Shadow Raptors. Tom 3. Gniazdo. Sławomir Nieściur
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Shadow Raptors. Tom 3. Gniazdo - Sławomir Nieściur страница 6

Название: Shadow Raptors. Tom 3. Gniazdo

Автор: Sławomir Nieściur

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-66375-30-7

isbn:

СКАЧАТЬ stanowisku kapitańskim pojawiły się żądania autoryzacji poleceń otrzymanych przez poszczególne sekcje operacyjne trawlera. Karpinski przeleciał wzrokiem listę wysłanych rozkazów, po czym, przyłożywszy do skroni pojedynczy sensor, zatwierdził ją, recytując w myślach swój kod personalny.

      Skopiowana od obcych technika komunikacji neurosensorycznej jak zwykle nie zawiodła i już po ­chwili zlokalizowana na dziobie okrętu kopuła głównej sterowni rozbłysła aktywowanymi soczewkami lidarów dalekiego zasięgu, skanującymi przestrzeń skoncentrowanymi wiązkami fotonów.

      W czasie gdy operator na nowo mościł się wśród plątaniny światłowodów i nakładał na głowę gogle wizyjne, Karpinski wygramolił się zza pulpitu, podszedł do tafli okna i podobnie jak wcześniej Feher popatrzył na zwalisty kształt wraku Oumuamua, sunący za trawlerem.

      Widok był niesamowity. Kilkusetmetrowej wysokości ściana potrzaskanej skały, z której wystawały metalowe wręgi, piętrzyła się nad „Grotem” niczym monstrualna góra lodowa nad rybackim kutrem. A przecież trawler też był wielkim okrętem, wielokroć przewyższającym tonażem najcięższe krążowniki floty. W jego kanciastym kadłubie, przypominającym kształtem wielki, nieco spłaszczony sześcian pokryty gruzłami nadbudówek i najprzeróżniejszych stalowych konstrukcji, kryły się hale fabryczne, rafinerie, a nawet piece hutnicze, gdzie na bieżąco przerabiano i przetapiano zarówno odzyskane, jak i pozyskane surowce mineralne. W największej z nadbudówek, będącej w istocie długą wiatą, otoczoną ze wszystkich stron gęstą, drucianą siatką, piętrzył się stos osmalonego, pogiętego i nadtopionego żelastwa – były to resztki zniszczonych przez Oumuamua układowych instalacji, zebrane po drodze przez bezzałogowe jednostki oczyszczające, które przeczesywały przestrzeń w promieniu kilkudziesięciu sekund świetlnych od okrętu w poszukiwaniu nadających się do wykorzystania materiałów.

      Na oczach Karpinskiego do nadbudówki przycumowała jedna z takich jednostek – kanciasty dron, wyposażony w magnetyczną platformę nośną.

      Z tej odległości trudno było dostrzec, jaką konkretnie zdobycz przywiózł robot, ale sądząc po obłym, najeżonym długimi wypustkami kształcie, jakąś uszkodzoną bądź wyłączoną z użytkowania boję astrolokacyjną.

      Pochwycony przez wygenerowane lokalnie pole grawitacyjne, kawał złomu odkleił się od platformy i spadł na stos zgromadzonego żelastwa, powiększając tym samym zapasy surowców o kolejne kilkaset kilogramów.

      Po zrzuceniu ładunku dron natychmiast odskoczył w mrok, pozostawiając za sobą bliźniacze smugi zjonizowanego gazu.

      Gdzieś z boku, po lewej stronie kadłuba, błysnęło jaskrawe światło, zaraz po tym przestrzeń przed okrętem rozjarzyła się zielonkawą poświatą aktywowanych przez systemy okrętu przednich osłon elektromagnetycznych. Nieliczne, rozmieszczone wśród infrastruktury na kadłubie wieżyczki strzelnicze obróciły smukłe lufy w kierunku dziobu i plunęły w przestrzeń wiązkami plazmy.

      Karpinski przeszedł na drugą stronę sterówki i spojrzał w kierunku, gdzie pomknęły porcje niszczycielskiej energii.

      – Co tym razem? – rzucił przez ramię do operatora.

      – Jakiś gruz. Sporo tego w okolicy – wyjaśnił zapytany. – Straciliśmy już trzy drony. Mikrometeoryty.

      – Podnieść osłony sterowni – zarządził Karpinski. – Drony do hangarów. Nie ma sensu ryzykować kolejnych maszyn dla paru ton śmiecia. Przydadzą się na miejscu, gdy zaczniemy prace na wraku.

      – Zwiadowcze też mam odwołać?

      – Tak. Do rozpoznania wystarczą lidary.

      Kapitan wrócił na swój fotel i popatrzył na główny wyświetlacz. Na terminal dowodzenia napływały już meldunki o wdrożeniu procedur związanych ze zmianą kursu i raporty z sekcji produkcyjnych. Na jednym z bocznych ekranów pojawił się obraz z kamer zlokalizowanych nad jeszcze otwartymi wrotami hangaru jednostek pomocniczych. W oświetlonej rzęsiście hali krzątali się gorączkowo odziani w skafandry próżniowe technicy, przygotowujący w najwyższym pośpiechu platformy dla powracających dronów.

      Nieopodal hangaru rozgrzewał silniki przycumowany bezpośrednio do burty mały, osobowy transportowiec. Miała nim polecieć brygada robocza, której zadaniem było wyczepienie lin holujących oraz wyznaczenie miejsc pod wstrzelenie nowych kotew.

      Na konsolecie zapaliła się dioda transmisji przychodzącej, sekundę później na wyświetlaczu pojawiła się siedząca na tle przeszklonej ścianki głównej sterowni porucznik Joana Townsend, pierwsza oficer. Na jej ziemistej, pomarszczonej twarzy malowała się furia.

      – Dlaczego moje drony zostały odwołane? – wycedziła, niemal nie poruszając ustami. Oczy miała zwężone w szparki, jeden z policzków drgał, szarpany nerwowym tikiem.

      – Lecimy przez rejon o podwyższonym ryzyku kolizyjnym – odpowiedział spokojnie kapitan.

      – Bzdura! – prychnęła.

      – Poruczniku, proszę się nie zapominać! – przywołał ją do porządku. Choć starał się tego nie okazywać, miał już serdecznie dość jej humorów. – Utrata trzech maszyn jest tego wystarczającym dowodem.

      – W promieniu dwóch minut świetlnych od naszej aktualnej pozycji roboty zwiadowcze zlokalizowały około trzydziestu nieaktywnych instalacji. Cztery z nich to najprawdopodobniej stacje tranzytowe, jeszcze z początków kolonizacji. Doskonale pan wie, ile wartościowych komponentów można odzyskać z takich konstrukcji. Trzy roboty to naprawdę niewielka cena. Jeden kompletny moduł takiej instalacji jest więcej wart niż eskadra dronów – wyjaśniła spokojniejszym tonem.

      – Zdaję sobie z tego sprawę, pani porucznik – odparł ugodowo. W sumie miała rację.

      Powłoki i konstrukcje nośne stacji tranzytowych odlewano niegdyś z odzyskanych ze zniszczonych skuńskich okrętów metali z grupy lantanowców, niezwykle trudnych do wyodrębnienia w stanie czystym, a z ekonomicznego punktu widzenia o wiele cenniejszych niż złoto.

      – Obiecuję pani, że po zakończeniu operacji holowniczej wyślę w ten rejon nasz największy transportowiec, żeby zebrał cały ten szrot. W tej ­chwili jednak drony są potrzebne gdzie indziej.

      – Ma pan na myśli nielegalną operację eksploatacji Oumuamua? – spytała z przekąsem.

      „Matko Ziemio” – jęknął w duchu. Gdyby stanął teraz przed nim człowiek, który jako pierwszy wpadł na pomysł warunkowania lojalnościowego wszystkich dorosłych członków swojej organizacji, udusiłby drania gołymi rękami.

      – Nielegalna to zbyt mocne określenie – odrzekł. – Po prostu nieautoryzowana przez dowództwo.

      – Czyli nielegalna. Do eksploracji obiektów tego typu wymagana jest asygnata Prezydium Rady Zjednoczonych Organizacji. Autoryzacja dowódcy zgrupowania to tylko formalność.

      – Pani porucznik, sytuacja, w której się znaleźliśmy, wymaga podjęcia natychmiastowych działań, mających na celu zapobieżenie grożącemu nam niebezpieczeństwu – odpowiedział, nadając swoim słowom możliwie najbardziej oficjalny ton. – W zasadzie, jako głównodowodzący tym okrętem, powinienem zarządzić stan gotowości bojowej.

      Teatralnym СКАЧАТЬ