Название: Pchła
Автор: Anna Potyra
Издательство: PDW
Жанр: Современные детективы
isbn: 9788381167338
isbn:
To Paweł Lesicki przyprowadził go do klubu. Wtedy, cztery lata temu. Dał mu rękawice i kazał okładać worek treningowy, dopóki będzie w stanie utrzymać się na nogach. Być może to uratowało mu życie. Pytanie, czy potrzebnie.
Nikt wtedy nie zwrócił na niego uwagi. Paweł regularnie stawiał przed workiem gostków wypuszczonych z aresztu albo złowionych z ulicy. Czasem nawet zdarzali się klienci „z polecenia”, którzy trafiali do sutereny bloku przy Okopowej zachęceni przez swoich kumpli z osiedla. Nikt nigdy nie odbił się od zamkniętych drzwi.
Naczelnik stworzył to miejsce pod koniec lat dziewięćdziesiątych, przytłoczony skalą głupiej drobnej przestępczości wśród nieletnich. Nie próbował zmieniać świata, bo wiedział, że żaden człowiek nie jest w stanie tego zrobić, a już na pewno nie mały, maluczki wolski policjant, ale uważał, że jeśli każdy zadba o swój ogródek, świat może będzie lepszy. Kierując się tą dewizą, postanowił zająć czymś nastolatków, którzy chodzili ciemnymi uliczkami i załatwiali swoje ciemne sprawy. Gniewne twarze bez względu na porę dnia i roku skrywali w cieniu obszernych kapturów, a w luźnych nogawkach firmowych dresów nosili kije bejsbolowe, których wtedy tyle sprzedawało się w Warszawie, jakby w mieście prężnie działało przynajmniej dziesięć klubów. Obowiązkowym dopełnieniem stroju były adidasy, które dresiarze nosili po to, żeby móc szybciej uciekać, jak coś ukradną. Tak głosił dowcip, który krążył latami, niesłusznie szargając reputację uczciwych dresów, ale Lesicki jako policjant dużo pracujący w terenie mógł potwierdzić, że stereotypy nie biorą się znikąd. Osobiście znał całe zastępy młodych chłopaków, którzy z całych sił pracowali na zbudowanie takiej właśnie opinii o tej charakterystycznej grupie społecznej preferującej wygodną odzież sportową.
Paweł wielu z nich złożył propozycję wstąpienia do klubu. Często była to propozycja z gatunku tych „nie do odrzucenia”. Chłopacy przychodzili, tłukli worek albo trenowali na siłowni, czasami nawet udawało się rozegrać krótki sparing. Większość nie wracała do klubu, niektórzy wykruszali się po kilku treningach, ale co jakiś czas trafiał się chłopak, który przyjmował szansę i zamieniał uliczne bzdury na boks. Postępy było widać już po kilku miesiącach. Nie chodziło tylko o przyrost masy mięśniowej albo poprawę kondycji czy szybkości. Gołym okiem było widać, jak sens zastępuje bezsens, zasady zastępują miałkość moralną, a cel, by wygrać sparing, zmienia się w cel, by skończyć szkołę czy dostać pracę.
I kiedy Paweł przyprowadził do klubu Adama, nikt nie zadawał pytań. Ot, kolejna zbłąkana owca. Tu każdy zaczynał z tego samego poziomu. Zawodnicy, którzy startowali w turniejach, trenerzy, którzy stawali się mentorami dla nowego narybku, nawet sponsorzy, których klub doczekał się po wielu latach finansowej wegetacji, zaczynali w tym samym miejscu. Postawieni przez Lesickiego przed workiem treningowym.
Normalne kluby sportowe nie prowadziły treningów w bożonarodzeniowy wieczór, ale ponieważ ten klub do nich nie należał, Adama nie zdziwiła obecność ponad dziesięciu chłopaków, którzy ćwiczyli na różnych stanowiskach: skakanka, worek bokserski, gruszka, piłka lekarska, guma. Kilku było w kąciku, gdzie urządzono siłownię. Na ringu walczyło dwóch chłopaczków, na oko szesnasto-, siedemnastoletnich, na których bez przerwy wydzierał się Tomek Suchecki.
– Przeszkadzasz, cały czas przeszkadzasz! Nie stój w miejscu! Zniż się, zniż pozycję! Nie daj mu czasu na ustawienie się, szybciej przejdź do kontry! Gdzie się w linii prostej cofasz, kurwa żeż twoja mać! W bok odejdź, w bok! Mniejsze kroki!
Kiedy Adam podszedł się przywitać, Suchy uścisnął mu dłoń, nie odrywając wzroku od zawodników.
– Zegnij łokieć, kurwa! To był sierpowy? Jak będziesz walił takie cepy zza dupy, to on ci zdąży zejść do narożnika i napić się wody, a nie tylko zrobić unik! – Zniżył na chwilę głos i zwrócił się do kolegi: – Adaś, rozgrzej się trochę, a potem pobiegaj w drabinkach. Wyżej te ręce! Kurwa! Co ty jesteś, Pamela Anderson? Głowę masz zasłaniać, a nie cycki! – Z powrotem przeniósł wzrok na Adama. – My tu zaraz będziemy kończyć. Zrobisz sobie trochę treningu na stacjach, a jak chcesz, to ci mogę zostawić jednego na sparing.
Adam skinął głową i odłożył bandaże i rękawice pod ścianę. Tomek był od niego kilka lat młodszy, ale od pierwszego dnia zajął się Adamem jak ojciec. Bokserski ojciec. Zgodnie z sugestią Pawła Lesickiego ustawił mu tak katorżnicze treningi, że Adam z trudem wywlekał się z klubu i wracał do domu. Do swojego pustego, smutnego mieszkania, w którym nie było Oli ani Zosi, a jedyne, co po nich zostało, to wielki karton w korytarzu i dziura w sercu, w duszy, we wszystkim. Paweł wiedział, że tej dziury nie da się zaszyć ani wyleczyć. Chodziło o to, żeby ją trochę zasłonić.
Kiedy na koszulce Adama wyraźnie zaczął się odcinać ciemniejszy trójkąt potu, a przeskakująca na skroni żyłka sygnalizowała przyśpieszone tętno, na sali treningowej rozległ się głos Tomka Sucheckiego:
– Misiek! – krzyknął i przywołał do siebie ręką wysokiego, dobrze zbudowanego chłopaka w obcisłej niebieskiej koszulce bez rękawów. Wyglądał na starszego od tych, którzy zeszli z ringu. – Chodź, posparingujesz z Adasiem trochę.
Lorenz ustawił się już w jednym narożniku i nie przestając podskakiwać i truchtać w miejscu, czekał na partnera.
Potem obaj podeszli na środek ringu, lekko stuknęli się prawymi rękawicami i rozpoczęli. Najpierw taniec, w czasie którego krążyli wokół siebie na lekko ugiętych nogach, szukając dogodnego momentu na atak, jednocześnie pozostając w pełnej czujności, gdyby pierwszy cios wyprowadził partner. Zamiast muzyki rytm wyznaczał im głos Tomka, który pokrzykiwał z taką samą energią jak podczas poprzedniego sparingu. Po pierwszym, niecelnym uderzeniu Miśka walka weszła w swój zwykły rytm. Prawy prosty, lewy, garda, unik, lewy sierpowy, unik, seria, lewy sierp…
Pomiędzy tępe plaśnięcia rękawic a ostry głos Suchego wdarł się dzwonek telefonu Lorenza.
– Kto to? – zapytał Adam, robiąc unik przed kolejnym ciosem.
Tomek zerknął na wyświetlacz.
– Sara. Odebrać?
– Nie – sapnął Adam, wyprowadzając prawy sierp. Ten akurat niezbyt udany. Trafił wprawdzie przeciwnika, ale rękawica ześlizgnęła się po jego brodzie i wylądowała głucho na napiętym mięśniu piersiowym.
– Misiu! Szybciej! Unik i wracasz! To nie szachy, nie możesz tyle myśleć nad kolejnym ruchem!
Telefon Adama zadzwonił ponownie. Na ułamek sekundy odwrócił głowę w stronę, z której dochodził dźwięk. Ta chwila dekoncentracji drogo go kosztowała. Misiek wyprowadził cios życia, przed którym Adam nie zdążył się uchylić. Czerwona rękawica wylądowała kilka centymetrów poniżej stawu żuchwowo-skroniowego i pomimo że kask częściowo złagodził uderzenie, Adam czuł się nieprzyjemnie ogłuszony. Wiedział, że znowu przez miesiąc będzie mu skakała szczęka. Do diabła, dopiero co mu ustąpiła ta parszywa przypadłość.
Telefon nie przestawał dzwonić. Bardzo go to rozpraszało, a ponieważ na dziś nie miał ochoty zgarnąć więcej równie nieprzyjemnych ciosów, nie widział innego rozwiązania. Musiał zakończyć walkę. Misiek był wprawdzie СКАЧАТЬ