Spotkajmy się po wojnie. Agnieszka Jeż
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Spotkajmy się po wojnie - Agnieszka Jeż страница 14

Название: Spotkajmy się po wojnie

Автор: Agnieszka Jeż

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Любовно-фантастические романы

Серия:

isbn: 978-83-8195-318-4

isbn:

СКАЧАТЬ a dopiero teraz Pirania pokazuje swoje prawdziwe oblicze?

      Dobra, jeszcze jedna myśl się przyczaiła i nie chciała odejść: czy związek Anki z Marcinem to właśnie takie uczucie? Uczucie-monolit, który oprze się wszystkim ciosom?

      Na moment oderwała wzrok od drogi i spojrzała na swój palec serdeczny. Piękny był ten pierścionek – filigranowy, oryginalny. Perły wciąż błyszczały; nic dziwnego, nie był noszony, czekał tyle lat w pudełku. „Perły przynoszą pecha”, przypomniało się jej zdanie babci Marcina. Odgoniła jej od siebie. „Głupi przesąd”, pomyślała. „Nie ma pecha, są złe uczynki”.

* * *

      Dom bez dziadków był dziwny. Nigdy się tak nie zdarzyło, żeby była tu pod ich nieobecność. Zawsze któreś z nich witało ją u szczytu schodów. A w środku kolejnym powitaniem był smakowity zapach z kuchni.

      Tym razem sama otworzyła drzwi, wyjmując kolejne klucze z podniszczonego, starego etui.

      W korytarzu panował lekki zaduch, zapach mieszkania, które zostało bez gospodarzy latem: pachniało starym parkietem, przykurzonymi kapami na kanapach i fotelu, ciepłą słonecznością zatrzymaną w grubych murach. Oraz dziadkami – jego wodą kolońską, babci perfumowanym mydłem.

      Przeszła do kuchni, otworzyła okno. To samo zrobiła w sypialni.

      W salonie otworzył balkon. Wyszła na taras. Stolik przykryty ceratą, krzesła równo dostawione, na parapecie i balustradach pelargonie. Sprawdziła palcem – ziemia zdążyła się już wysuszyć. Zeszła z tarasu, odkręciła kurek z wodą zamontowany w podmurówce. Zrobiła kilka kursów z konewką, aż ziemia we wszystkich doniczkach została nawodniona. Spojrzała na ogród; ten radził sobie dobrze. Dzięki odpowiednio dobranym nasadzeniom ziemia zachowywała wilgoć; rośliny wciąż były bujne mimo końcówki suchego lata.

      Podeszła do róży – tej, której losy do niedawna się jeszcze ważyły. Z niepozornego zielonego pędu, który dopiero co wychynął z ziemi, wybujała piękna, rozłożysta łodyga, obsypana teraz dusząco aromatycznymi kwiatami.

      Schyliła się, żeby jeszcze mocniej poczuć ich aromat. Cudowny zapach.

      Postanowiła ściąć jeden kwiat, więc wróciła do domu i spod tarasu wysunęła skrzynkę z narzędziami. Wyjęła sekator i znowu przeszła przez ogród. Nachyliła się nad krzewem i, uważając, by się nie ukłuć, odcięła jedną gałązkę. Udało się ochronić palce, ale kiedy się podnosiła, coś ją szarpnęło, a potem rozległ się odgłos pękającego materiału. Nie zauważyła, że zaczepiła koszulą o kolec. Kawałek kieszonki się oderwał i teraz zwisał, jak niechlujnie ułożona poszetka.

      „Cholera”, pomyślała. „Trudno”, dodała w myślach. „Znajdę nici i zszyję”.

      Wróciła do domu.

      Z kieszeni dżinsów wyjęła karteczkę, na której mama spisała listę rzeczy do zabrania.

      Zaczęła wędrówkę po mieszkaniu – najpierw do kuchni, do szafki, gdzie był plastikowy pojemnik z lekami. Wszystkie lekarstwa starannie ułożone, blistry pospinane recepturkami. Potem poszła do salonu, gdzie na serwantce miały być okulary babci do czytania – były. Książki na stoliku przy fotelu – także na miejscu. Z szuflady stolika wyjęła przybornik. Potrzebowała igły i nitki, ale zauważyła małą agrafkę. Wyjęła ją i przypięła odprutą kieszonkę; nie lubiła robić rzeczy na chybcika, zajmie się tym spokojnie w domu. Przeszła do sypialni. Otworzyła najpierw szafę dziadka, potem babci i bez trudu znalazła to, o co prosili. Dziadek poprosił ją jeszcze o różaniec, taki na palec, miał być w szufladzie stolika nocnego. Anka wyczuła w tej prośbie jakiś smutek; może jednak dziadek nie radził sobie z tą sytuacją tak dobrze? Może potrzebował dodatkowego wsparcia? Pomyślała też wtedy, że teraz łatwiej jej zrozumieć, dlaczego religijność babci wydawała jej się oszczędniejsza, taka jakby… nienaturalna. Cóż, nie taka wiara towarzyszyła jej w dzieciństwie i młodości.

      Otworzyła szufladę. Tu także panował idealny porządek.

      Różaniec leżał w rogu szuflady. Wyjęła go i wsunęła na palec, żeby go nie zgubić. W przedpokoju przełoży go portfela.

      Już miała zamknąć szufladę, kiedy zobaczyła notes czy kalendarz, zeszyt w twardej oprawie – trudno na pierwszy rzut oka ocenić, co to było. Z pewnością jednak to było coś… sekretnego. Osobistego.

      Równocześnie, nie wiadomo jak, skąd i dlaczego właśnie teraz, wróciło do niej wspomnienie zdjęcia włożonego między nieuporządkowane jeszcze fotografie w albumie. Może dlatego, że to zdjęcie też było jakieś tajemnicze?… Zdjęcia małego dziecka schowane w pożółkłej kopercie. „To moja siostra Marianna”, powiedział wtedy dziadek. Siostra, która zmarła podczas wojny i o której nigdy nie rozmawiali.

      Czy to dlatego, że Anka nagle się dowiedziała, że historia rodzinna wygląda inaczej, niż przez całe życie sądziła, że pewne fakty zostały zatajone i nie miała pewności, czy zna już całą prawdę, czy dlatego, że chciała lepiej poznać przeszłość jej krewnych, bo teraz wydało się jej to ważne, czy może z innego, niemożliwego do wskazania powodu, Anka postanowiła odnaleźć to zdjęcie. Dziadek je wtedy zabrał i miał schować do pudełka, ale przecież pudełka były opróżnione, a wszystkie zdjęcia przełożone, choć luzem, do albumów. No to gdzie by je schował? Chyba w sypialni. Musiał tu z nim wrócić, a taki notes w szafce nocnej świetnie się nadawał do przechowywania pamiątek.

      Mimo że ręka jej drżała, sięgnęła do szuflady.

      Nigdy nie myszkowała po sypialni dziadków, nie zaglądała do ich szafek. Czy dlatego, że była dobrze wychowana? To na pewno. Ale może także dlatego, że nie sądziła, by były tam jakieś warte takiego małego grzeszku tajemnice…

      Wyjęła granatowy kajet.

      Nie musiała go kartkować – znajoma koperta leżała tuż za okładką, między wyklejkami w niebieski rzucik.

      Podniosła papierową klapkę pożółkłej koperty i wysunęła zdjęcie.

      Znowu patrzyły na nią ciemne, bystre oczy bardzo małego człowieka w ubranku na szelkach i przykrytego kocykiem.

      Zawahała się. To było irracjonalne i niedobre – nie powinna ruszać cudzych rzeczy, a już na pewno nie powinna ich zabierać. Mimo to włożyła zdjęcie do koperty, a kopertę do kieszeni koszuli. Agrafka trzymała się mocno.

      W przedpokoju zsunęła różaniec z palca i schowała go do portfela. Jakoś ją uwierał.

      Zabrała spakowane torby, na wierzch położyła ściętą różę.

      W drodze powrotnej powoli się uspokoiła. Gładko przesuwający się krajobraz za oknem działał na nią kojąco. „To wszystko z nerwów i emocji, za dużo przeszłaś”, tłumaczyła sobie. „Zrobisz skan tego zdjęcia, skoro potrzebujesz pamiątki, a kiedy odwieziesz dziadków do domu, dyskretnie odłożysz zdjęcie na miejsce i po sprawie”.

      Zauważyła przydrożny bar, a na parkingu sporo aut, co znaczyło, że dobrze dają tu jeść.

      Kiedy odebrała swoje zamówienie – pierogi z jagodami СКАЧАТЬ