jest Maciuś. Chcemy wykraść Maciusia z bezludnej wyspy. Tylko pamiętaj: gdybyś komu choć słówko powiedział, to już wiesz, co będzie. To jest nasz najtajniejszy związek.

      Rozległ się dzwonek.

      – Posiedź trochę, bo muszę iść na lekcję. Sprawdzają przed pierwszą lekcją, potem można już nie być. Bywaj, za godzinę. Masz tu kawałek chleba.

      Zjadł Maciuś chleb, dwa serdelki, siedzi w krzakach i myśli, co robić. A tu nagle wali do ogrodu policja.

      „Będą szukali”.

      Wcale nie. Sprowadzili z więzienia może stu chłopców aresztowanych na różnych ulicach. Rodzice się zbuntowali, poszli przed więzienie, awanturę zrobili, że ha!

      – Nie chcemy, żeby dzieci razem ze złodziejami siedziały.

      Więc przeprowadzono chłopców z więzienia tu, do domu sierot.

      Wybiegł jakiś gruby pan, rękami macha, złości się, krzyczy:

      – Dlaczego nie uprzedzono? Gdzie ja ich podzieję? Ani miseczek, ani kubków nie mam dla nich. Gdzie oni będą spali?

      – My nic nie wiemy – mówią dozorcy więzienni. – Kazali, więc kazali, i już.

      I poszli.

      A tu dzieci z domu wybiegły do ogródka. Już teraz nikt nic nie wie. Wyniesiono dwa stoły, zaczęto na arkuszach spisywać, jak kto się nazywa i gdzie mieszka.

      – Ja jestem synem adwokata.

      – Mój tatuś jest żandarmem.

      – Moja mamusia aktorką.

      – Mój tatuś posłem zagranicznym.

      Nagle zajeżdża samochód.

      – O, tatuś przyjechał.

      Zagraniczny poseł zaczyna krzyczeć na grubego pana.

      – Jakim prawem? – powiada. – Co to za porządki?

      A tu znów policja sprowadza ze czterdziestu nowych.

      – Oddaj mi moje dziecko! – krzyczy żona zagranicznego posła.

      Już wali do ogródka cała kupa rodziców. Płacz, wrzask, wymyślania.

      „Teraz już mogę wyjść z krzaków – pomyślał Maciuś – Jeżeli policja w ten sposób ściąga przestępców, dziwię się, że w ogóle może kogoś złapać. Jestem bezpieczny”.

      I Maciuś tak się czuł bezpieczny, że przecisnął się aż do samego stolika, gdzie stał gruby pan i próbował uspokoić publiczność:

      – Moi szanowni ojcowie i matki, jestem dyrektorem domu sierot, a nie naczelnikiem więzienia. Dla mnie jest to wszystko bardzo przykrą niespodzianką. Jestem, proszę państwa, uczonym wychowawcą, autorem uczonych książek o dzieciach. Napisałem książkę pod nagłówkiem 365 sposobów, żeby dzieci nie hałasowały. Napisałem drugą książkę: Co lepsze: czy guziki blaszane, czy rogowe?. Trzecia moja książka pedagogiczna ma tytuł: Chów trzody chlewnej w internatach. Bo trzeba państwu wiedzieć, że tam, gdzie jest dużo dzieci, zostaje dużo obierzyn i pomyj. I to się nie powinno marnować. W moim internacie najbardziej chude prosiątko wyrasta na doskonałą świnkę. Dostałem dwa srebrne medale. Jak tylko spojrzę na dziecko, СКАЧАТЬ