Название: Spotkajmy się po wojnie
Автор: Agnieszka Jeż
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Любовно-фантастические романы
isbn: 978-83-8195-318-4
isbn:
– Kiedy dostałem kartkę od Marii, że zginęłaś, uciekłem do Krakowa, do rodziny ciotki. Jak w amoku, jak najdalej. Nie zabrałem legitymacji, została w koszuli, na krześle. To pewnie dlatego to nazwisko… Nic nie myślałem, po prostu musiałem coś zrobić, żeby nie zwariować. Jak maszyna… I tak przez kolejne miesiące. Do Warszawy wróciłem na wiosnę czterdziestego piątego. Do Marii… – Urwał. – Bo potem zaczęliśmy do siebie pisać. Maria mnie pocieszała i tak…
– Niedobrze mi – szepnęła Zofia. – Jak mogłaś? Więc taki był plan: pozbawić mnie życia i przejąć Jana. Udało ci się, bo zawsze byłaś skuteczna. No, prawie, bo ja żyję. A teraz stoję przed tobą, patrzę ci w oczy i chcę wiedzieć: jak mogłaś?
Patrzyła na Górską. Już bez tego gniewu, tylko z bezdennym smutkiem.
– To była miłość. – Maria miała mocny głos.
– Miłość… – Tadeusz Zamłyński chciał powiedzieć coś jeszcze, ale Górska mu przerwała.
– Twoja była lepsza? Przecież to było ci na rękę. Na pewno się ucieszyłeś, że już nie masz konkurenta. Podsłuchiwanie, potem bohaterska pomoc, a na koniec wyszła za ciebie za mąż, no bo jak można nie poślubić zbawcy? Marzyłeś o tym, prawda? Ja widziałam, jak wodzisz za nią oczami!
– Ty nic nie wiesz o miłości. – Zofia mówiła z trudem. – Prawdziwa miłość to dobro. I prawda. Prawdziwa miłość jest altruistyczna. Ty jesteś egoistką.
– Egoistką! O Boże, i kto to mówi! – Maria Górska się zaśmiała. Nieprzyjemnie, głośno. – No to porozmawiajmy sobie o egoizmie. Ciekawe, co by powiedziała Rebeka.
„Rebeka?”, pomyślała Anka. Teraz sobie przypomniała, że na początku była mowa o Sarze. O kim oni mówili?
– No? Czemu milczysz? Powiedz wnuczce, jak było naprawdę z twoją siostrą!
– Daj spokój! – Jan Górski wreszcie się ruszył. Podszedł do żony i zacisnął dłoń na jej ramieniu. – Daj spokój – powtórzył ciszej.
– Jaką siostrą? – Anka czuła, że grunt ucieka jej spod stóp. Babcia nie miała siostry, miała tylko brata. Nic nie rozumiała z tej sztuki. Nic a nic. Wiedziała, że finał będzie okropny. I że już nie ma odwrotu, już się nie da od tego uciec. Zresztą ona sama zadała to pytanie, to ona chciała znać prawdę.
– No nie? Naprawdę? Nie powiedziałaś jej? On też nie wie? – Górska spojrzała najpierw na Ankę, potem na Tadeusza Zamłyńskiego.
– To nieludzkie – wyszeptał Jan Górski.
– Nieludzkie – zgodziła się jego żona. Widać, że co innego jednak miała na myśli.
– Babciu?… – Anka podeszła do niej. – Babciu?…
Zofia Zamłyńska płakała. Bezgłośnie, bez ruchu, po prostu z jej dużych ciemnych oczu kapały okrągłe łzy. Bruzdami zmarszczek spływały na brodę, potem uciekały pod podbródek i niknęły w zmarszczkach na szyi, by objawić się ciemniejącą plamą na kołnierzyku koszuli.
Zapadła cisza.
Nie powinna była pytać, ale nie mogła, po prostu nie mogła milczeć. Czuła, że jeśli zostawi w sobie te pytania, to coś się z nią stanie. Pęknie, wybuchnie, one ją zduszą.
– Babciu, kim jest Sara? Kim jest Rebeka? O czym ona mówi? – Anka patrzyła babci w oczy. Z miłością, ale nieustępliwie.
– Ja… – zaczęła Zofia Zamłyńska. Obróciła głowę w stronę męża, potem przeniosła spojrzenie na Jana Górskiego, nieobecnym wzrokiem przesunęła po Marii Górskiej i znowu patrzyła na swoją wnuczkę. – Ja…
Do tej pory stała jak bohaterka finalnej sceny dramatu. Z twarzą oddającą gwałtowne emocje, grająca także całym ciałem. Teraz zmieniła się w pacynkę, którą właśnie ręka aktora przesunęła pod parawan. Dłoń się wysunęła, pacynka zwiotczała, zwinęła się w kulkę.
Zofia Zamłyńska osunęła się na ziemię.
Było jej okropnie niedobrze. Pomyślała, że zaraz zemdleje.
Początkowo niczego nie czuła, lęk był tak silny, że tłumił wszelkie inne doznania ciała.
Potem jakby odtajała. I zaczęła ją boleć dusza. Nie sądziła, że dusza może boleć.
Później zaczęły ją boleć wnętrzności. Najpierw myślała, że coś zjadła, coś popsutego. Potem – że poważnie zachorowała, o to przecież nietrudno w takich warunkach.
Ale to nie było ani jedno, ani drugie.
Człowiek jest niezwykłą istotą, potrafi odgadnąć to, czego jeszcze nie zna. Przeczuć to, co dopiero się zaczyna.
„Boże”, pomyślała. Tylko tyle. Albo aż tyle.
Rozdział drugi
Drzwi nie były zamknięte. Przez wąski przesmyk, jaki dzielił okleinę od framugi, padało jasne światło. Błyszcząca linia biegła przez ścianę i podłogę, dzieląc korytarz na pół. Po jednej jej stronie stali Anka i Marcin, po drugiej – Jan Górski. W pokoju, przy łóżku Zofii Zamłyńskiej, byli jej mąż, córka i zięć.
– To niemożliwe, żeby to była Buba, po prostu nie. Znam ją tyle lat. Nie byłaby w stanie. Ja wiem, że ona ma swoje wady, przecież nie jestem ślepy, ale coś takiego? Nie, no nie, to niemożliwe. – Marcin stał przed Anką, żywo gestykulując.
– Mnie chcesz przekonać czy siebie? – zapytała. – Każdy ma jakieś tajemnice, a dziś się dowiedzieliśmy, że oni też mają. W takiej sytuacji mówienie „ja ją znam” już nie działa. Nie ma racji bytu, rozumiesz?
– Zgoda, dobra. Coś się wydarzyło, nie wiedzieliśmy o tym. Okłamali nas. Nie, to za dużo powiedziane – po prostu nie powiedzieli nam wszystkiego, ale to też nie zbrodnia, ludzie mają prawo do swoich, tylko swoich spraw. Ale tu chodzi o to, że ta… – zawahał się, jakiego słowa użyć – że ten donos, ta sytuacja – jednak nie wybrał najostrzejszego repertuaru – to z powodu miłości. Jakiejś szalonej, chorej miłości. A ostatnią rzecz, jaką można powiedzieć o Bubie, to że mogłaby oszaleć z miłości. Ona jest poukładana, rozważna, metodyczna.
„Poukładana, rozważna, metodyczna”. Tak się zaczyna charakterystyka psychopaty w co drugim thrillerze, pomyślała Anka. Życia nie znała może zbyt dobrze, ale gdyby miała sądzić na podstawie literatury, która przecież czerpie z życia garściami, toby powiedziała, że najmniej można ufać tym, co zawsze są spokojni i opanowani. Ten zewnętrzny gruby pancerz spokoju trzyma w ryzach wewnętrzne szaleństwa i obsesje. Co siedzi w środku Marii Górskiej?
Wyminęła СКАЧАТЬ