Название: Seksowny kłamca
Автор: Christina Lauren
Издательство: PDW
Жанр: Остросюжетные любовные романы
Серия: Wild Seasons
isbn: 9788381167383
isbn:
Lola marszczy brwi, a ja cmokam ją w policzek.
– Nie musisz się o mnie martwić – mówię i sprawdzam godzinę. – Lecę, za dwadzieścia minut najlepsza fala.
Po długim dniu spędzonym w wodzie wchodzę za ladę u Freda – pubu, który niemal wszyscy czule nazywają „Królewskim Beaglem”, od nazwiska właściciela, Freda Furleya – i zawiązuję sobie pasek fartucha.
Słoik na napiwki jest wypełniony trochę więcej niż do połowy, co oznacza, że ruch jest spory, ale nie ma takiego szaleństwa, by Fred musiał wzywać dodatkowego pracownika. Przy jednym końcu baru, nad opróżnionymi do połowy kieliszkami wina, cicho rozmawia para. Są zatopieni w dyskusji. Kiedy podchodzę bliżej, ledwie unoszą wzrok; niewiele im trzeba. Przy drugim końcu siedzą cztery starsze kobiety. Zauważam porządne ubrania i jeszcze porządniejsze torebki. Śmieją się, pewnie przyszły coś uczcić, czyli będą dobrze się bawić i zostawią wysokie napiwki. Notuję w pamięci, by podejść do nich za kilka minut.
Gromki śmiech i okrzyki sprawiają, że spoglądam w głąb lokalu: Fred niesie piwo grupce facetów skupionych wokół stołu bilardowego. Zadowolona, że się tym zajął, zaczynam sprawdzać stan baru.
Pracuję u Freda dopiero od miesiąca, ale ten bar przypomina inne, więc łatwo było wejść w rytm. Ma witrażowe lampy, ciepłe drewno i okrągłe boksy wyściełane skórą; jest znacznie mniej obskurny niż klub taneczny, w którym przepracowałam ostatnie dwa lata studiów. Jednak i tu pojawiają się podejrzane typy, co jest nieuniknione w tego rodzaju pracy. Nie jestem wyjątkowo atrakcyjna, nawet nie najładniejsza w tym lokalu, jednak kobieta stojąca za barem sprawia, że czasem nawet porządni mężczyźni zapominają o dobrym wychowaniu. Bez zaplecza tuż za barem muszę się sporo nabiegać i sama przygotowuję wiele drinków. Fred to świetny szef, z poczuciem humoru i towarzyski. Potrafi też lepiej ode mnie rozpoznać podejrzane typy.
Dlatego to on obsługuje gości w głębi baru, a nie ja.
Jestem dość wymagająca, jeśli chodzi o przygotowanie miejsca pracy, więc zaczynam układać wszystko za barem dokładnie tak, jak lubię: szpikulec na paragony, nóż, obieraczka, rozgniatacz do owoców, wyciskarka do soków, kolejna obieraczka, łyżeczki barowe, szklanka do mieszania drinków. Mise en place – wszystko na miejscu.
Już mam zacząć obieranie owoców, kiedy przez ladę przechyla się klient i zamawia dwa drinki White Russian, jeden z lodem, drugi bez. Kiwam głową, zdejmuję z wieszaka dwie czyste szklanki, i w tej chwili staje za mną Fred.
– Daj znać, jeśli tamci będą cię nagabywać – mówi, wskazując głową grupę młodych mężczyzn przy stole bilardowym, wiwatującą właśnie.
Na moje oko to dość typowi goście z uniwersytetu San Diego: wysocy, wysportowani, opaleni. Kilku ma na sobie T-shirty z grafiką, inni koszule z kołnierzykiem. Zerkam w ich stronę co jakiś czas, jednocześnie mieszając drinki. Sądząc po wzroście, wyglądzie i opaleniźnie, to członkowie drużyny piłki wodnej.
Jeden z nich, o ciemnych włosach i szczęce, dla której można by pójść z nim do łóżka, unosi wzrok i spogląda w stronę baru akurat w chwili, gdy ja rzucam mu spojrzenie – i nasze oczy się spotykają. Jest przystojny – choć, szczerze mówiąc, wszyscy są raczej przystojni – ale nie wiem czemu, to w jego stronę spoglądam jeszcze raz, po czym gapimy się na siebie przez moment, bo nie potrafię oderwać od niego wzroku. Niestety facet ma urodę niedostępnego, ponurego i zabójczego buca.
Napływają wspomnienia z przeszłości i natychmiast odwracam wzrok.
Obracam się do Freda i wyjmuję spod lady drugi słoik z naklejonym napisem „ZBIERAMY NA SAMOCHÓD”. Stawiam go przed szefem.
– Chyba oboje wiemy, że o mnie nie trzeba się martwić – mówię; Fred się uśmiecha i kiwa głową w kierunku słoika, jednocześnie kończąc nalewanie piwa. – Czyli dzisiaj jesteśmy we dwójkę?
– Chyba tak – mówi i przesuwa szklanki po barze. – W ten weekend nie mamy żadnego ważnego meczu. Pewnie będzie trochę ludzi, ale żaden wielki tłok. Może uda nam się zająć trochę zapasami.
Kiwając głową, kończę przygotowywać drinki i podliczam je, po czym myję ręce i sprawdzam, czy nie potrzebuję czegoś jeszcze. Ktoś za mną chrząka; odwracam się i stwierdzam, że z odległości zaledwie trzydziestu centymetrów wpatrują się we mnie oczy, które jeszcze kilka chwil temu spoglądały na mnie z drugiego końca sali.
– Co podać? – pytam dość uprzejmie i uśmiecham się, jak sądzę, przyjaźnie, lecz profesjonalnie. Oczy zwężają się, a chociaż nie czuję, by ich spojrzenie przesuwało się po moim ciele w widoczny sposób, wiem, że już mnie zmierzył, podjął decyzję i zaliczył do jednej z dwóch kategorii, w jakich mężczyźni najczęściej klasyfikują kobiety: nadaje się do łóżka lub nie. Z doświadczenia wiem, że wielu mężczyzn tak robi.
– Poproszę jeszcze jedną kolejkę – mówi, wskazując gdzieś za siebie. W jego dłoni wibruje telefon; mężczyzna zerka na niego, odpisuje szybko, po czym znów zwraca się w moją stronę.
Wyjmuję tacę. Nie wiem, co zamawiali, bo to Fred zaniósł im pierwszą kolejkę, ale z łatwością mogę zgadnąć.
– Heineken? – pytam.
Facet mruży oczy w żartobliwym oburzeniu; rozśmiesza mnie.
– No dobrze, nie heineken – mówię, przepraszająco unosząc dłoń. – Co piliście?
Teraz, kiedy przyglądam mu się uważniej, stwierdzam, że z bliska jest jeszcze przystojniejszy: ma brązowe oczy w oprawie rzęs, za które firmy produkujące tusze liczą sobie fortunę, oraz ciemne włosy, wyglądające na miękkie i gęste. Na pewno cudownie byłoby zatopić w nich palce…
On zapewne o tym wie; powietrze niemal zgęstniało od jego pewności siebie, którą wyczułam już z drugiego końca sali. Telefon znów się odzywa, ale facet zerka na niego przelotnie i go wycisza.
– Dlaczego uznałaś, że pijemy heinekena? – pyta.
Układam na tacy podkładki i znów wzruszam ramionami, starając się zdławić rozmowę w zarodku.
– Bez powodu.
Ale on nie daje się przekonać. Lekko unosi kącik ust.
– No już, dziewczyno z dołeczkami.
Niemal jednocześnie słyszę, jak Fred mówi: „niech to szlag!”, i nadstawiam dłoń, w którą szef wsuwa banknot dolarowy. Z uśmieszkiem zadowolenia wrzucam go do słoika.
Facet śledzi wzrokiem moje gesty.
– Na samochód? – pyta, przeczytawszy naklejkę. – O co w tym chodzi?
– O nic СКАЧАТЬ