Название: Nigdy nie wygrasz
Автор: Karolina Wójciak
Издательство: PDW
Жанр: Триллеры
isbn: 9788381780377
isbn:
– I potem potrzebowałeś jej notatek – wtrąciła Sonia.
– Tak, a mama się zgodziła.
– A potem zaprosiłeś mamę na kolację, ale była taka zdenerwowana, że nic nie mogła zjeść.
– Ja już wtedy wiedziałem, że będzie moją żoną, że będziemy mieszkać w tym pięknym domu i będziemy mieć dwie córki.
– I już wtedy kochałeś mamę – dodała.
– Tak – potwierdziłem.
Dziewczynki nie wiedziały, że Dagmara miała wtedy chłopaka. Wcale nie chciała się ze mną spotykać. Nic nie zjadła, bo źle się czuła z innym facetem na randce, podczas gdy jej chłopak siedział w zapyziałej wsi i czekał, aż wróci z akademika na weekend. Ja jednak nie odpuściłem. Zapraszałem ją, czarowałem i wychodziłem z siebie, żeby tylko się we mnie zakochała. Udało mi się, ale teraz, gdy patrzę na to, jak potoczyło się moje życie, nie wiem, czy nadal fascynuję ją jak kiedyś. Dawniej opowiadałem o marzeniach, o tym, jak sławny będę dzięki pisaniu, jak będę podróżował od miasta do miasta, spotykając się z moimi czytelnikami. Czytelnikami, którzy zaangażują się w moje pisanie do tego stopnia, że zasypią mnie pytaniami o fabułę, o osobowości bohaterów. Tymczasem przyjąłem pracę w lokalnej telewizji i gazecie. Dojeżdżałem ponad półtorej godziny w jedną stronę, żeby tylko robić coś, co choć w niewielkim stopniu przypominało moje wymarzone cele. Moja robota polegała na pisaniu o plonach rolników, wiadomości z powiatu, o tym, co i kto powiedział na ostatnim spotkaniu rady. Ogólnie nudy. Czasami trafiło się jakieś przestępstwo. Średnio raz na kilka lat.
– Kochanie – poczułem, jak Dagmara objęła mnie, stojąc tuż za mną – znów im opowiadasz o nas?
– Nic innego ich nie interesuje – zażartowałem. – Choć jak ci powiem, co im powiedział Jacek, to nie uwierzysz.
– No właśnie, a gdzie dzieci Elki?
Żona szybko mnie puściła i pobiegła szukać chłopaków. Ich własna matka się nie zainteresowała. Dziewczynki razem z Dagmarą nawoływały ich imiona. Tamci musieli potraktować to jako zabawę, bo nie wyszli. Dopiero gdy sytuacja eskalowała do tego stopnia, że wszyscy nerwowo biegali po ogrodzonym podwórku, wyszli speszeni.
Gdy wróciłem do grilla, stała przy nim teściowa. Zapewniała, że przejęła moje obowiązki, widząc, jak ruszam na poszukiwanie chłopaków. W pierwszej chwili myślałem, że mnie wyręczy, ale jej chodziło tylko o mięso. Mnie miała w głębokim poważaniu. Oddała mi szpikulec i odeszła.
– A w tym roku to gdzie jedziecie na wakacje? – zapytała Elka. gdy usiedliśmy w końcu do stołu.
– Nie wiem, czy nas będzie stać – powiedziałem poważnie.
– Dobre sobie – zaśmiała się. – Ty to masz poczucie humoru.
Chciałem powiedzieć, że ich wizyty odbijają się negatywnie na naszym budżecie i że zżerają nasze wakacje.
– Darek chciał powiedzieć – zaczęła mnie tłumaczyć Dagmara – że w tym roku…
– Nie mów, że w ciąży jesteś – przerwała jej Elka.
– No to pijemy – zerwał się szwagier i pobiegł do samochodu po swoją chrzczoną gorzałę.
– Nie, nic z tych rzeczy. – Uśmiech Dagmary sprawił, że się zainteresowałem. Czyżby chciała trzeciego dziecka?
– To co? – Tym razem matka zabrała głos. – No mów.
– Chodzi o to, że chcielibyśmy zrobić remont.
– Ale dopiero co się pobudowaliście – wytknęła Elka.
– Dziewięć lat temu – przypomniała jej Dagmara.
– U nas więcej minęło i nie było odnawiane. – Matka sięgnęła po mięso, o które tak się upominała w trakcie grillowania.
Patrzyłem, jak nakłada sobie każdy rodzaj. Jej talerz wypełnił się po brzegi, ale ona i tak ładowała kolejne rzeczy. Miała kopiec wielki jak sękacz, nie przestawała jednak lustrować stołu w poszukiwaniu smakołyków.
– Próbowała mama kukurydzy? – Podałem jej talerz z kolbami.
Sięgnęła po jedną, ale już nie miała gdzie jej położyć.
– Mama sobie pionowo wsadzi – poradziłem. – O, tak. – Wykonałem ruch ręką, sugerując jej, jak powinna wbić kolbę w kupę żarcia.
Ku mojemu rozczarowaniu poprosiła o drugi talerz. Niemniej jednak z ledwością powstrzymywałem się od śmiechu, patrząc, jak walczy z kolbą. Jej sztuczne zęby nie wyrabiały, mimo że kukurydza ugotowana była na miękko. Dagmara widziała, że robiłem sobie z niej jaja, ale sama też uśmiechała się pod nosem. Znała matkę, wiedziała, że ma fioła na punkcie żarcia u nas w domu, więc nie odezwała się słowem.
– Tak pomyślałam – kontynuowała Dagmara – że skoro Mirek nie pracuje – wskazała na brata, który nalewał wódki w kieliszki i oblizywał się przy tym jak kot do mleka – to pomógłby nam z malowaniem. Kładzeniem podłogi. Mamy plan wymienić te panele na nowe.
– Co? – zapytał Mirek.
– Pomożesz? – Dagmara uśmiechała się do niego przyjaźnie.
– O ile mi czas pozwoli – rzucił.
Siedział na bezrobociu, odkąd pamiętam, a spędziłem w tej rodzinie dziewięć lat. Co znalazł pracę, to go zwalniali. Raz nawet pokłócił się z szefem, będąc tak pijanym, że ledwo stał na nogach. Dla niego wódka stanowiła paliwo. Jak w siebie nie wlał, nie miał energii, by funkcjonować. Twierdził, że po kieliszku lepiej mu się myśli i lepiej pracuje. To było rzecz jasna tylko marne wytłumaczenie.
Wieczorem, kiedy dziewczynki poszły spać, wsunąłem się do łóżka i od razu przyciągnąłem Dagmarę do siebie. Chciała czytać, ale wyciągnąłem jej książkę z rąk i odłożyłem na bok. W pierwszej chwili sądziła, że próbuję zainicjować seks, ale nie dzisiaj. Nie po tym, jak mnie jej rodzina wymordowała do granic możliwości.
– A co byś powiedziała, gdybyśmy sprzedali ten dom? – zapytałem całkiem serio.
– I?
– I kupili coś gdzieś indziej. Może przenieśli się do jakiegoś dużego miasta.
– No, a nie szkoda by ci było ogródka, powietrza, tej przestrzeni?
Chciałem jej powiedzieć, że dusiło mnie wszystko to, co wymieniła. Nie czułem się tu dobrze i z każdym rokiem coraz większą trudność sprawiało mi tolerowanie otoczenia. To nie moje miejsce, nie mój dom, mimo że sam go zbudowałem.
– Chciałbym СКАЧАТЬ