Название: Legion
Автор: Geraint Jones
Издательство: PDW
Жанр: Современная зарубежная литература
Серия: POWIEŚĆ HISTORYCZNA
isbn: 9788381887861
isbn:
Odwróciłem się, żeby spojrzeć na moich ludzi. Żaden nie zakwestionował obranej przeze mnie trasy ani żadnego innego rozkazu. Wiedziałem, że istnieje inny powód tego ślepego posłuszeństwa niż brak tchu: bali się mnie. Znali moją reputację. Nigdy dotąd nie pobiłem człowieka pozostającego pod moją komendą, co jednak nie wynikało z wrażliwości. Młodzi legioniści, którymi dowodziłem w przeszłości, mieli po prostu dość oleju w głowie, żeby trzymać język za zębami.
– Odpoczniemy tutaj – zwróciłem się do nich i ujrzałem ulgę na ich twarzach.
– Witus, Sewerus, stańcie na straży z przodu i z tyłu – rozkazałem. Byli w najlepszej formie z całej siódemki i ufałem, że będą czuwać, podczas gdy reszta będzie odzyskiwać oddech i pociągać z bukłaków. Nie obchodziło mnie, czy mają w nich wodę czy wino. Póki nadążali. Póki byli zdolni do walki.
Usiadłem, krzywiąc się, bo ostre występy wbiły mi się w plecy. W tych górach naprawdę nie dało się wygodnie spocząć, ale zabroniłem ludziom siadać na tarczach – kto mógł przewidzieć, jak to naprężenie wpłynie na ich wytrzymałość w bitwie? Nie chciałem umrzeć dlatego, że czyjaś dupa była zbyt cenna, żeby ją posadził na kamieniach.
Spojrzałem w dal i pomyślałem o Marcusie. Gdzie był teraz? Z pewnością Tyberiusz nie będzie kontynuował swojej wojny? Z pewnością on i mój najdroższy przyjaciel pośpiesznie wrócą na tereny, które zapłonęły na ich tyłach.
– Dowódco? – odważył się odezwać jeden z młodzików.
Miał przezwisko Dziąseł, bo tylko to zostało mu w ustach. Powiedział mi, że zęby wybił mu koń, a ja odpowiedziałem, że mam to w dupie. Potem już nie starał się mnie zagadywać, a teraz w jego zdyszanym głosie słyszałem ton nerwowości.
– Czego? – warknąłem.
Dziąseł nie odpowiedział. Po prostu pokazał. Podążyłem spojrzeniem za jego wyciągniętym palcem i obróciłem się, żeby zerknąć przez ramię.
Znowu dym. Blisko.
– Cholera.
To była farma, przynajmniej kiedyś. Nie wiedziałem, czy powinienem sprawdzać takie rzeczy, ale płonące zabudowania nie były daleko. Wydawało się słuszne zejść ze zbocza i zbliżyć się do wypatroszonych budynków.
Teraz w to zwątpiłem.
Chodziło o zapach. Patrząc na cztery sczerniałe ciała, nie czułem żadnych emocji. Nawet kiedy Dziąseł zwrócił uwagę, że się obejmowały – ostateczny akt miłości i rozpaczy.
Nie. Chodziło o zapach. Woń smażonych kurczaków. A kiedy zbliżyliśmy się do dymiących zgliszczy niegdysiejszego rodzinnego życia, aromat dotarł do mnie i wyobraziłem sobie ucztowanie i picie z przyjaciółmi. Na tę wizję zaburczało mi w brzuchu i rozejrzałem się z nadzieją, że może oszczędzono jakieś zwierzęta, które moglibyśmy nadziać na oszczep.
Nie pomyślałem, że tak smakowicie pachną rodzice i ich dzieci. Gdy tylko się zorientowałem, co wywołało napływ śliny do ust, żołądek mi skamieniał.
– Pogrzebiemy ich, dowódco? – zapytał ktoś.
Nie wiem kto – ich głosy w większości brzmiały tak samo, beczeli młodzieńczo – a ja nie odpowiedziałem. Spojrzałem na góry, a potem położyłem dłoń na ramieniu najbliższego trupa.
– Nie mogą być daleko – powiedziałem do żołnierzy. – Zwłoki są ciepłe. Bądźcie czujni.
Natychmiast po wypowiedzeniu tych słów zrozumiałem ich głupotę. Oczy legionistów wyłaziły z orbit. Tak ściskali oszczepy, że mieli zbielałe kłykcie. Nie mogli być bardziej czujni.
– Pogrzebiemy ich, dowódco? – zapytał ponownie żołnierz.
Odwróciłem się do niego. Był niski i miał za duży hełm. Twarz pod nim była czerwona z wysiłku i napięcia.
– Widzisz, Spuriusie, żebyśmy mieli jakieś narzędzia? – zapytałem.
Nie widział. W skalistych górach nie mieliśmy zakładać obozów. Naszą obroną będą tarcze i oszczepy. Poprzedniej nocy Justus mądrze ulokował nas w skalnym zagłębieniu; sama natura zapewniła wspaniały wał obronny. W górach Panonii nie brakowało podobnych bastionów.
– To po prostu niewłaściwe tak ich zostawić – zaryzykował młodziak pełen dobrych chęci.
Nie odpowiedziałem. Mój wzrok przyciągnęło kolejne okrucieństwo.
– Zabili psy – powiedział ze złością Dziąseł.
Oczywiście.
Ale kim byli mordercy?
I gdzie się teraz znajdowali?
Stałem obok moich towarzyszy. Nikt się nie odzywał, gdy obserwowaliśmy, jak czerwony dysk słońca ześlizguje się za góry na zachodzie, nasączając powietrze zakurzonym pomarańczowym blaskiem.
– Ta robota ma swoje korzyści – odezwał się Oktawiusz, wyrywając nas z transu.
Nie było sprzeciwów.
Gdy zmierzch spowił szczyty gór, dołączyłem do mojej centurii i o tym, co widziałem, zameldowałem Justusowi, który pochwalił mnie za zbadanie źródła dymu.
– Jesteśmy tutaj po to, żeby znaleźć buntowników – powiedział centurion, ocierając z czoła pot całego dnia. – Jeśli będziemy kierować się pożarami i trupami, to w końcu ich dopadniemy.
Miałem zasalutować i odejść, ale oficer jeszcze nie skończył.
– U wylotu tej doliny leży mała wioska. Trafiła na nią drużyna Vara. Jest nietknięta i mieszkają w niej ludzie. – Spojrzał na mnie znacząco, a potem się zirytował, że nie zrozumiałem podtekstu. – To oznacza, że są po stronie rebeliantów – stwierdził zdecydowanie. – Z jakiego innego powodu ich domy miałyby nadal stać, gdy pożary ogarniają cały horyzont?
Nie miałem odpowiedzi. Tylko jedno pytanie.
– Będziemy mieli z kim walczyć, panie?
Justus się uśmiechnął. Pragnął rozlewu krwi równie mocno jak ja.
– Znajdziemy naszych wrogów, Corvusie. Znajdziemy ich jutro.
СКАЧАТЬ