Pan Perfekcyjny. Jewel E. Ann
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Perfekcyjny - Jewel E. Ann страница 13

Название: Pan Perfekcyjny

Автор: Jewel E. Ann

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Любовно-фантастические романы

Серия:

isbn: 978-83-8075-567-3

isbn:

СКАЧАТЬ Wiele grządek jest pustych, zapewne usunął z nich letnie rośliny, ale wciąż widzę rzędy dyń, kabaczków i różne rodzaje sałat.

      – Przestajesz kiedykolwiek nucić?

      Zamieram. Nie odwraca się, wciąż plewiąc grządkę.

      – Nie zdawałam sobie sprawy, że to robię.

      – Dlaczego mnie to nie dziwi? – Parska śmiechem.

      – A dlaczego nie dziwi cię to, że stoję w twoim ogrodzie?

      – Pracujesz w tym samym szpitalu, co Abigail Hamilton. Zapewne pijesz wino, a sąsiadka zaplanowała na dzisiejszy wieczór degustację.

      – Nie zaprosiła cię?

      – Nie piję wina.

      – Nie wszyscy zaproszeni je piją. To raczej spotkanie towarzyskie.

      Wciąż się do mnie nie odwraca.

      – Nie jestem towarzyski.

      Śmieję się.

      – Dlaczego mnie to wcale nie dziwi? – Naprawdę, jednak widok Flinta Hopkinsa bez garnituru jest sporym zaskoczeniem. – Nie mam pojęcia, co zrobić z tym twoim wizerunkiem w jeansach i koszulce. Wyobrażałam sobie, że nawet śpisz w garniturze.

      Siada na piętach i obraca ku mnie głowę, ciemne oczy dokonują pełnej inspekcji mojego ciała.

      – A ja nie mam pojęcia, co zrobić z wiedzą, że wyobrażasz mnie sobie w łóżku.

      Drżę. Jest chłodno… a jednocześnie zaskakująco gorąco.

      Przez dłuższą chwilę wpatrujemy się sobie w oczy. Odwracam wzrok i spoglądam na kamienną ścieżkę pomiędzy grządkami.

      – Co robi Harrison?

      – Poszedł do kolegi na film.

      – Brakowało mi go dziś.

      Cisza.

      Nie potrafię tego pojąć. Flint jest ogrodnikiem. Ciężko jest mnie zaskoczyć, ale to dosłownie powala mnie na kolana. Pod garniturem ma dobrze umięśnione ciało, które jest o wiele lepiej widoczne w koszulce. Bez marynarki widać przebłyski jego prawdziwej, nie tak ostrej osoby. Jest coś niezwykłego w widoku czegoś znajomego w zupełnie nowym świetle. Zawsze miałam takie odczucia, jeśli chodziło o muzykę. Istnieją dwadzieścia cztery klawisze o unikalnej barwie, choć jestem pewna, że dzięki nim można stworzyć o wiele więcej niż za pomocą trzydziestu dwóch liter alfabetu.

      – Znów nucisz.

      Odwracam się do niego z powrotem.

      – Przepraszam. Nie lubisz nucenia?

      Wstaje i wrzuca chwasty do wiaderka.

      – Będą cię szukać.

      Uśmiecham się na tę próbę pozbycia się mnie. Podchodzę do niego powoli. Sztywnieje, zupełnie jak się tego spodziewałam. Jego nozdrza falują, a oddech nieco się pogłębia, ale mężczyzna się nie odsuwa.

      – Powiedziałam, by zaczynali beze mnie.

      Flint wpatruje się w moje ręce. Podwijam jego prawy rękaw, który do tej pory był niżej niż lewy. Muskam przy tym opuszkami palców jego ciepłą skórę.

      – Co robisz? – pyta szeptem, jakby odczuwał ból.

      – Podwijam ci rękaw.

      – Na twoim miejscu trzymałbym się z daleka.

      Zerkam w górę.

      – Gryziesz?

      Parokrotnie zaciska usta, nim się rozluźnia, przesuwając językiem po dolnej wardze.

      – Masz białą koszulę.

      Uśmiecham się i odsuwam.

      – Harrison ma wielki muzyczny talent. Wiedziałeś o tym?

      Kiwa krótko głową.

      – A mimo to mówił, że nie chodzi na żadne lekcje.

      – Grał na fortepianie i… – urywa w połowie zdania, jakby się pogubił.

      – I? – Przechylam głowę na bok.

      Flint odwraca wzrok i wzdycha.

      – I tańczył.

      – Był dobrym tancerzem?

      – Chyba tak.

      – Chcesz, żeby grał w futbol.

      – Nie.

      – Nie? – Odchylam nieznacznie głowę. – Serio? Mówił, że grałeś na studiach.

      Bierze wiadro i odchodzi w kierunku szklarni.

      – Powiedział ci o tym, prawda?

      – Tak. – Biegnę za nim, ponieważ stawia długie kroki.

      – Co jeszcze mówił?

      – Nic, czym mogłabym się z tobą podzielić.

      Flint chrząka.

      – Nie jest twoim pacjentem. Nie uważam, by poufność tyczyła się zajęć pozalekcyjnych.

      Wchodzę za nim do szklarni. Cholercia! Ile tu roślin. Z zewnątrz ich nie widać. Można by wykarmić nimi małą wioskę.

      Flint odstawia wiaderko i się obraca. Niemal wpadam na jego tors.

      – Co jest z tobą nie tak?

      Zaciskam wargi.

      – Dlaczego uważasz, że coś jest ze mną nie w porządku? Chodzi o Mozarta?

      – O wszystko. – Trąca butem mój but. – Eksmituję cię, mimo to stoisz tak blisko, iż mam wrażenie, że oddycham wydychanym przez ciebie powietrzem. I masz tę potrzebę dotykania mnie, poprawiania krawata, kołnierzyka, rękawów. – Marszczy brwi.

      Serce bije mi jak oszalałe, słyszę własny puls.

      – Znów nucisz.

      Z trudem przełykam ślinę i tłumię dźwięk, choć nie wiedziałam, że go wydawałam.

      – Nie lubisz być dotykany?

      Bruzda pomiędzy jego brwiami się powiększa.

      – Nie przez obcych.

      Serce jeszcze bardziej przyspiesza.

      Lubię odczuwać tak głęboko, aż СКАЧАТЬ