Szatan. Powieść wschodnia. Михаил Лермонтов
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szatan. Powieść wschodnia - Михаил Лермонтов страница 4

Название: Szatan. Powieść wschodnia

Автор: Михаил Лермонтов

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7950-229-5

isbn:

СКАЧАТЬ za drugim przeszły dźwięki.

      Zrywa się biedna, pełna męki

      I patrzy… w piersi jej się zwarły

      Uczucia smutku, strachu jęki

      I zachwyt… ognie serce żarły,

      Spadając burzą na duch miękki.

      Jej dusza rwała pęt okowy,

      W jej żyłach piorun przelatywał,

      I głos ten dziwnie dla niej nowy

      Bez przerwy, ciągle się odzywał.

      I już nad ranem – snu ochocza –

      Zmęczone oko zasklepiła,

      Lecz we śnie znowu ją wzburzyła

      Mara nieznana i prorocza:

      Przybysz milczący, niemy, mglisty,

      W nieziemskiej krasie uroczysty –

      Stanął u łóża cichym krokiem

      I patrzał na nią takim wzrokiem

      Rzewnego smutku i miłości,

      Jak gdyby pełen był żałości.

      To nie był anioł – stróż, obrońca,

      Nie niebieskiego postać gońca:

      Wieniec promienny i tęczowy

      Nie zdobił świetnie jego głowy;

      To nie był piekieł duch niesforny,

      Męczennik grzeszny i w złem mocny,

      Ale był jako brzask wieczorny:

      Ni światło dzienne, ni mrok nocny.

      Część Druga

I

      ˝O, przebacz, ojcze, swej Tamarze.

      Zaniechaj gniewu raz twojego,

      Ja sercu milczeć nie rozkażę,

      Nie płaczę z żalu daremnego…

      Napróżno do nas tłumną rzeszą

      Piękni młodzieńce przybywają…

      Czyż w Gruzii dziewic już nie mają?

      Nie będę żoną. Niech nie śpieszą!…

      O, nie bądź, ojcze, tak surowy!

      Tyś sam już spostrzegł: każdy nowy

      Dzień niesie sercu nowe blizny,

      Jam jest ofiarą złej trucizny!

      Niepokonaną marą targa

      Mnie duch zły – ciężka moja skarga!

      W klasztorne powiedź córkę progi,

      Tam nie dostąpi mię pokusa,

      Tam się pozbędę serca trwogi,

      Tam mię obroni moc Chrystusa.

      Nie zaznam w świecie już wesela…

      Niech więc świętego gmachu cisza,

      Niechaj zawczasu smutna cela

      Przyjmie mię, jak grobowa nisza.˝

II

      I za rodziny tęsknej zgodą

      Poszła w klasztorny gmach dziewica;

      Jej kibić cudną, jej pierś młodą

      Okryła gruba włosiennica.

      Ale i mniszki proste stroje,

      Jak i złotogłów przedtem drogi,

      Nie zażegnały grzesznej trwogi:

      W jej sercu wrzały niepokoje.

      I przed ołtarzem, wśród powodzi

      Świateł i śpiewów uroczystych,

      Często w pośrodku modlitw czystych

      Jej uszu znany głos dochodzi.

      Wznosił się obraz znanej twarzy

      U kapiteli kolumnady,

      Dźwięk go nie zdradzał, ani ślady;

      W mgle woniejącej trybularzy

      Świecił jak gwiazda cichą nocą,

      Wabił i wołał… Ale po co?…

III

      Pomiędzy dwoma pagórkami

      Ściany skrywały się klasztoru,

      Zamknięte były szeregami

      Topoli drzew i drzew jaworu.

      Gdy mrokiem gęstym noc spadała,

      W oknach za kratą mniszki drgała

      Lampa wśród ciemnych fal przestworu.

      Migdałów drzewa cień rzucały,

      I stróże grobów – krzyże stały

      W milczeniu niemem i ponurem;

      Chór ptasi śpiewał z drugim chórem;

      A po kamieniach w szumnej grozie

      Źródeł chłodzących dźwięczne fale

      Leciały – skacząc, i przy skale

      Łącząc przyjaźnie prąd w wąwozie,

      Pędziły dalej w inne strony,

      Wśród krzów, ozdobnych w kwiatów szrony.

IV

      Na północ gór widniały ściany.

      Gdy jutrzni wschodzi brzask różany;

      Gdy – napełniając głąb doliny –

      Obłoczki sine się unoszą,

      I z licem na wschód – mueziny

      Ludowi chwilę modlitw głoszą;

      Gdy już się dzwonu głos rozlega

      I drżąc w spokojnej rannej porze –

      W dolinie falą się rozbiega,

      Echem odbija się w klasztorze;

      Gdy cudnie marząc o kochanku,

      Gruzinka, schodząc z gór krużganku:

      Idzie, by przynieść wody w dzbanku:

      W chwilę pięknego tak poranku

      Gór łańcuch wznosił pod błękity

      Jasno-liliowe, śnieżne szczyty.

      A w czas zachodu blask różowy

      Spływał na Kaukaz. Wtedy góry

      U stóp swych mając, na ich głowy

      Spoglądał Kazbek z po nad chmury,

      Ozdobny w turban, w złotogłowy.

V

      Ale Tamarę myśl przestępna

      Dręczy; jej dusza niedostępna

      Zachwytom czystym. Piękność świata

      Przed nią się zjawia w smutku kirze;

      Nie bawi jej w rozpaczy wirze.

      Ni ranku brzask, ni nocy szata.

      Bywało, ledwo z nocą razem

      Na ziemię świeżość, zstąpi rzeźwa,

      Już ona padnie przed obrazem

      W szaleństwie uczuć swych nietrzeźwa

      I płacze; w koło cisza głucha,

      Jej pierś jękami wciąż wybucha…

      I drząc – podróżnik pilnie słucha

      I myśli: ˝to duch górski jęczy,

      Przykuty mocno do pieczary!˝

      I wnet kopytem rumak dźwięczy,

      Bo СКАЧАТЬ