Potyczki Rycerzy . Морган Райс
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Potyczki Rycerzy - Морган Райс страница 9

СКАЧАТЬ nie wiedział, co go owładnęło, ale coś nagle w nim pękło. Miał już tego po prostu dość, zbyt wiele niegodziwości musiał jak dotąd znieść. Nie był w stanie ocalić Dariusa, ale przynajmniej musiał uratować jego ukochanego czworonoga.

      Usłyszał swój własny okrzyk, po czym poczuł, jak biegnie przed siebie, jakby nie był sobą. Niczym w nierzeczywistym śnie, dobył krótki miecz i natarł na niczego niespodziewającego się wartownika. Kiedy mężczyzna odwrócił się, zobaczył, jak Godfrey wbija mu ostrze w serce.

      Ogromny żołnierz Imperium spojrzał na niego z niedowierzaniem, szeroko otwartymi oczyma, stojąc w miejscu jak sparaliżowany. Potem padł na ziemię martwy.

      Godfrey usłyszał krzyki i zauważył pozostałych dwóch wartowników, którzy runęli w jego kierunku. Wznieśli przeciw niemu swój groźny oręż. Wiedział, że nie może równać się z nimi. Umrze tu, przy tej bramie, ale przynajmniej zginie ze szlachetnych pobudek.

      Powietrze przeszyło przeraźliwe warczenie. Godfrey dostrzegł kątem oka, jak Dray odwrócił się, runął przed siebie i skoczył na górującego nad Godfreyem strażnika. Zatopił mu kły w gardle i przygwoździł do ziemi, kąsając mężczyznę dopóki ten nie znieruchomiał.

      W tej samej chwili Merek i Ario rzucili się ze swymi krótkimi mieczami na drugiego strażnika, który podszedł Godfreya od tyłu. Zakłuli go, zanim zdążył wykończyć Godfreya.

      Zastygli w milczeniu. Godfrey rozejrzał się wokół. Był zaszokowany masakrą, jakiej właśnie się dopuścił, zaszokowany faktem, iż zdobył się na takie męstwo. Dray podbiegł do niego i polizał go po dłoni.

      – Nie sądziłem, że stać cię na coś takiego – rzekł Merek z podziwem.

      Godfrey stał jedynie, zdumiony bez reszty.

      – Sam nie pojmuję do końca, co uczyniłem – powiedział poważnym tonem, pamiętając wszystko jak przez mgłę. Nie zamierzał podejmować działania – po prostu to zrobił. Czy to też czyni go mężnym? pomyślał.

      Akorth i Fulton rozglądali się na boki z przerażonymi minami, wypatrując jakichkolwiek oznak imperialnych żołnierzy.

      – Musimy stąd smykać! – wrzasnął Akorth. – Natychmiast!

      Godfrey poczuł, jak chwytają go dłonie i unoszą w dal. Odwrócił się i pobiegł z innymi. Dray podążył w ślad za nimi. Pozostawili bramę za sobą i ruszyli z powrotem do Volusii. I sam Bóg raczył wiedzieć, co zgotować miał im los.

      ROZDZIAŁ SIÓDMY

      Darius siedział wsparty o żelazne kraty, w kajdanach spinających mu nadgarstki i stopy długim, ciężkim łańcuchem. Jego ciało pokrywały rany i stłuczenia. Czuł się jakby ważył milion funtów. Wyjrzał między kraty na pustynny nieboskłon, który podskakiwał co rusz wraz z powozem pokonującym wyboistą drogę. Odczuwał bolesną samotność. Przemierzali bezkresne, jałowe tereny, nic tylko pustkowie jak okiem sięgnąć. Wyglądało to tak, jakby świat dopadł kres.

      Powóz był przesłonięty, jednakże przez kraty sączyło się słoneczne światło i Darius czuł, jak uciążliwy pustynny żar tężał falami. Wyciskał z niego poty, mimo, iż Darius siedział w cieniu, przysparzając mu jedynie większej niewygody.

      Dariusowi było jednak wszystko jedno. Całe ciało paliło go żywym ogniem. Od stóp po głowę pokryte było guzami. Nie był w stanie poruszać kończynami wycieńczonymi po nieskończenie długich dniach walki na arenie. Nie mogąc zasnąć, zamknął oczy i spróbował przegonić wspomnienia, jednak za każdym razem widział umierających przy nim przyjaciół, Desmonda, Raja, Luzi’ego i Kaza. Każdy zginął tragiczną śmiercią, wszyscy ponieśli śmierć tylko po to, by on przeżył.

      Był zwycięzcą, osiągnął to, co niemożliwe –a jednak tak niewiele to teraz dla niego znaczyło. Wiedział, że śmierć nadchodzi; wszak w nagrodę miał zostać przetransportowany do stolicy Imperium, zapewnić widowisko na jeszcze większej arenie, dostarczyć rozrywki jeszcze gorszemu wrogowi. Nagrodą za wszystko, za niezwykłe akty męstwa, była śmierć.

      Wolał umrzeć od razu, tu na miejscu, zamiast ponownie przechodzić przez to jeszcze raz. Ale nawet to nie zależało od niego; był zakuty w kajdany, bezradny. Jak długo jeszcze musiał znosić te tortury? Czy będzie zmuszony patrzeć jak wszystko, co mu drogie na tym świecie umiera zanim sam odejdzie?

      Zamknął oczy ponownie, starając się rozpaczliwie wymazać wspomnienia z pamięci i właśnie wówczas nawiedziło go jedno z wczesnego dzieciństwa. Bawił się przed chatą dziadka, w ziemi, dzierżąc drzewce. Uderzał nim w drzewo, raz i drugi, aż dziadek wyrwał mu je z rąk.

      – Nie baw się patykami – zrugał go. – Chcesz przyciągnąć uwagę Imperium? Chcesz, by mieli cię za wojownika?

      Dziadek złamał drzewce o kolano, a Darius obruszył się z oburzeniem. Ten patyk był dla niego czymś znacznie więcej: był jego wszechmocną laską, jedynym orężem w jego posiadaniu. Ta laska była dla niego wszystkim.

      Tak, chcę, by mieli mnie za wojownika. Chcę, by traktowali mnie tylko w ten sposób, pomyślał.

      Kiedy jednak dziadek odwrócił się i ruszył żwawo w swoją stronę, Darius był zbyt przestraszony, by wymówić te słowa na głos.

      Podniósł złamany kij i przytrzymał jego części w dłoniach. Po policzku spłynęły mu łzy. Pewnego dnia, przyrzekł sobie, zemści się za wszystko – takie życie, jego wioskę, sytuację, Imperium, wszystko to, czego nie mógł kontrolować.

      Zmiażdży ich wszystkich. I zyska sławę jako nie kto inny, tylko wojownik.

*

      Kiedy obudził się, nie miał pojęcia, ile minęło czasu, lecz zauważył natychmiast, że jaskrawe poranne słońce pustyni przeobraziło się w przyćmioną, pomarańczową poświatę popołudnia, chyląc się już ku zachodowi. Powietrze znacznie ochłodziło się, a jego zasklepione rany nie ułatwiały mu ruchów, nie był w stanie chociażby zmienić pozycji w niewygodnym powozie. Konie przepychały się bezustannie na skalistym podłożu pustyni, wstrząsając klatką i przysparzając Dariusowi wrażenia, że wali ustawicznie głową o metal, który rozrywa mu czaszkę. Przetarł oczy, ścierając zaschnięty brud z powiek, zastanawiając się, jak daleko może znajdować się stolica. Czuł, jakby już w tej chwili dotarł na kraniec świata.

      Zamrugał powiekami kilkakrotnie, po czym rozejrzał się, spodziewając jak zwykle ujrzeć pusty horyzont, pustynię pustkowia. Tym razem jednak został zaskoczony zgoła innym widokiem. Po raz pierwszy usiadł wyprostowany.

      Powóz zwolnił, przycichł też nieco ogłuszający tętent koni. Drogi stały się mniej wyboiste. Kiedy tak przyglądał się bacznie krajobrazowi, zobaczył coś, czego już nigdy nie miał zapomnieć: oto wyrastały z piasków pustyni, niczym twór zaginionej cywilizacji, masywne mury miasta, pnące się bodaj pod niebiosa i rozciągające się w dal jak okiem sięgnąć. Na ich tle odznaczały się ogromne, lśniące złote wrota. Wzdłuż murów na blankach wartę pełnili ustawieni w rzędach żołnierze Imperium. Darius natychmiast zrozumiał, że dojechali: dotarli do stolicy.

      Dobiegający od drogi odgłos zmienił się, stał się przytłumiony, jakby drewniany. Darius spuścił wzrok i zobaczył, że przejeżdżają po łukowatym, zwodzonym moście. Minęli СКАЧАТЬ