Название: KIM BYŁBYM BEZ CIEBIE?
Автор: Guillaume Musso
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Любовно-фантастические романы
isbn: 978-83-8215-254-8
isbn:
Koniec snu.
Oboje stoją w holu lotniska, pośród tłumu, w hałasie.
Rzeczywistość w końcu wygrała pojedynek z iluzją ponadczasowego uczucia.
Szok jest brutalny. Boli.
Martin szuka wzroku Gabrielle. Tego ranka z oczu opadły mu złote łuski. Nie wiedzą, co mają sobie powiedzieć. Obejmują się gorączkowo, wczepiają w siebie, każde z nich stara się znaleźć w tym drugim siłę, której mu brak. W tej grze Gabrielle jest silniejsza. Ona wiedziała, że dni szczęścia wykrada losowi, podczas gdy on myślał, że szczęście będzie trwało wiecznie.
Ale to jej jest zimno. Martin zdejmuje więc płaszcz z moleskinu i okrywa jej ramiona. Na początku ona odmawia w stylu: „jestem odporna”, „wcale mnie marznę”, ale on naciska, widzi, że dziewczyna trzęsie się z zimna. Teraz ona zdejmuje z szyi srebrny łańcuszek z maleńkim Krzyżem Południa i daje mu go do ręki.
Po raz ostatni wzywają pasażerów do samolotu. Teraz już naprawdę muszą się rozstać.
Po raz setny Martin pyta Gabrielle:
– Ten twój chłopak, który jest teraz w Europie… Kochasz go?
Gabrielle jak zwykle przy tym pytaniu zamyka mu usta palcem i nie patrzy na niego.
Obie sylwetki odklejają się od siebie. Martin idzie w kierunku terminalu odlotów, nie spuszczając Gabrielle z oczu.
*
9 września, Paryż
Lotnisko Charles’a de Gaulle’a
Po dwóch międzylądowaniach i wielu opóźnieniach lot Aer Lingus ląduje na Roissy pod wieczór. W San Francisco było jeszcze lato. W Paryżu jest już jesień. Niebo ciemne, brudne. Skonsternowany, z oczami czerwonymi od niewyspania Martin czeka na swój bagaż. Na ekranie telewizora jakaś blondyna po liftingu krzyczy: „Bóg dał mi wiarę!”. Jeszcze tego ranka Martin był w Ameryce Clintona, a wieczorem jest już we Francji Chiraca. I nienawidzi swej ojczyzny, bo nie jest to ojczyzna Gabrielle.
Bierze walizkę i gitarę, po czym rusza w długą podróż do domu: najpierw RER-em linii B do stacji Châtelet-Les-Halles, potem RER-em linii D w kierunku Corbeil-Essonnes, żeby dotrzeć do Évry, a potem autobusem jadącym do osiedla Piramidy. Chciałby, żeby muzyka odcięła go od codzienności, ale baterie w walkmanie dawno się wyczerpały. Martin jest spłoszony, zdezorientowany, czuje się tak, jakby ktoś wstrzyknął mu truciznę do serca. Po pewnym czasie uświadamia sobie, że po policzkach płyną mu łzy i że głupie typy obok gapią się i wyśmiewają z niego. Stara się opanować: lepiej nie okazywać słabości, jeśli siedzi się w autobusie jadącym w kierunku Piramid. Odwraca więc głowę i po raz pierwszy uświadamia sobie, że tej nocy nie będzie przy nim Gabrielle.
I łzy płyną z podwójną siłą.
*
Północ.
Martin wychodzi z pokoiku, który zajmuje w mieszkaniu komunalnym należącym do jego dziadków.
Winda nie działa. Trzeba zejść pieszo z dziewiątego piętra. Skrzynki na listy powyrywane, na klatce ktoś się awanturuje. Tutaj nic się nie zmieniło od jego wyjazdu.
Przez pół godziny szuka budki telefonicznej, która nie byłaby zdewastowana, po czym wsuwa do otworu kartę na pięćdziesiąt jednostek i wykręca numer na drugim kontynencie.
*
W odległym o dwanaście tysięcy kilometrów San Francisco jest wpół do pierwszej po południu. W kafejce na terenie kampusu Berkeley dzwoni telefon…
*
49, 48, 47…
Z żołądkiem związanym w supeł Martin zamyka oczy i mówi:
– Gabrielle? To ja. Stawiam się wiernie jak zwykle w południe.
Gabrielle najpierw uśmiecha się, bo jest zaskoczona i szczęśliwa, a potem płacze, bo to rozstanie jest męką.
38, 37, 36…
Martin mówi, jak bardzo mu jej brak, że ją uwielbia, że nie wie, jak będzie mógł żyć bez niej…
Gabrielle mówi, jak bardzo chciałaby być obok niego, spać u jego boku, całować go, pieścić, gryźć, zabić z miłości.
…25, 24, 23…
Martin słucha jej głosu i wszystko do niego wraca: czuje zapach jej skóry, woń piasku, jej włosy pełne wiatru, jej „całuję cię”…
…jego „całuję cię”, jego dłoń na swojej szyi, jego oczy szukające jej oczu, uściski gwałtowne i łagodne zarazem.
…20, 19, 18…
Martin patrzy w panice na ekran z płynnego kryształu w aparacie telefonicznym; obserwowanie, jak szybko mijają opłacone jednostki czasu, jest męką.
…11, 10, 9…
Potem już tylko milczą, bo wzruszenie ściska im gardła.
Słuchają bicia swoich serc, które uderzają jednym rytmem, i oddechów, które, chociaż rozdzielone setkami kilometrów kabla telefonicznego, jednak mieszają się ze sobą.
…3, 2, 1, 0…
*
W tamtych czasach nie było jeszcze Internetu, e-maili, Skype’a czy różnych ICQ.
W tamtych czasach listy miłosne wysyłane z Francji do Kalifornii szły dziesięć dni.
W tamtych czasach, kiedy napisałeś „Kocham Cię!”, musiałeś czekać na odpowiedź trzy tygodnie.
A czekanie przez trzy tygodnie na „Kocham Cię” naprawdę jest nieludzkie, kiedy się ma dwadzieścia lat.
*
Tak więc listy od Gabrielle pojawiają się coraz rzadziej, aż zupełnie przestają przychodzić.
Potem Gabrielle coraz rzadziej odpowiada na telefon, czy to w kafejce, czy w jej pokoju w akademiku, a najczęściej zleca swojej współlokatorce odbieranie wiadomości od Martina.
Którejś nocy doprowadzony do ostateczności Martin wyrywa słuchawkę z telefonu i rozbija nią szklaną ścianę budki. Ze wściekłości zrobił to, co zawsze potępiał u innych. Stał się taki jak ci, których zawsze nienawidził, którzy niszczyli mienie społeczne, którzy przed snem wypijali karton piwa, cały dzień palili trawkę, mając w nosie życie, szczęście i nieszczęście, wczoraj i jutro.
Martin w rozpaczy zaczyna żałować, że spotkał taką miłość, ponieważ teraz nie wie, jak żyć. Każdego dnia wmawia sobie, że jutro będzie lepiej, że czas leczy rany, ale następnego dnia tylko pogrąża się jeszcze bardziej.
*
W końcu jednak dochodzi do wniosku, że jeśli ponownie chce zdobyć Gabrielle, СКАЧАТЬ