Название: Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu
Автор: B.V. Larson
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
isbn: 978-83-66375-57-4
isbn:
Na ich twarzach, które dotąd wykrzywiał złośliwy uśmiech, nagle zapłonęła wściekłość. Carlos miał szczególny dar wyzwalania w ludziach głębokiego pragnienia, by trzasnąć go w ryj. Wiedziałem, że Germanice również przepadły umowy – z całą resztą było tak samo. Większość ich kontraktów dotyczyła Świata Stali, ale ten rozdział przeszedł już do historii.
– Ty karłowata gnido – warknął rudy bombardier i zrobił krok naprzód, trącając Carlosa wielgachnym paluchem. – Właśnie dlatego tu jesteśmy. Chcieliśmy zamienić kilka słów ze skurwiałym Varusem. W końcu to przez was straciliśmy robotę.
Technicznie rzecz biorąc, jako żołnierze z różnych legionów byliśmy członkami tej samej nadrzędnej formacji, a jednak między poszczególnymi jednostkami istniała silna rywalizacja. W przeszłości wojacy służący w różnych rodzajach sił zbrojnych też nie zawsze się dogadywali, weźmy choćby ostre współzawodnictwo między wojskami lądowymi a marynarką. Ale u nas, legionistów zjawisko przybrało jeszcze na sile. Bardziej przypominaliśmy armie pochodzące z różnych sprzymierzonych krajów. Działaliśmy niezależnie, a nasze wzajemne relacje były dosyć złożone.
Może z wyjątkiem Legionu Varus. Cała reszta była wobec nas jednomyślna w swej pogardzie.
Uniosłem ostrzegawczo dłonie. Uznałem, że uda się rozwiązać tę sprawę pokojowo. W końcu właśnie wróciłem z mordobicia, a jedno zwykle wystarczyło mi na cały wieczór. Zanim jednak zdążyłem wygłosić słowa mądrości i pojednania, Carlos znowu rozwarł gębę.
– Nieroby – rzucił i zaśmiał się w głos. – Tak się składa, że my dostaliśmy kontrakt i przeszkadzacie teraz jednej z ostatnich jednostek, które zarabiają dla Ziemi twardą walutę. Ciekawe, dlaczego obcy woleli nasz legion od waszego? Może dlatego, że odwalamy solidną robotę, zamiast biadolić, że nie możemy już grzać dupy na jakichś chałturkach. Cieszę się, że was uwalili, pierdy. Może następnym razem będziecie musieli naprawdę o coś powalczyć.
Rudy wziął zamach, jeszcze zanim Carlos skończył swoją przemowę. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widział, jak czyjaś twarz zmienia kolor tak gwałtownie – od bladości po krwistą czerwień. Wywołanie takiej reakcji to dla Carlosa nic nowego, za to jej tempo mogło ustanowić jego nowy osobisty rekord.
– Specjalisto, zostaw go! – rozbrzmiał czyjś zdecydowany głos.
Obejrzeliśmy się na zmierzającą ku nas oficer. Była drobna, ale wyglądała na twardą sztukę. Na ramieniu miała naszywkę z globem Hegemonii, pod którą widniały dwie belki – uniwersalna oznaka stopnia adiunkta.
Dostrzegłem wahanie w oczach rudzielca, a ramię zastygło w powietrzu. Widziałem, jak kalkuluje, czy noc spędzona w pace to dobra cena za rozkosz walnięcia Carlosa prosto w ryj. Był to naprawdę trudny wybór i nie mogłem go winić za tę chwilę zwątpienia. Nie pomagało, że Carlos szczerzył się do niego i stukał w podbródek środkowym palcem, prosząc się o cios.
Sytuację rozładowała legionistka z Germaniki, lekkim ruchem dłoni skłaniając kolegę do opuszczenia zaciśniętej pięści.
– Te wybraki nie są tego warte – rzuciła, uśmiechając się do nas szyderczo. – Wiecie co? Macie rację, rzeczywiście straciliśmy kontrakty. Ale dostaliśmy nowe: gówniane robótki, a wszystko dzięki Varusowi!
Dwójka trepów rozstąpiła się i odeszła, odprowadzana czujnym wzrokiem adiunkt. Gdy bezpiecznie dotarliśmy z Carlosem na dół schodów, już jej nie było.
– Mały włos, a zaraz bym posadził tego rudego buraka – oświadczył Carlos. – Miał szczęście, że była tam dziewczyna, żeby ocalić jego zbolałą dupę.
– Uhm – mruknąłem.
Carlos obejrzał się na mnie w zamyśleniu.
– Jak sądzisz, o co jej chodziło z tą nową, gównianą robotą?
– Nie mam pojęcia. Może muszą brać byle co, tak jak my. Może dlatego tak po nas teraz jadą.
– Zawsze po nas jadą. Ale tak, to ma sens. Idę o zakład, że próbują wygryźć sobie nowy rewir. Ha! Dobrze im tak! Przyda im się w końcu trochę napocić i pozdychać.
– Strasznie zgorzkniały z ciebie człowieczek, Carlos – odparłem.
Spiorunował mnie wzrokiem, ale zaraz znów się zasępił.
– Myślisz, że cała Ziemia wini nas za to, co się stało? Za to, że jaszczury skasowały kontrakty ze wszystkimi legionami?
– Pewnie tak. W sieci forsują właśnie taką wersję. Serwisy nigdy nie oskarżają nas wprost, ale non stop krążą wokół tematu. Wspominają, jak to ostatnią jednostką, która postawiła stopę na Cancri-9, był „owiany złą sławą” Legion Varus. Potem następuje krótka dyskusja o tym, jaka to z nas banda popaprańców.
– Ale to tylko przykrywka, co nie? Znaczy górka z Hegemonii wie, że jesteśmy najlepsi, prawda? Gadałeś, że tak właśnie twierdził trybun.
Zerknąłem na niego i poczułem nagłe ukłucie winy. Prawda była taka, że trybun niczego takiego mi nie powiedział. Owszem – wyjaśnił, że łapiemy się roboty, której nie chce nikt inny, i że nasza praca jest niezbędna. Ale to samo tyczy się też grabarzy czy szkolnych dozorców, którzy dzień w dzień zasypują wywabiaczem plamy po rzygowinach. To, że masz trudną i niezbędną pracę, wcale nie oznacza, że ktokolwiek będzie cię za nią szanował.
Uznałem, że będę ciągnął tę fantazję. To nie była pora, żeby dołować Carlosa jeszcze bardziej.
– Tak – potwierdziłem. – Dokładnie. Jesteśmy najlepsi w całym systemie. To czysta zazdrość.
– Się wie.
W końcu dotarliśmy do siedziby Varusa i przeszliśmy do mesy oficerskiej. Była za mała, by pomieścili się w niej wszyscy obecni żołnierze, musieliśmy więc stanąć ramię w ramię na tyłach. Musiała tu być z setka ludzi – w sali, która z założenia miała pomieścić może połowę tej liczby.
– Jakże się cieszę, że nas odwiedziłeś, McGill – burknął do mnie weteran Harris.
Musnąłem palcami czapkę i błysnąłem do niego nieodwzajemnionym uśmiechem.
– Oczy w przód – rzucił.
Spojrzałem posłusznie przed siebie i dostrzegłem drugą znajomą twarz. Należała do primus Turov. Była dowódcą mojej kohorty, która w większości skupiała ludzi pochodzących z Sektora Północnoamerykańskiego. Nie przepadała za mną, ale szczęśliwie nie patrzyła w moją stronę. Jedyne, co mi się w niej podobało, to jej tyłek, który i tym razem niezawodnie przyciągał moje spojrzenie.
Wysiłkiem woli skupiłem się na odprawie. Przemowa primus musiała trwać już dobrą chwilę.
– Nasza docelowa planeta wciąż stanowi tajemnicę, ale nasza misja już nie. Mamy poszerzyć ziemskie terytorium. Straciliśmy kluczowych klientów i nie mamy szans na ich odzyskanie. Negatywne skutki przetoczyły się przez СКАЧАТЬ