Название: Magia szacunku do siebie
Автор: Osho
Издательство: PDW
Жанр: Личностный рост
Серия: Prawdziwe życie
isbn: 9788381432191
isbn:
Uwielbiam Zorbę z wielu powodów. Jednym z nich jest to, że odnalazłem w nim swojego dziadka. Tak bardzo lubił jeść, że nie miał zaufania do nikogo – sam przygotowywał swoje posiłki. Byłem gościem w tysiącach domów w Indiach, ale nigdy nie jadłem niczego tak smacznego jak potrawy przygotowywane przez mojego dziadka. Tak bardzo to kochał, że co tydzień przygotowywał ucztę dla wszystkich swoich przyjaciół; wtedy gotował przez cały dzień.
Moją matkę i moje ciotki, a także służących i kucharzy – wszystkich wyrzucał z kuchni, bo kiedy gotował, nikt nie miał prawa mu przeszkadzać. Wyjątek robił dla mnie i pozwalał mi patrzeć. Mawiał: „Ucz się, nie polegaj na innych ludziach. Tylko ty wiesz, co ci smakuje. Któż inny mógłby to wiedzieć?”.
Odpowiadałem mu, że to mnie całkowicie przerasta. Że jestem zbyt leniwy, ale chętnie będę obserwował. Cały dzień gotować? Nie, nie byłbym w stanie tego robić. Toteż niczego się nie nauczyłem, ale patrzenie sprawiało mi ogromną radość. Dziadek pracował, jakby był rzeźbiarzem czy muzykiem, a może malarzem; gotowanie nie było jedynie gotowaniem – dla niego było sztuką. A jeśli cokolwiek mu się nie udało, nawet odrobinę, natychmiast to wyrzucał i wszystko zaczynał od nowa, aż przyznał, że danie jest doskonałe.
Tak mi to wyjaśniał: „Jestem perfekcjonistą. Więc jeśli coś nie jest doskonałe… po prostu dobre, ale niedoskonałe… nie mam zamiaru częstować tym nikogo. Kocham moje potrawy”.
Potrafił też przyrządzać wiele wspaniałych drinków… Tak czy owak, cokolwiek robił, cała rodzina załamywała ręce. Twierdzili, że jest upierdliwy. Nie wpuszczał nikogo do kuchni, a wieczorem zapraszał wszystkich ateistów z całego miasta. Ignorując reguły dźinijskie, czekał z jedzeniem do zachodu słońca. Nigdy nie jadał wcześniej. A dźinizm nakazuje jeść, zanim zajdzie słońce, bo po zachodzie słońca spożywanie posiłków jest zakazane. A on tylko, raz za razem, wysyłał mnie, żebym sprawdzał, czy słońce już zaszło…
Irytował wszystkich, ale nie mogli się na niego złościć, ponieważ był głową rodziny, najstarszym mężczyzną – złościli się więc na mnie. To było dla nich łatwiejsze. Pytali, czemu ciągle biegam, żeby sprawdzić, czy zaszło słońce. Narzekali, że ten starzec sprowadzi na mnie zgubę.
Bardzo żałowałem, że książka o Greku Zorbie wpadła w moje ręce, kiedy dziadek już umierał. Jedyne, o czym myślałem w czasie jego pogrzebu, to to, że byłby szczęśliwy, gdybym przetłumaczył tę książkę i mu ją przeczytał. Bo czytałem mu wiele książek. Dziadek był niewykształcony: umiał się podpisać – to wszystko. Nie potrafił czytać ani pisać, ale był z tego bardzo dumny.
Zwykł mawiać, że to dobrze, iż jego ojciec nie zmuszał go do chodzenia do szkoły. Inaczej by go zepsuł. Uważał, że książki bardzo psują ludzi. Powiedział mi kiedyś:
– Pamiętaj, że twój ojciec jest zepsuty, twoi wujkowie są zepsuci… Ciągle czytają te religijne księgi, pisma, a wszystko to są śmieci. Kiedy oni czytają, ja żyję. Uwierz mi, lepiej jest poznawać poprzez życie. Ale oni nie będą mnie słuchać. Wyślą cię na uniwersytet. Nie będę w stanie ci pomóc, ponieważ jeśli twój ojciec i twoja matka się uprą, to będziesz studiował. Ale pamiętaj jedno: nie zagub się w książkach.
Cieszyły go małe rzeczy. Pewnego dnia zagadnąłem go…
– Każdy wierzy w Boga… Dlaczego ty nie wierzysz, baba? – Nazywałem go baba, bo w Indiach tak się określa dziadka.
Odpowiedział mi na to:
– Ponieważ ja się nie boję. – Bardzo prosta odpowiedź. – Dlaczego miałbym się bać? Nie ma czego się bać. Nie zrobiłem nic złego, nie skrzywdziłem nikogo. Przeżyłem swoje życie radośnie. Jeśli jakiś Bóg istnieje i kiedyś go spotkam, na pewno nie będzie na mnie zły. To raczej ja mógłbym być zły na niego. Zapytałbym go, dlaczego stworzył ten świat takim, a nie innym. Nie, ja się niczego nie boję.
Kiedy umierał, znów go o to spytałem. Lekarze mówili, że będzie żył jeszcze kilka minut. Jego puls z wolna stawał się niewyczuwalny, jego serce przestawało bić, ale był w pełni świadomy.
– Baba, mam jedno pytanie… – powiedziałem.
A on otworzył oczy i odrzekł:
– Wiem, jakie to pytanie… Dlaczego nie wierzę w Boga? Wiedziałem, że znów mnie o to zapytasz na łożu śmierci. Uważasz, że śmierć napawa mnie strachem? Żyłem tak radośnie i taką pełnią, że nie żałuję, iż umieram. Co miałbym robić jutro? Wszystko już zrobiłem i nie mam nic więcej do zrobienia. A ponieważ mój puls zwalnia i moje serce bije coraz słabiej, myślę, że wszystko będzie jak najlepiej. Czuję się bardzo spokojny, bardzo wyciszony. Czy umrę całkowicie, czy będę żył… nie sposób teraz tego stwierdzić. Ale pamiętaj jedno: nie boję się.
Mówisz, że z chwilą, kiedy myślisz o porzuceniu idei Boga, narasta w tobie lęk. To prosta wskazówka, że tłumisz w sobie ten lęk kamieniem, jakim jest idea Boga. Kiedy zaś wyrzucisz kamień, twój lęk nagle się pojawi.
Miałem w szkole nauczyciela, który był dobrze wykształconym braminem. Szanowało go prawie całe miasto. Mieszkał obok. Do jego domu prowadziła wąska ścieżka biegnąca z boku mojego domu. Tuż za domem rosła wielka miodla indyjska… Bramin nauczał sanskrytu i ciągle prowadził wykłady o Bogu, modlitwie i oddawaniu czci. W zasadzie to indoktrynował umysły wszystkich wokół.
Powiedziałem mu, że mój dziadek nie wierzy w Boga, a kiedy pytam go, czemu nie wierzy, zawsze mi odpowiada, że po prostu się nie boi. Zapytałem bramina, czy bardzo się boi. Ciągle wbija słowo „Bóg” do naszych głów i słyszę, jak co rano śpiewa przez trzy godziny tak głośno, że przeszkadza wszystkim sąsiadom. Jednak nikt nie może mu zwrócić uwagi, bo są to pieśni religijne. Gdyby był to taniec nowoczesny albo gdyby grał muzykę jazzową, to każdy skarżyłby się, że mu to przeszkadza. Ale ponieważ śpiewa pieśni religijne, nikt nie odważy się nawet zaprotestować, mimo że przeszkadza wszystkim każdego ranka od piątej rano do ósmej – a trzeba dodać, że ma bardzo donośny głos…
Spytałem go więc:
– Czego się pan tak bardzo boi, że aż musi się pan modlić codziennie przez trzy godziny? To chyba ogromny lęk, skoro przez trzy godziny dziennie przekonuje pan Boga, aby pana chronił.
– Niczego się nie boję. Twój dziadek jest łotrem. Nie słuchaj go. On cię zepsuje – odpowiedział.
Chciałbym wspomnieć, że obaj byli w podobnym wieku.
– To dziwne. On uważa, że to pan mnie psuje, a pan uważa, że psuje mnie mój dziadek. Jeśli chodzi o mnie, to nie zamierzam nikomu dać się zepsuć. Wierzę mojemu dziadkowi, kiedy mówi, że niczego się nie boi, ale co do pana… nie mam pewności.
– Dlaczego?
– Dlatego, że mijając drzewo miodli w nocy, zaczyna pan śpiewać.
Ludzie wierzą, że w miodlach mieszkają duchy, toteż zwykle nikt nie zbliża się do nich nocą. Jednak on musiał przechodzić obok СКАЧАТЬ