Białe ciała. Jane Robins
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Białe ciała - Jane Robins страница 16

Название: Białe ciała

Автор: Jane Robins

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия: Thriller psychologiczny

isbn: 9788380156678

isbn:

СКАЧАТЬ Nowe informacje nie są niczym zaskakującym. Okazuje się, że Travis Scott był ekschłopakiem Chloey, która go rzuciła, kiedy stał się zbyt „zaborczy”. Travis nigdy nie miał ładniejszej dziewczyny; na jego profilu facebookowym można zobaczyć mnóstwo zdjęć ich obojga – jak jedzą razem czipsy, stoją po pas we wzburzonym angielskim morzu, krzyczą na rollercoasterze Nemesis Inferno. Z innych wiadomości – podano, że matka Travisa, która nie widziała się z nim od dwóch lat, „apeluje do niego gorąco”, żeby oddał się w ręce policji.

      Po zalogowaniu się do Strefy znajduję wiadomość od Scarlet. Kliknij w ten link – i nic więcej. Okazuje się, że to tyrada Travisa Scotta zamieszczona miesiąc przed atakiem na stronie RevengeBuddies, która pozwala swoim użytkownikom dawać wyraz fantazjom o zemście za różne przykrości; przeważnie jest to trywialny odwet, jak podłożenie na chodniku torby z psią kupą, noszenie głuchych słuchawek, przyklejenie na szybie swojego samochodu nalepki „Baby on board” – ale jedna zakładka jest poświęcona groźbom wymierzonym w feministki, które zamieszczają posty na Twitterze. Komentarze Travisa znajdują się w dziale „Miłość”.

      Pisze gorzej niż Belle, ale nie w tym rzecz. Co najbardziej uderza w jego tekście, to gwałtowność – ból i rozpacz, które odczuwa. Może myśleć tylko o Chloey. Moja Chloey jest ładniejsza od wszystkich modelek. Jej piękno bieże się ze środka, jest IDEALNĄ dziewczyną, w ogóle jest nam razem idealnie i bez niej nie chce mi się żyć, ale wiem, że ona czasami myśli o kimś innym. Nawet wiem o kim. Gość nazywa się Cameron i to ma być niby mój kumpel, ale nie dam się nabrać, głupia robi błont. I tak dalej, i tak dalej. Dzień po tym, jak Chloey go rzuciła, napisał: Wieszcie mi, nigdy bym jej nie skszywdził, to dobra dziewucha, ale miłość jest silniejsza niż uczucia osobiste, sięga głęboko jak nóż i zmusza do robienia tego, co trzeba zrobić, i nic nie można na to poradzić. Któregoś dnia Chloey będzie cierpieć tak jak ja i wtedy zrozumie.

      Odrażający ciemniak – komentuje Scarlet. To, co pisze, brzmi bardzo groźnie. Mój X wygaduje podobne rzeczy – że nie mógłby beze mnie żyć, że jestem jego jedyną miłością i boi się, że od niego odejdę. Ma rację, rzeczywiście chcę odejść – ale wiecie, dlaczego nie mogę. Polałaby się krew, chyba że przejmiemy kontrolę i coś zrobimy.

      Tego się nie spodziewałam. Scarlet zwykle nas uspokaja, mówi nam, żebyśmy nie histeryzowały. Poza tym nie wiem, co mają znaczyć jej słowa – wiadomo przecież, że ofiara nie ma żadnej kontroli nad sytuacją, praktycznie nic nie może zrobić. Notuję więc w dossier, że Scarlet daje upust swojej frustracji, zwłaszcza przez użycie wulgarnych słów, jak „ciemniak”.

      11

      Do księgarni przychodzi Wilf, ściska swojego Jo Nesbø, ale nie nawiązuje do niego ani nie prosi o nic nowego do czytania. Stoi tylko przy kontuarze, patrząc na zarezerwowane pozycje umieszczone na półce nad moją głową. Przyglądam się jego rękom; ma podwinięte rękawy u koszuli. Widzę ciemnorude włoski na białej skórze, kanciaste czubki palców, brudne paznokcie. Już mam rzucić standardowo: „Czym mogę służyć?”, chociaż wiem, że to zbyt formalne – w końcu mam do czynienia z Wilfem – ale zanim zdążę się odezwać, zaczyna:

      – Tak się zastanawiałem, Callie, czy nie poszłabyś dziś ze mną na lunch. Do Albany.

      Nie jestem pewna, czy dobrze usłyszałam, więc mamroczę w odpowiedzi coś w stylu:

      – Słucham? Powiedziałeś „lunch”?

      Jednak słyszałam dobrze i umawiamy się na pierwszą.

      Zerkam na Daphne, która monitoruje nas ze swojego punktu obserwacyjnego przy wejściu, odchylając się na krześle, żeby lepiej widzieć. Nie byłabym zdziwiona, gdyby puściła do mnie oko albo uniosła kciuk. I kiedy Wilf wychodzi, ona pyta:

      – Romans?

      – Oczywiście, że nie.

      Nie jestem obiektem zainteresowania dla kogoś takiego jak Wilf. Nie stroję się ani nie maluję.

      – Żadne „oczywiście” – odpowiada Daphne. – Jesteście dla siebie stworzeni. Oboje nieśmiali. On tylko lepiej to maskuje niż ty. I spójrz na siebie! Te wszystkie krągłości, bujne włosy, nic dziwnego, że chłopak stale tu zagląda… Nie wierzę, że tyle czyta.

      – To nie jest chłopak.

      Wracamy do swoich zajęć. Czuję się upokorzona jej sugestią, jakoby moje kobiece atrybuty, piersi (za duże) i tyłek, miały przyciągać uwagę miejscowych mężczyzn. Podczas gdy Daphne, gapiąc się w klawiaturę laptopa, zaciąga się elektronicznym papierosem, postanawiam zrobić porządki w dziale z materiałami papierniczymi.

* * *

      O pierwszej w pubie jest tłoczno i gwarno, jakby lunch stanowił pretekst do zabawy. Wilf i ja przeciskamy się przez tłum i zajmujemy dwa wysokie stołki na końcu baru, obok grupy młodych, hałaśliwych kobiet, które wrzeszczą za każdym razem, kiedy dołącza do nich koleżanka. Po drugiej stronie mamy starszego faceta; siedzi sam, nie pije swojego piwa, bo gra na telefonie. Domyślam się, że to budowlaniec, cały jest zakurzony.

      – Ja wezmę kanapkę oracza – mówi Wilf bezceremonialnie. – A ty na co masz ochotę?

      Zamawiam grillowaną kanapkę z serem i keczupem, taką samą jak wtedy, kiedy przyszłam tu z Tildą, ale tym razem biorę do tego cydr. Wilf zamawia lagera i pije go dużymi łykami, ocierając usta wierzchem dłoni. Je łapczywie, odgryzając duże kęsy swojej kanapki. Przyglądam się temu, nie bardzo wiedząc, co zrobić ani co powiedzieć; usiłuję się zorientować, o co chodzi, niepewna, czy to randka, czy nie. Od prawie roku z nikim się nie umawiałam i jestem tak zdenerwowana, że nie mogę jeść. Poza tym kanapka jest za gorąca.

      Wilf mówi głośno, żeby przekrzyczeć gwar:

      – Daphne wydaje się w porządku! Jako szefowa.

      – Uhm. Jest okej! – odpowiadam.

      – A co robi przez cały dzień, coś pisze?

      – Tak, to pisarka.

      – O, nie wiedziałem. Jakie książki?

      – Kryminały.

      – O. Super.

      Milczymy przez chwilę, oaza ciszy w tym całym gwarze. A potem:

      – Chciałem tylko zagaić rozmowę, Callie.

      Nie odpowiadam, popijam cydr, pełna obaw, czy potrafię komunikować się z ludźmi, nie zrażając ich do siebie.

      Wilf znowu podejmuje próbę.

      – Fajnie byłoby, gdybyś powiedziała mi coś o sobie…

      – Ale po co… Jestem całkiem zwyczajna.

      Sprawia już wrażenie zniecierpliwionego i mam przeczucie, że za chwilę zrezygnuje z dalszej rozmowy. Nie winiłabym go; chcę się nawet wytłumaczyć – „Nic na to nie poradzę, staram się” – ale on najwyraźniej się nie zraża.

      – Po prostu powiedz mi coś o swoim СКАЧАТЬ