Название: Manekin trzcinowy
Автор: Анатоль Франс
Издательство: Public Domain
Жанр: Повести
isbn:
isbn:
– Mniejsza o to! – rzekł pan Compagnon. – Nasz uniwersytet jest jednym z najświetniejszych we Francji zarówno ze względu na zasłużonych profesorów, jak i na urządzenia sal wykładowych. Tylko laboratoria pozostawiają nieco do życzenia. Ale spodziewać się należy, że połączone usiłowania naszego rektora, tak oddanego tej sprawie, i senatora, tak wpływowego jak pan Laprat-Teulet, i tę lukę wkrótce wygładzą.
– Należałoby też sobie życzyć – rzekł pan Bergeret – żeby nie wykładano już kursu łaciny w ciemnej, wilgotnej piwnicy.
Przechodząc placem Św. Eksuperego pan Compagnon wskazał na dom Deniseau.
– Nie mówi się już o tej jasnowidzącej, która obcowała ze świętą Radegondą i kilkoma innymi świętymi z raju. Czy widzieliście ją, Bergeret? Kiedy była najwięcej w modzie, wprowadził mnie do niej Lacarelle, szef gabinetu prefekta. Siedziała na fotelu z zamkniętymi oczyma, a tuzin wiernych zadawał jej pytania. Pytano, czy zdrowie papieża jest zadowalające, jakie będą skutki przymierza francusko-rosyjskiego, czy uchwalony będzie podatek dochodowy i czy wkrótce wynajdą środek na leczenie suchot. Odpowiadała na wszystko stylem poetycznym, dość biegle. Gdy na mnie przyszła kolej, zadałem jej proste pytanie: „Ile wynosi logarytm 9?”. Czy myślicie, Bergeret, że odpowiedziała: 0,954?
– Nie, wcale tak nie myślę – odrzekł pan Bergeret.
– Nic nie odpowiedziała – rzekł pan Compagnon – nic zupełnie. Milczała. Powiedziałem: „Jakże święta Radegonda może nie wiedzieć, ile wynosi logarytm 9? To przecież nie do uwierzenia!”. Byli tam dymisjonowani pułkownicy, księża, starsze damy i lekarze rosyjscy. Byli zdumieni, a nos Lacarelle'a wyciągnął się aż do pępka. Uciekłem wśród ogólnego potępienia.
Rozmawiając w ten sposób, panowie Compagnon i Bergeret u końca placu spotkali pana Roux, obficie rozrzucającego po mieście swe bilety wizytowe. Miał bowiem dużo znajomych.
– Oto mój najlepszy uczeń – rzekł pan Bergeret.
– Wygląda na tęgiego chłopa – rzekł pan Compagnon, który cenił siłę. – Czemuż u licha studiuje łacinę?
Na to pan Bergeret, dotknięty, zapytał profesora matematyki, czy sądzi, że studia języków klasycznych mają być wyłącznie udziałem kalek, ludzi wątłych i słabych.
Lecz pan Roux, kłaniając się obu profesorom, ukazywał już w uśmiechu swe wilcze zęby. Był zadowolony. W swej genialnej przenikliwości odkrył tajemnicę wojskowego rzemiosła, co przyniosło mu nową korzyść. Pan Roux tegoż rana właśnie otrzymał dwutygodniowy urlop dla leczenia pewnego nieokreślonego i mało dającego się odczuwać bólu w kolanie.
– Szczęśliwy człowiek! – zawołał pan Bergeret. – Żeby oszukiwać, nawet kłamać nie potrzebuje. – Potem zwracając się do pana Compagnon dodał: – Pan Roux, mój uczeń, jest nadzieją metryki łacińskiej. Ale przez dziwny kontrast młody ten humanista, tak ściśle rozmierzający wiersze Horacego i Katullusa, sam po francusku pisze wiersze, których nie skanduje regularnie. Nie mogę, wyznaję to, uchwycić ich nieokreślonego rytmu. Słowem, pan Roux pisze białym wierszem.
– Doprawdy? – rzekł uprzejmie pan Compagnon.
Pan Bergeret, który ciekaw był wiedzy i lubił nowości, poprosił pana Roux, żeby zadeklamował najświeższy, nieznany jeszcze ogółowi swój poemat Metamorfoza nimfy.
– Posłuchajmy, co to jest – rzekł pan Compagnon. – Przejdę na lewą stronę, żeby do pana zwrócić zdrowe ucho, na drugie źle słyszę.
Pan Roux zaczął deklamować Metamorfozę nimfy głosem wolnym, przeciągłym i śpiewnym. Mówił, a wiersze jego chwilami głuszył i przecinał turkot wozów:
Nimfa blada
Całą siłą swych ramion
I prężnych bioder
Przez wodę
Wzdłuż łagodnego brzegu,
Wzdłuż wyspy, z której wierzby szarawe
Rzucają na nią strój cieni
Zieleni,
Ucieka.
Dalej ukazał w kalejdoskopowo zmieniających się obrazach:
Zielenią ujęte wody,
Przy nich gospody
I tłuszczów smacznych wonie.
Nimfa wymyka się, niespokojna i zmieszana. Zbliża się do miasta; tu metamorfoza się dokonywa21.
Twardy kamień wybrzeża biodra jej rozrywa,
Na piersi białej jeży się włos szorstki
I w czarnym węglu, którym mgła ocieka,
Nimfa tragarzem się staje,
Co w krociach tłumoków
Węgiel nosi do doków.
Potem poeta opiewa rzekę przerzynającą miasto:
I rzeka odtąd grodzka, historyczna,
Opiewana w annałach i kronikach sławy
Dziejowej,
Od szarych głazów staje się poważna
I nawet smutna.
Ciecze pod cieniem potężnych bazylik,
Gdzie dotąd jeszcze Adalbertów widma
Błądzą w krużgankach.
Bezimiennych topielców biskup nie rozgrzesza,
Ich zwłoki bezimienne, wzdęte,
Przeklęte
Płyną wśród wysp, co legły jak łodzie,
Gdzie zamiast masztów kominy się wznoszą.
Stań u wybrzeża. Tam w pudle przekupnia
Niejeden szpargał od wieków zgryziony,
Na który liściem zwiędłym sypią klony,
Znajdziesz! A może jakie cenne pismo
Wpadnie ci w ręce
I poznasz władzę tajemniczych runów
I czarnoksięskich znaków wyrytych na stali.
– Bardzo to piękne – rzekł pan Compagnon. Profesor Compagnon lubił literaturę, ale na skutek braku wprawy nie umiał odróżnić wiersza Racine'a od wiersza Mallarmégo.
A pan Bergeret pomyślał: „Czyżby to jednak było arcydzieło?”.
I z obawy, by nie ubliżyć nieznanemu pięknu, uścisnął w milczeniu rękę poety.
V
Wychodząc СКАЧАТЬ
21