Anioł śmierci. Михаил Лермонтов
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Anioł śmierci - Михаил Лермонтов страница 2

Название: Anioł śmierci

Автор: Михаил Лермонтов

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-7950-288-2

isbn:

СКАЧАТЬ szczycie niebios lazurowych

      Z gwiazdami miesiąc srebrny płynie

      Oświetla cichą dziś jaskinię;

      Gromady wód oceanowych,

      Próbując sił swych tytanowych,

      O cypel biją w tej godzinie.

      Zwyczajnie – w czas tak uroczysty.

      Pamiętam – tkliwy głos i czysty.

      Towarzyszony grą muzyki.

      Wyrzucał w przestrzeń dźwięków szyki:

      Z jaskini one wychodziły.

      Szatany jakież owe dźwięki

      Czarowną władzą dziś stłumiły?__

      Bez uczuć prawie i bez siły

      Na łożu śmierci, łożu męki —

      Urocza Ada. Nie owionie

      Pięknego lica wietrzyk świeży,

      I próżno wzrok gasnący bieży

      Ku niebios górnych wschodniej stronie,

      I próżno czeka dnia jasnego,

      I nie doczeka jutrzejszego,

      Bo się rozstanie przed porankiem

      Ze światem, życiem i kochankiem.

      U jej wezgłowia – przerażony

      Zoraim, strachem tajnym blady,

      Stal na kolanach przygnębiony.

      Na twarzy mając bólu ślady.

      Dziewicy ręka chłodna w ciepłej

      Wygnańca ręce, lecz nie grzeje

      Żar życia ręki już zaskrzepłej;

      Zoraim myśli: "Są nadzieje.

      Że ręka chłodna – nic nie waży.

      Ja widzę życie na jej twarzy!"

      Tak bywa czasem: w to myśl wierzy,

      Co pochowane w grobie leży,

      A gdy nam nic nie pozostaje

      Na pocieszenie swego serca,

      Nadzieja – chociaż nas nie łaje,

      To z nas się śmieje, jak szyderca.

      I w on czas Śmierci Anioł tkliwy

      Pod niebem leciał południowem;

      Wtem słyszy w dole szmer gniewliwy,

      I płacz miłości z żalu słowem…

      Więc Anioł w jednem oka mgnieniu.

      Zjawiskiem uderzony owem,

      W jaskini staje. I w cierpieniu

      Ostatniem śmierci szybko śpieszy

      Osłodę przynieść biednej Adzie.

      I – jako może – tak ją cieszy:

      Na ustach pocałunek kładzie.

      Do lotu potem już się ima.

      Lecz nagle ujrzał Zoraima

      W boleści wielkiej… Cóż poradzi?…

      Promienie oczu ich się zbiegły,

      Anielskie oczy wnet spostrzegły

      W śmiertelnych wyrzut gorzki. Drgnienie

      Litości poczuł Anioł święty.

      A potem więcej, bo sumienie

      Obwinił swoje, żalem tknięty:

      On zabrał szczęście Zoraima,

      Zoraim dzisiaj nic już nie ma.

      Ją jedną kochał. W tej miłości

      Zgorzały inne namiętności.

      Lecz on nie płakał… W piersi jęki

      Zamarły… Wszakże bladość czoła

      Świadczyła, że już nie podoła

      Boleściom, sroższej nad śmierć męki.

      To pojął Anioł… Któż nie pojmie,

      Że gdy najżywsza boleść dojmie,

      Ją pieczętuje chłód milczenia?…

      Schnie źródło łez!… To są rękojmie

      Nadziemskich bólów… to cierpienia!

      I Aniołowi myśl przychodzi,

      Aniołów godna: męczennika

      Za boleść ciężką wynagrodzi,

      Bo przecież Stwórca nie zamyka

      Nikomu drogi pocieszania:

      Więc Anioł pierś swą wnet odmyka

      I dusze w trupa on wyłania…

      O cuda! Ada ożywiona

      Anielską duszą! Krwi strumienie

      Zabiły tętnem w środku łona,

      I błysły oczu jej promienie.

      Tak Anioł Śmierci się połączył

      Ze wszystkiem, czem świat ziemski miły,

      Lecz z niebiosami się rozłączył

      I pozbył dawnej cudnej siły.

      W pamięci tylko obraz blady.

      Odgłosy sfery bardziej czystej:

      Tak pozostawia w oku ślady

      Meteor w nocy promienisty!

      I dziwi Adę życie nowe,

      I przyszłość pełną jest ciemności…

      Uczucia dawne aniołowe

      Zogniskowała-li w miłości.

      Pragnieniom druha poświęciła

      Radości wszystkie swego życia,

      Jak gdyby śmierć w niej nie gasiła

      Miłości żaru, serca bicia!…

      I raz był wieczór. Tam na skale

      Wygnaniec siedział zadumany,

      Z nim Ada. U stóp ich wspaniale

      Ocean grał rozkołysany.

      Promienie słońca wieczornego

      Sinawe głębie wód złociły,

      Wędrowne żagle gdzieś brodziły

      W przestrzeni groźnej królestw jego.

      Dziewica oko czarne, duże

      Na przyjaciela kierowała,

      Instynktem trafnym zgadywała

      Tajemne w sercu dzikiem burze.

      On patrzał czasem w roztargnieniu

      Ku różowemu zachodowi,

      I nagle – ręką swą w milczeniu

      Wziął rękę Ady i tak powie:

      "Nie mogę! Serce nic pozwoli

      W pustyni więzić dłużej ducha;

      jam wolny – dusza ma w niewoli,

      Ogniwa skruszę więc łańcucha…

      Czem życie? – daj mi sławy czarę

      Ze śmiertelnemi choćby jady,

      Wypiję śmiało, nawet rady:

      Czem szczęście wielkie?… cieniem mary!

      Bo przyjdzie przecież koniec życia,

      A z nim i serca niego bicia…

      Toż powiedz, czyli szczyt mogiły

      Nikczemnym СКАЧАТЬ