Skalpel. Tess Gerritsen
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Skalpel - Tess Gerritsen страница 6

Название: Skalpel

Автор: Tess Gerritsen

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-8125-806-7

isbn:

СКАЧАТЬ Bardzo mi przykro, proszę pani. To przez tę wścibską reporterkę, która tak się mądrzyła, że pozwoliłem jej przejść przed paroma minutami. Nie chciałem, żeby to się powtórzyło.

      – Jest tam Korsak?

      – Tak, proszę pani.

      Popatrzyła na rozmaitość marek samochodów zaparkowanych na ulicy. Wśród nich stał biały van z napisem na bocznej ścianie: „Stan Massachusetts. Biuro Koronera”.

      – Ile ofiar? – spytała.

      – Jedna. Za chwilę ją zabiorą.

      Policjant podniósł taśmę przed detektyw Rizzoli, żeby ją wpuścić do frontowego ogrodu. Ptaki ćwierkały, w powietrzu unosił się słodki zapach świeżej trawy. Nie jesteś już w południowym Bostonie, pomyślała. Architektura zieleni była doskonała: trawnik z jasnozielonego astro-turfu, otoczony idealnie przystrzyżonym, bukszpanowym żywopłotem. Zatrzymała się na ceglanym chodniku i spojrzała w górę na linię dachu, prezentującą styl epoki Tudorów. Imitacja angielskiego dworu. To nie był dom ani nawet sąsiedztwo, na które mógłby sobie pozwolić uczciwy policjant.

      – Cacko, prawda? – zawołał z tyłu Ridge.

      – Z czego ten facet żyje?

      – Słyszałem, że to był jakiś chirurg.

      Chirurg. To słowo miało dla niej szczególne znaczenie. Jego dźwięk działał na nią zawsze jak przebicie lodowatą igłą. Mimo upału teraz również wstrząsnął nią dreszcz. Spojrzawszy na frontowe drzwi, zauważyła, że gałka była pokryta proszkiem do wykrywania odcisków palców. Wzięła głęboki oddech, naciągnęła na dłonie lateksowe rękawiczki, a potem włożyła papierowe ochraniacze na buty.

      Wszedłszy do domu, zwróciła uwagę na wypolerowaną, dębową posadzkę i klatkę schodową, wspinającą się na jakąś niebotyczną wysokość. Witrażowe okno malowało wnętrze rombami kolorowego światła.

      Usłyszała szelest papierowych ochraniaczy i do holu wtoczył się mężczyzna o posturze niedźwiedzia. Miał na sobie formalny strój urzędnika biurowego i starannie zawiązany krawat, ale całość psuły dwie ogromne plamy potu na koszuli w okolicy pach. Podwinięte rękawy odsłaniały muskularne ramiona, porośnięte czarnymi włosami.

      – Detektyw Rizzoli? – zapytał.

      – We własnej osobie.

      Otworzył ramiona, idąc naprzeciw niej, po czym przypomniał sobie, że ma na dłoniach rękawiczki, więc opuścił ręce.

      – Jestem Vince Korsak. Przepraszam, że nie mogłem więcej powiedzieć przez telefon, lecz w dzisiejszych czasach każdy ma skaner. Jedna reporterka zdołała już się wedrzeć. Straszna jędza.

      – Już mi doniesiono.

      – Pewnie się zastanawiasz, po co tu przyjechałaś. Otóż obserwowałem twoje działania w zeszłym roku, no wiesz, te dotyczące morderstw dokonanych przez Chirurga. Pomyślałem sobie, że może chciałabyś rzucić okiem na to, co się tutaj stało.

      Zrobiło jej się sucho w ustach.

      – Jak to wygląda?

      – Ofiara jest w salonie. Doktor Richard Yeager, trzydzieści sześć lat. Chirurg ortopeda. To jego rezydencja.

      Popatrzyła na witrażowe okno.

      – Wy, chłopcy z Newton, macie przynajmniej do czynienia ze zbrodniami w najlepszym towarzystwie.

      – Powinna się nimi zająć policja z Bostonu. W tej okolicy rzadko zdarzają się przestępstwa. Zwłaszcza tak wyrafinowane morderstwa jak to tutaj.

      Poprowadził ją przez hol do salonu. Od razu zachwyciła się ilością światła słonecznego. Wpadało do wnętrza przez wysoką na dwa piętra ścianę, którą tworzyły sięgające od podłogi do sufitu okna. Mimo krzątającej się licznej ekipy kryminalistycznej pomieszczenie o białych ścianach i lśniącej, drewnianej podłodze wydawało się surowe i przestronne.

      Była jeszcze krew. Widziała w życiu wiele miejsc zbrodni, ale za każdym razem na widok krwi doznawała wstrząsu. Na białej ścianie widniała plama przypominająca ogon komety; strużki krwi spływały krętymi liniami na podłogę. Doktor Richard Yeager siedział na podłodze, oparty o ścianę. Przeguby rąk miał związane za plecami taśmą klejącą. Był ubrany tylko w bokserki. Jego nogi, wyciągnięte do przodu, były związane w kostkach tą samą taśmą. Opuszczona na pierś głowa zasłaniała ranę, która była przyczyną śmiertelnego krwotoku, ale Rizzoli nie musiała jej oglądać, żeby się domyślić, że sięgała głęboko, aż do tętnicy szyjnej i tchawicy. Wiedziała z doświadczenia, jakie są skutki takiej rany, jak wyglądają ostatnie momenty życia ofiary: krew tryska z arterii, przedostaje się do tchawicy, płuca zasysają ją z powietrzem i człowiek dusi się własną krwią. Sądząc po szerokich ramionach i muskulaturze, doktor był fizycznie sprawny, z pewnością potrafiłby skutecznie obronić się przed napastnikiem. Mimo to umarł w pozycji poddańczej, ze zwieszoną głową.

      Dwaj pracownicy kostnicy stali nad ofiarą, zastanawiając się, jak ulokować na noszach zastygłe w pośmiertnym stężeniu ciało.

      – Lekarz sądowy, który przybył o dziesiątej rano, stwierdził obecność plam opadowych, a zwłoki były już zesztywniałe. Orzekł, że zgon nastąpił gdzieś między północą a trzecią nad ranem.

      – Kto go znalazł?

      – Pielęgniarka z jego gabinetu. Kiedy nie przybył rano do kliniki i nie odpowiadał na telefony, przyjechała do niego do domu. Znalazła go koło dziewiątej rano. Nie wiadomo, co się stało z jego żoną.

      Rizzoli spojrzała pytająco na Korsaka.

      – Miał żonę?

      – Gail Yeager, trzydzieści jeden lat. Zniknęła.

      Dreszcz, który poczuła, kiedy stanęła przed drzwiami rezydencji Yeagerów, znów ją przeniknął.

      – Została uprowadzona?

      – W tej chwili wiadomo tylko, że jej nie ma.

      Rizzoli popatrzyła na Richarda Yeagera. Atletyczne ciało doktora kłóciło się z widokiem śmierci.

      – Opowiedz mi o nich. Jakie było ich małżeństwo?

      – Szczęśliwe. Tak ludzie mówią.

      – Ludzie zawsze tak mówią.

      – W tym wypadku może to być prawdą. Byli małżeństwem od dwóch lat. Rok temu kupili ten dom. Ona jest pielęgniarką w sali operacyjnej szpitala, w którym pracował, więc mieli ten sam krąg przyjaciół i ten sam rozkład zajęć.

      – Z tego wynika, że prawie się nie rozstawali.

      – Tak. Ja bym chyba oszalał, gdybym bezustannie musiał przebywać z moją żoną, ale oni wydawali się znosić to dobrze. СКАЧАТЬ