Название: Wiry
Автор: Генрик Сенкевич
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Поэзия
isbn: 978-83-270-1556-3
isbn:
Ale tragedia, wedle Grońskiego, nie leżała tylko w niedosiężności absolutu, w niepodobieństwie zrozumienia jego praw, lecz również w niepodobieństwie zgody na nie i uznania dla nich ze stanowiska ludzkiego życia. — Istnieje przecie zło i niedola. Stary Testament tłumaczył je sobie łatwo stanem ciągłej niemal wściekłości swego Jahwe... Domine ne in furore tuo arguas me, neque in ira tua corripias me... a potem: sagittae tuae infixae sunt mihi et confirmasti super me manum tuum. I przyjąwszy raz tę zapalczywość i to „wzmacnianie prawicy" z byle powodu, łatwo sobie było wytłumaczyć w prosty sposób nieszczęście. Ale już i w Starym Testamencie Eklezjastes wątpi, czy wszystko na świecie jest w porządku. Nowy Testament widzi zło w materii w przeciwstawieniu do ducha — i to jest jasne. Natomiast, biorąc rzecz bezwzględnie, ponieważ wszystko jest ścisłym łańcuchem przyczyn i skutków, przeto wszystko jest logiczne, a jako logiczne, nie jest samo przez się ani złym, ani dobrym, a tylko może okazać się pomyślnym lub niepomyślnym w stosunku do człowieka. Prócz tego — to, co my nazywamy złem i niedolą, może być wedle absolutnych praw bytu i w głębiach ich mądrej ponad ludzkie pojęcie prawidłowości jakimś koniecznym warunkiem rozwoju, a zatem czymś, co samo w sobie jest zjawiskiem dodatnim.
Tak, ale w takim razie skąd człowiek ma moc przeciwstawiania swej indywidualnej myśli i swych względnych pojęć tej powszechnej logice? Jeśli wszystko nie jest złudzeniem, dlaczego myśl ludzka jest siłą istniejącą jakby na zewnątrz ogólnych praw bytu. Jest w tym coś niesłychanego, a zarazem tragicznego, że człowiek musi tym prawom podlegać, a może przeciw nim protestować. Na świecie mieli duchowy spokój tylko bogowie, a mają tylko zwierzęta. Człowiek wiecznie targa się i krzyczy: veto! takim veto jest przecie każda ludzka łza.
I tu myśli Grońskiego przybrały kierunek bardziej osobisty. Począł patrzeć na modlącą się pannę Marynię i w pierwszej chwili doznał ulgi, przyszła mu bowiem do głowy czysto estetyczna uwaga, że taką dziewczynę Carpaccio mógł był umieścić koło swego gitarzysty, a Boticelli powinien ją był przeczuć. Ale zaraz potem pomyślał, że i taki kwiat musi zwiędnąć — nic zaś na świecie nie więdnie i nie umiera bez bólu. I nagle zdjęła go obawa przyszłości, która w swej torbie podróżnej ma zawsze ukryte zło i nieszczęście, przypomniał sobie wprawdzie aforyzm o pesymizmie, który przed chwilą wypowiedział, ale nie znalazł w nim pociechy, rozumiał bowiem, że co innego jest pesymizm płynący z wysiłku myśli, a co innego życiowy, taki, na mocy którego Dołhański pozwalał sobie w chwilach wolnych od gry w karty wzruszać na wszystko ramionami. Ale zadał sobie pytanie, czy i ten wysiłkowy pesymizm da się w jakikolwiek sposób uzasadnić, i tu niespodzianie stanął mu przed oczyma drugi przyjaciel, całkiem do Dołhańskiego niepodobny, chociaż także wielki sceptyk i zarazem hedonik — doktór Porębski. Był on szkolnym kolegą Grońskiego i w ostatnich latach leczył go na nerwy, więc znał go doskonale. Otóż, pewnego razu, wysłuchawszy jego rozmaitych refleksji i narzekań na niepodobieństwo znalezienia odpowiedzi na najważniejsze życiowe pytania — rzekł mu: — „To jest zabawa, na którą potrzeba czasu i środków. Gdybyś musiał pracować na chleb tak jak ja, nie zawracałbyś głowy sobie i innym. Wszystko to przypomina gonitwę psa za własnym ogonem. A ja ci powiadam: patrz na to, co cię otacza, nie na własny pępek i jeśli chcesz być zdrów, to... carpe diem!" — Groński uznał wówczas te słowa za nieco brutalną i więcej lekarską niż filozoficzną radę, ale gdy przypomniały mu się obecnie, począł sobie mówić: „Rzeczywiście, ta droga, na którą ustawicznie, jakby ze złego przyzwyczajenia wchodzę — nie prowadzi nigdzie, i kto wie, czy te kobiety modlące się w tej chwili z taką wiarą, nie są bez porównania rozumniejsze ode mnie, nie mówiąc już o tym, że są spokojniejsze i szczęśliwsze." Tymczasem pani Krzycka poczęła mówić: „Pod Twoją obronę uciekamy się, Święta Boża Rodzicielko", a kobiece głosy odpowiedziały jej natychmiast: „naszymi prośbami nie racz gardzić, ale od wszelakich złych przygód racz nas zawsze zachować". Grońskiego zaś ogarnęła ogromna tęsknota za takim słodkim, opiekuńczym bóstwem, które prośbami nie raczy gardzić, a wybawia od złych przygód. Jakżeby z nim było dobrze, jaki można by mieć spokój o drogie głowy i jaką prostotę myślenia! Na nieszczęście odszedł już był za daleko — i mógł tylko tak samo tęsknić, ale nie mógł tak samo wierzyć jak te kobiety.
Groński przebiegł myślą szereg swoich znajomych i spostrzegł, że wierzących gorąco i do głębi duszy było między nimi bardzo mało, natomiast byli tacy, którzy wcale nie wierzyli, tacy, którzy chcieli, a nie mogli wierzyć, tacy, co, nie wierząc, uznawali ze względów społecznych, że wiara jest potrzebna, i wreszcie tacy, którzy byli po prostu zajęci czym innym. Do tej ostatniej kategorii należeli ludzie zachowywujący na przykład zwyczaj chodzenia w niedzielę na mszę, jak zwyczaj jedzenia co rano śniadania, ubierania się we frak na wieczory lub noszenia rękawiczek. Weszło to obyczajowo w skład ich życia i na tym koniec. Tu Groński spojrzał mimo woli na Krzyckiego, albowiem młody człowiek wydawał mu się właśnie ptakiem z takiego gaju.
Jakoż tak było rzeczywiście. СКАЧАТЬ