Название: Księgi Jakubowe
Автор: Ольга Токарчук
Издательство: PDW
Жанр: Зарубежная классика
isbn: 9788308072097
isbn:
W czas żniw letnich nikt nie widział Antoniego w polu, a i w domu rzadko bywał. Na żydowski Nowy Rok, we wrześniu, już było jasne, że Malka jest w ciąży, i ktoś poradził mu, jakiś szaleniec, żeby ją porwał, ochrzcił i ożenił się z nią, wtedy obie rodziny zostaną postawione przed nieodwołalnym, co zgasi ich gniew.
Więc rzeczywiście porwał ją z domu, zawiózł do miasta i tam, przekupiwszy księdza, iżby ją pospiesznie ochrzcił, wziął z nią ślub. Sam był świadkiem jej chrztu, drugim zaś – zakrystian. Na imię dali jej Małgorzata.
To wszakże było mało. To było nic. Gdy tak stali koło siebie przed ołtarzem, rzekłby ktoś – najlepiej taki jak Jenta, która wszystko widzi – że to chłopiec i dziewczyna w podobnym wieku. Ale w rzeczywistości była między nimi przepaść nie do zasypania, przepaść tak głęboka, że sięga do samego środka ziemi, albo i dalej. Trudno ją słowami wytłumaczyć. Powiedzieć, że ona Żydówka, a on chrześcijanin – to mało. To niewiele znaczy, bo w istocie reprezentują jakby dwa rodzaje ludzi, czego na pierwszy rzut oka nie widać, dwie istoty łudząco do siebie podobne, ale skrajnie odmienne: ona wszakże nie zostanie zbawiona, a on będzie żył wiecznie. Więc ona, jeszcze wciąż w swojej postaci, już jest popiołem i zjawą. Z kolei z punktu widzenia młynarza Kozowicza, który arenduje młyn od pana Dominika – różnią się jeszcze bardziej: Malka jest prawdziwym człowiekiem, Antoni zaś tworem do człowieka tylko podobnym, fałszywym i w prawdziwym świecie niewartym nawet uwagi.
Młodzi, jakby nieświadomi tych różnic, pokazali się w młynie w Bielewiczach, ale tylko raz. Od początku stało się jasne, że nigdy nie będzie tu dla nich miejsca. Ojciec Malki tak lamentował, że osłabł i zachorował. Malkę usiłowano uwięzić w piwnicy, lecz uciekła.
Antoni z młodą żoną wprowadzili się więc do dworu, do Bielewicz, ale jak się okazało, zaledwie na parę miesięcy.
Z rezerwą powitała ich służba. Do Malki zaraz zaczęły przychodzić jej siostry; coraz śmielej zaglądały pod serwety, szperały w szufladach, gładziły kapy. Siadały z nimi do stołu: pięć dziewcząt i chłopiec, któremu ledwie sypnął się wąs. Nakrywały do stołu z siostrą, a potem przed jedzeniem, gdy młodzi robili znak krzyża, dziewczynki modliły się po swojemu. Republika żydowsko-dziecięca. Dziewczęta szczebiotały po żydowsku, Antoni szybko chwycił ten szczególny ton i słowa niejako mu same przychodziły na język. Wyglądało, jakby byli dobrą rodziną, idealną, same dzieci, bez pierwszej przyczyny.
Po kilku miesiącach wzburzony takim biegiem wydarzeń ekonom wysłał listy do wuja Dominika i ten nadciągnął, groźny jak chmura gradowa. Kiedy młody Antoni uświadomił sobie, że oberwie lanie przy ciężarnej żonie, małżonkowie spakowali się i pojechali do młyna. Kozowicz jednak, ze strachu przed panem, od którego zależała jego arenda, po ciemku i pospiesznie wyprawił ich do rodziny na Litwie. I tam ślad po młodych zaginął.
O tym, co ciągnie ludzi do siebie,
i pewne uzgodnienia na temat wędrówki dusz
Moliwda spędza coraz więcej czasu w składzie, gdzie pracuje Jakub. Handel odbywa się tu w godzinach porannych, gdy upał nie jest jeszcze tak duży, albo późnym wieczorem. Wtedy też, ze dwie godziny po zachodzie słońca, zamiast herbaty pojawia się wino dla starych klientów.
Moliwda zna dobrze Osmana z Czerniowców. Zna go dzięki pewnym Turkom, nie powie skąd, ślubował milczenie. Tajemnica, ukrywanie, maska. Jeśli spojrzeć na te tajemnice oczami Jenty, która widzi wszystko, jasne jest, że spotykali się kiedyś na tajnych zebraniach bektaszytów. Teraz tylko pozdrawiają się lekkim skinieniem głowy, nie wdając się nawet w rozmowę.
Tak też przedstawia się Moliwda – jako stary klient. Robi największe wrażenie tym, że jest – jak to sam chętnie podkreśla – polskim hrabią. Na twarzach żydowskich rozmówców pojawia się wtedy wyraz niedowierzania i jakiegoś dziecinnego szacunku. Rzuca kilka słów po turecku i hebrajsku. Jego śmiech jest głęboki, zaraźliwy. Przez cały wrzesień Moliwda bywa u Jakuba codziennie. Do tej pory kupił zaledwie spinkę z turkusem, a i tak Jakub sprzedał mu ją skandalicznie tanio, ku oburzeniu Nachmana. Lubi też z nimi przesiadywać reb Mordke, omawiając jakiś temat; im dziwniejszy, tym lepiej.
Wchodzą jacyś przybysze z Północy, mówią obcym językiem. Nussen skupia uwagę na nich i z uczonego zmienia się w handlarza. To kupcy żydowscy ze Śląska, interesują ich malachity, opale i turkusy. Jakub pokazuje im też perły; kiedy sprzedaje towar, podnosi głos. Zawieranie transakcji trwa godzinami, leje się herbata, młody Herszełe przynosi ciastka i szepcze Jakubowi do ucha, że Abraham kazał zaprezentować im jeszcze kobierce. Kupcy marudzą i wybrzydzają w swoim języku, naradzają się półgłosem, przekonani, że nikt ich nie rozumie. Nie powinni być tacy pewni siebie. Nussen słucha z przymkniętym jedynym okiem i potem za zasłoną, gdzie siedzi Nachman, zdaje mu relację:
– Tylko perły ich obchodzą, resztę już mają, i to drożej kupione. Żałują, że nie trafili tu wcześniej.
Jakub wysyła Herszełe po perły do Abrahama i do innych kramów. I kiedy późnym wieczorem kończą się transakcje i dzień zostaje uznany za wyjątkowo dobry, w największej izbie w domu przyjaciele rozkładają dywany i poduszki, by zjeść późną kolację, która przeradza się natychmiast w ucztę.
– Tak, lud Izraela pożre Lewiatana! – wykrzykuje Jakub, jakby wznosił toast, i wsuwa upieczony kawał mięsa do ust; tłuszcz spływa mu po brodzie. – Wielkie, ogromne cielsko potwora, pyszne i mięciutkie jak mięsko przepiórek, jak mięso delikatnych ryb. Lud będzie pożywał Lewiatana tak długo, aż nasyci swój wielusetletni głód.
Wszyscy zajęci jedzeniem śmieją się i żartują.
– Wiatr będzie trzepotał białymi obrusami, a kości będziemy rzucać pod stół dla psów – dodaje pod nosem Moliwda.
Nachman, rozluźniony dobrym winem z piwniczki Jakuba, mówi do Moliwdy:
– Gdy patrzysz na świat jak na dobry, to zło staje się wtedy wyjątkiem, brakiem i błędem, i nic ci nie pasuje. Ale gdyby założyć odwrotnie, że świat jest zły, a dobro to wyjątek, wtedy wszystko układa się zgrabnie i rozumnie. Dlaczego nie chcemy widzieć tego, co oczywiste?
Moliwda podchwytuje temat.
– U mnie na wsi uważają, że świat podzielony jest na dwoje, na dwie siły rządzące: tę dobrą i tę złą…
– Co to za „twoja wieś”? – dopytuje się Nachman z pełnymi ustami.
Moliwda zbywa go niecierpliwym ruchem ręki i ciągnie dalej:
– …Nie ma człowieka, który nie życzyłby źle drugiemu, państwa, które nie cieszyłoby się z upadku innego państwa, kupca, który by nie chciał, żeby drugi poszedł z torbami… Dajcie mi tego, kto to stworzył. Kto spartolił robotę!
– Moliwda, daj spokój – uspokaja go Nachman. – Masz, jedz. Nie jesz, tylko pijesz.
Wszyscy mówią teraz jeden przez drugiego, widać Moliwda włożył kij w mrowisko. Moliwda odrywa kawałek podpłomyka i macza go w przyprawionej ziołami СКАЧАТЬ