Marzycielka. Katarzyna Michalak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Marzycielka - Katarzyna Michalak страница 6

Название: Marzycielka

Автор: Katarzyna Michalak

Издательство: Автор

Жанр: Любовно-фантастические романы

Серия:

isbn: 978-83-951992-7-1

isbn:

СКАЧАТЬ się od razu do maleńkiego saloniku, połączonego z kuchnią. Piotr zatrzymał się na progu zdumiony.

      – A więc tak mieszka słynna pisarka, Ewa Kotowska. Chata, czy jak to nazwać, wielkości chustki do nosa.

      Ewa wzruszyła ramionami.

      – Mieściliśmy się tu z Kubusiem bez problemu. Nic więcej nie było nam potrzebne.

      – Mieszkałaś tu z dzieckiem?! – wykrzyknął zbulwersowany. – W tej głuszy?! W tej budzie?!

      – Piotr, przyjechałeś mnie obrażać?

      – Nie! Tylko… wyobrażałem sobie twój dom nieco… godniej.

      – Nieco godniej mieszkam w Australii – odparła mimo wszystko rozbawiona.

      Nie mógł wiedzieć, dlaczego pomimo dziesięciu lat na topkach bestsellerów Ewa nie dorobiła się niczego więcej niż tej żałosnej „budki na narzędzia”. Ona lubiła swój domek, był malutki, ale bardzo przytulny. Jednak nieliczni goście bywali zaskoczeni, jak doktor.

      – Masz ochotę na kompot porzeczkowy? Może jesteś głodny? – zmieniła temat. – Nagotowałam gar gołąbków. Kubuś, mój kochany niejadek, za nimi akurat przepada, więc niemal co tydzień pichcę…

      – …domowe gołąbki. Pewnie! Uwielbiam! Jeśli nie sprawi ci to kłopotu…

      – Karmienie przyjaciół to czysta przyjemność – odparła.

      – A uważasz mnie za przyjaciela? – zapytał pół żartem, pół serio.

      Zmierzyła go spojrzeniem lekko zmrużonych oczu.

      – Sam sobie na to pytanie odpowiedz.

      Zakrzątnęła się przy kuchni. Nałożyła na talerz dwa pięknie pachnące gołąbki, nalała do szklanki karminowego płynu.

      – Przejdźmy na drugą stronę domu. Tam jest o niebo przyjemniej. – Wskazała drzwi do sypialni, przez którą wychodziło się na taras.

      Piotr podążył za nią. Sypialnia zaskoczyła go jeszcze bardziej. Była większa niż salonik i kuchnia razem wzięte, jasna, z trzema dużymi oknami, wychodzącymi na ogród, lecz najbardziej zaskakiwała fototapeta na całą ścianę, przedstawiająca wschód słońca nad morzem.

      Zatrzymał się. Zapatrzył na szmaragdowo-błękitne fale.

      – Mało nie zwariowałam z tęsknoty za morzem i słońcem, gdy po raz ostatni wyszłam ze szpitala – odezwała się Ewa. – To była namiastka.

      Podeszła do ściany,pogładziła dłonią grzbiet morskiej fali. Tak jakoś miękko, z czułością, jakby to było żywe, kochane przez nią stworzenie, a nie zdjęcie. Nie zwykła fototapeta z istocka… Była z tą czułością w oczach taka piękna… Piotr, nie bardzo zdając sobie sprawę z tego, co robi, podszedł do Ewy, objął ją w pół. Znieruchomiała. Uniosła na mężczyznę zdumione spojrzenie. Zapatrzył się w jej złoto-zielone oczy, które tyle razy śniły się mu po nocach od dnia, gdy widział ją po raz ostatni, siłą wyprowadzaną z lecznicy przez ratownika. Ależ siebie nienawidził tamtego dnia i sobą gardził…

      – Dziękuję, że mi wybaczyłaś – rzekł miękko.

      Ewa uśmiechnęła się tylko.

      – Gdybyś wiedziała, jak długo nie mogłem sobie darować, że zamiast się tobą zaopiekować…

      – Piotr, proszę… – przerwała mu. Naprawdę nie chciała wracać do przeszłości. Już wystarczy, że musiała o niej pisać. Czy trzeba o tym jeszcze gadać?

      Doktor, nadal obejmując ją jedną ręką, drugą pogładził Ewę po policzku, takim zwykłym, miłym, nic nieznaczącym gestem. Ot, przyjaciel spotyka po latach drogą mu istotę… Czy rzeczywiście? Czy naprawdę ten gest jest zwykły, miły i nic nieznaczący? Ewa poczuła nagle po wybrzuszeniu w jego spodniach, że raczej nie…

      – Masz kogoś? – zapytał niskim, nieco ochrypłym głosem, dotykając opuszką palca jej ust. Zdecydowanie przestało to być nic nieznaczące i przyjacielskie. Ewa, która od lat była sama, boleśnie sama, pokręciła głową.

      Pochylił się i musnął wargami jej usta.

      – Piotr… to trochę niewłaściwe – szepnęła, kładąc dłonie na jego piersi. Nie odepchnęła go jednak, nie do końca pewna, czy chce, żeby on przestał.

      – Dlaczego? Jesteśmy dorośli. Wolni. Ty jesteś sama, ja też… – wymruczał. – Wiesz, że ciebie pragnę od niepamiętanych czasów. Od chwili, gdy po raz pierwszy stanęłaś w drzwiach lecznicy.

      – Miałam wtedy siedemnaście lat – zauważyła, pozwalając, by wsunął dłoń pod jej bluzkę na plecach i zaczął przyciskać jej lędźwie do swoich.

      – Byłem tego boleśnie świadom.

      – Nie chciałeś mnie, gdy ci się oświadczałam – dodała przekornie.

      – Chciałem, chciałem. A teraz chcę jeszcze bardziej. Pragnę się z tobą kochać. Tu i teraz.

      Drugi pocałunek nie był już ani pytający, ani niewinny. Piotr ujął twarz kobiety w dłonie i po prostu go sobie wziął. Tak jak o tym marzył od chwili, gdy Ewa, wtedy jeszcze Weronika, pojawiła się w jego życiu, śliczna, młoda i niewinna.

      Smakował jej wargi, przygryzał, pieścił językiem, czekając, prosząc, aż ona wyjdzie mu naprzeciw. Pozwoliła się całować parę chwil, po czym odsunęła go łagodnie.

      – Pozwól mi na to – wyszeptał, czując przemożne pragnienie. – Wiem, że masz za sobą ciężkie doświadczenia, że byłaś krzywdzona, ale ja będę uważny, nie zrobię nic, co miałoby ci sprawić ból. Proszę, Ewa…

      Nienawidził siebie za ten błagalny, żebraczy ton. Jej, za to, że każe się błagać, nienawidził również. Gdy bez słowa pokręciła głową, nagle zrozumiał.

      – Wiktor Helert – syknął. – Przeklęty Wiktor Helert. Zawsze on. Tyle razy cię krzywdził, zdradzał i porzucał, a ty, głupia, naiwna kobieto, zawsze pozwalałaś mu wracać. I krzywdzić na nowo…

      – Piotr, chyba powinieneś już iść, zanim skompromitujesz się jeszcze bardziej – zauważyła chłodno.

      Przez wszystkie te lata paru facetów podkochiwało się w niej i takich tekstów – wyrzutów odtrąconego samca – słuchała nie raz. Naprawdę nie potrafią znosić odmowy z godnością?

      – Gdzie on teraz jest? Ojciec twojego dziecka? – Piotr nie pozwolił się uciszyć. – Wciąż działa w mafii? Jest już bossem czy nadal zwykłym bandziorem? Co u niego, Ewcia? Może siedzi?

      Zbladła. Posłała Kochanowskiemu spojrzenie pełne odrazy, a potem wycedziła:

      – Nie waż się tak o nim mówić. Po prostu milcz! Gówno ci do tego, kim on był i co się z nim stało. Masz na jego punkcie obsesję, więc się lecz!

      Kochanowski natychmiast spasował. СКАЧАТЬ