Kraina Ognia . Морган Райс
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kraina Ognia - Морган Райс страница 9

СКАЧАТЬ się między gruzowiskiem. Biegła między chmurami czarnego dymu i trzaskającymi wokół płomieniami. Kłęby dymu działały niczym tarcza, szczęśliwie, dzięki nim smoki póki co jej nie dostrzegły. Biegła przez dziedziniec widząc przed sobą jedynie to dziecko, słysząc jedynie jego płacz.

      Biegła bez ustanku, ledwie łapiąc dech, aż wreszcie udało jej się dotrzeć do zawiniątka. Schyliła się i sięgnęła po maleństwo, natychmiast przyjrzała się jego twarzy – jakaś część niej miała nadzieję, że zobaczy Guwayne’a.

      Zbita z tropu zobaczyła, że to jednak nie był on. Była to dziewczynka. Miała duże, śliczne, niebieskie oczy, które wypełnione były łzami. Płakała i potrząsała swoimi małymi piąstkami. Gwen poczuła się szczęśliwa trzymając w ramionach dziecko, wydawało jej się, że w jakiś sposób zadośćuczyniła odesłaniu Guwayne’a. Zobaczyła, po krótkim wejrzeniu na błyszczące oczy małej, że dziewczynka była śliczna.

      Kłęby dymu uniosły się wkoło, ale Gwendolyn zobaczyła nagle, że jest całkowicie odsłonięta – znajdowała się po drugiej stronie dziedzińca, trzymając na rękach kwilące maleństwo. Spojrzała w górę i zobaczyła, że ledwie sto jardów od niej, kilkanaście groźnych smoków, wgapia się w nią swoimi wielkimi, błyszczącymi ślepiami. Wszystkie zwróciły się w jej kierunku. Skupiły na niej swój wzrok pełen zadowolenia i wściekłości. Doskonale wiedziała, że przygotowują się na to, aby ją zabić.

      Smoki wystrzeliły w powietrze, machając swoimi wielkimi skrzydłami, które z bliska wydawały się jeszcze większe. Zmierzały w jej kierunku. Gwen przygotowała się na najgorsze. Stała tam ściskając dziecko, wiedząc, że nie jest już w stanie zrobić niczego więcej.

      Nagle usłyszała, dźwięk dobywanych mieczy. Odwróciła się i zobaczyła swoich braci, Reece’a, Kendricka i Godfrey’a w towarzystwie Steffena, Brandta, Atme i wszystkich członków Legionu. Stali obok niej, trzymając w rękach miecze i tarcze. Wszyscy przybyli, aby ją chronić. Uformowali wokół niej koło i unieśli tarcze w stronę nieba. Wszyscy gotowi byli za nią zginąć. Gwen była poruszona do głębi, jednocześnie podziwiała ich odwagę.

      Smoki ruszyły w ich kierunku, otwierając szeroko swe potężne szczęki. Gwen i jej towarzysze przygotowali się na nieunikniony płomień, który zabije ich wszystkich. Królowa zamknęła oczy i zobaczyła swojego ojca, zobaczyła wszystkich, którzy kiedyś coś dla niej znaczyli. Przygotowała się na spotkanie z nimi.

      Nagle dał się słyszeć przerażający ryk. Gwen wzdrygnęła się w przekonaniu, że oto nadchodzi pierwszy atak.

      Ale po chwili zrozumiała, że był to inny ryk. Ryk, który rozpoznawała – ryk jej dobrej przyjaciółki.

      Gwen spojrzała w rozpościerające się nad nią niebo i z radością zobaczyła w oddali samotną nadlatującą smoczycę. Spieszyła, aby stanąć do walki ze smokami, które właśnie miały zaatakować Gwen. Królowa z jeszcze większą radością zobaczyła, że na grzbiecie smoka siedzi mężczyzna, którego kochała najbardziej na świecie:

      Thorgrin.

      Powrócił.

      ROZDZIAŁ SZÓSTY

      Thor leciał na grzbiecie Mycoples, a chmury smagały go po twarzy. Przemieszczał się tak szybko, że ledwie był w stanie oddychać. Lecieli w kierunku hordy smoków, przygotowując się na walkę. Bransoletka Thora pulsowała mu na nadgarstku – czuł, że matka tchnęła w niego nową siłę. Siłę, której nie potrafił do końca zrozumieć. Wydawało mu się, że ma słabe poczucie czasu i przestrzeni. Thor z ledwością odczuł podróż powrotną. Dopiero co wyruszał z wybrzeży Krainy Druidów, a nagle znalazł się tutaj, na Wyspach Górnych, kierując się wprost w stronę siedliska smoków. Wydawało mu się, jakby przemieścił się tutaj w jakiś magiczny sposób, jakby przeleciał przez jakąś dziurę w czasie i przestrzeni – jakby matka przeniosła ich tutaj i tym samym umożliwiła im osiągnięcie nieosiągalnego, jakby pozwoliła im lecieć szybciej i dalej niż lecieli kiedykolwiek wcześniej. Czuł, że to matka wysłała go tutaj przekazując mu przy tym dar szybkości.

      Kiedy Thorowi udało się zerknąć w dal pomiędzy chmurami, jego oczom ukazały się ogromne smoki, krążące nad Wyspami Górnymi, nurkujące w dół i przygotowujące się do zionięcia ogniem. Thor spojrzał w dół, a jego serce zawyło z bólu, kiedy zobaczył, że cała wyspa pogrążona jest w ogniu i praktycznie zrównana z ziemią. Z przerażeniem zastanawiał się czy komukolwiek udało się przeżyć. Szczerze powiedziawszy nie za bardzo wiedział, jak ktokolwiek mógłby tu ocaleć. Czy przybył zbyt późno?

      Jednak kiedy Mycoples zanurkowała i zbliżyła się do ziemi, Thor zmrużył oczy, a jego wzrok, niczym magnes, przykuła jedna postać. Postać, którą był w stanie wyróżnić z całego tego chaosu: Gwendolyn.

      Widział ją, swoją przyszłą żonę. Stała dumnie na podwórzu, nieustraszona, tuliła dziecko. Była otoczona wszystkimi, których Thor kochał – stanęli wokół niej i podnieśli tarcze w górę, chcąc ochronić ją przed atakującymi smokami. Thor z przerażeniem zobaczył, że smoki otwierają swoje ogromne szczęki i lada chwila zioną ogniem, który, już za moment, pochłonie Gwendolyn i wszystkich, których kochał.

      – NURKUJ! – Thor wrzasnął do Mycoples.

      Ta nie potrzebowała dodatkowej zachęty – pomknęła w dół szybciej niż Thor mógł to sobie wyobrazić. Tak szybko, że ledwie był w stanie chwycić oddech. Trzymał się jej ze wszystkich sił i tak jak i ona – leciał prawie do góry nogami. Natychmiastowo dopadła trzy smoki, które miały właśnie zaatakować Gwendolyn. Ryknęła, otworzyła szeroko paszczę, wystawiła swoje wielkie szpony i zaatakowała niczego niespodziewające się bestie.

      Rozbiła smoki niesiona siłą rozpędu. Wylądowała na grzbiecie jednego, drapiąc i gryząc drugiego oraz uderzając w trzeciego. Zatrzymała je na chwilę przed tym, zanim zdążyły zionąć ogniem. Ściągnęła je pyskiem w dół, w stronę ziemi.

      Wszystkie na raz uderzyły o grunt – miał miejsce wielki huk. Kłęby kurzu uniosły się wokoło, kiedy Mycoples ściągała smoki pod ziemię. Zatrzymała się dopiero w chwili, kiedy ponad gruntem wystawały jedynie szpony ich tylnych łap. Kiedy wylądowali, Thor odwrócił się i zobaczył zdziwioną minę Gwendolyn. Dziękował Bogu, że udało mu się dotrzeć tu na czas.

      Nagle usłyszeli donośny ryk. Thor odwrócił się, spojrzał w niebo i ujrzał nadlatujące, gotowe do ataku smoki.

      Mycoples zawróciła po czym na powrót uniosła się w górę. Nieustraszenie kierowała się w stronę smoków. Thor nie miał przy sobie broni, ale czuł się inaczej niż zazwyczaj podczas bitwy – po raz pierwszy w życiu czuł, że tak naprawdę wcale nie potrzebuje broni. Czuł, że może polegać na sile, która w nim tkwi. Na swojej prawdziwej mocy. Na mocy, którą zaszczepiła w nim jego matka.

      Kiedy smoki się zbliżały, Thor podniósł nadgarstek, na którym znajdowała się złota bransoletka, a z czarnego diamentu umiejscowionego na samym jej środku wystrzelił strumień światła. Żółte światło ogarnęło smoka znajdującego się najbliżej nich i odsunęło go w tył – lecąc w powietrzu staranował kolejne bestie.

      Wściekła Mycoples siała spustoszenie, zanurzając się dzielnie pomiędzy smoki. Walczyła z nimi prąc do przodu – drapała je, zanurzała kły w ich skórze, rzucała jedną bestią o inne torując sobie drogę – udało jej się w ten sposób odeprzeć kilkoro przeciwników. СКАЧАТЬ