Название: Dżinn
Автор: Graham Masterton
Издательство: PDW
Жанр: Ужасы и Мистика
Серия: horror
isbn: 9788381887748
isbn:
– Marjorie – zagadnąłem, ujmując ją za ramię. – Czy możemy chwilę porozmawiać?
– Oczywiście – odparła. – Zechce mi pan wybaczyć, panie Gorst.
Pan Gorst z grobową miną wzniósł filiżankę z wodą.
– Ależ naturalnie, pani Greaves, ależ naturalnie.
Marjorie sprawiała wrażenie roztargnionej. Nie była zbolała czy szczególnie smutna, zdradzała raczej objawy niepokoju i zamyślenia.
– Wszystko w porządku? – zapytałem. – Chyba nie masz kłopotów finansowych? Chodzi mi o dom…
Szybko potrząsnęła głową.
– Pieniądze nie mają tu nic do rzeczy. Mam ich dosyć. Nie ma potrzeby, aby się o nie martwić.
– Marjorie – zacząłem z powagą w głosie. – Dom chyli się ku upadkowi.
– Wiem – odparła, nie patrząc przy tym na mnie. – Ale to nie ma żadnego znaczenia.
– Nie ma znaczenia? Przecież to stary dom. Jeśli nie będziesz o niego dbać, zawali ci się na głowę. Trzeba tylko zrobić mały remont dachu i umocować rynny.
– I tak się zawali – powiedziała cicho.
– Zawali się? – Zmarszczyłem brwi. – Nie rozumiem.
– Zburzę go, a potem sprzedam ziemię pod zabudowę. Powiedzieli mi, że będzie można postawić pięć domów na jednym akrze.
– No cóż… – zmieszałem się. – Decyzja należy do ciebie. Może nawet ma to sens. Zawsze jednak myślałem, że kochasz Winter Sails. To piękny, stary dom, Marjorie. Szkoda byłoby go stracić.
Potrząsnęła głową.
– On musi zostać zniszczony.
– Jak to „musi”?
– Nie chcę o tym rozmawiać. To osobista decyzja, Harry, i zapewniam cię, że tak będzie najlepiej. A teraz powinnam porozmawiać z Robertem, zanim stąd odjedzie.
Przytrzymałem jej rękę. Pod cienką tkaniną pogrzebowej sukni wyczułem zimną skórę. Zawsze się niepokoję, gdy dotknąwszy innych ludzi, odkrywam, że temperatura ich ciała radykalnie odbiega od mojej. Jak na przykład lodowate stopy w łóżku lub świeża opalenizna.
– Marjorie – przypomniałem. – Jestem twoim wnukiem.
Wreszcie popatrzyła na mnie tymi swoimi uważnymi, czarnymi oczami krewetki.
– Harry, naprawdę nie mogę ci tego wytłumaczyć.
Zagryzłem wargi.
– Myślę, że powinnaś – doradziłem jej. – Rozejrzyj się dookoła, Marjorie. Gdzie się podziały meble? Co się stało z obrazami?
– To były portrety – wyjaśniła Marjorie. – Nie wolno nam mieć portretów.
– Nie wolno mieć portretów? Co masz na myśli?
Nieoczekiwanie Marjorie Greaves zaczęła drżeć. Nie był to spazm głębokiego żalu ani reakcja na nerwowe wyczerpanie. Był to histeryczny, paraliżujący strach. Tak trzęsie się koń, gdy zobaczy w trawie węża.
– Lepiej wyjdźmy na zewnątrz – powiedziałem i poprowadziłem ją najszybciej jak tylko mogłem pomiędzy zgromadzonymi gośćmi. Z drugiego końca pokoju Anna rzuciła mi pytające spojrzenie. Podniosłem otwartą dłoń, pokazując, że nie będzie mnie tylko pięć minut. Wzruszyła ramionami i skinęła głową. Przynajmniej moja apetycznie zapowiadająca się randka była pewna. Co prawda opuszczone przeze mnie miejsce zajął nieszczęśnik z filiżanką wody, ale raczej nie miał wielkich szans.
Na dworze, w pełni słonecznego blasku, przeszliśmy w milczeniu pomiędzy zarośniętymi trawnikami i usiedliśmy na zardzewiałej ławce z kutego żelaza. Widziałem błyszczące morze w kolorze atramentu z rozrzuconymi na nim plamkami wydętych żagli, rozpadający się stary dom z gotycką wieżyczką i opadające w dół, zaniedbane ogrody. Słychać było jedynie fale przyboju oraz skrzypienie blaszanej chorągiewki. Marjorie poprawiła siwiejące włosy, wyciągnęła chusteczkę i dyskretnie wytarła nos.
– Nigdy cię taką nie widziałem. Wyglądasz na bardzo wystraszoną.
Złożyła ręce na podołku i w milczeniu zapatrzyła się w morze.
– Nie rozumiem, dlaczego chcesz tak postąpić z domem – dodałem po chwili. – Czy Max nie chciał, żebyś go zatrzymała? Czy nie zostawił ci na to środków?
Marjorie nie odpowiedziała. Siedziała nieruchomo, jakby pozowała do portretu, a jej czarne pantofle tkwiły obok siebie w trawie niczym para posłusznych szczeniąt labradora.
– Sam już nie wiem – mruknąłem z rezygnacją. Wyciągnąłem z kieszonki czarnej kamizelki papierosy. Okazało się, że wszystkie były powyginane w kształt litery S. Wyprostowałem jednego, przypaliłem moją wierną zippo i wydmuchnąłem dym na trawnik.
Podobna do szabli chorągiewka zaskrzypiała przeciągle. Wziiippp, wziiippp.
– Pod koniec Max nie był już sobą – powiedziała po kilku minutach Marjorie.
Skinąłem głową.
– To dlatego nic nie robił przy domu?
– O, nie – odparła. – Dobrze wiedział, co robi.
– Chcesz powiedzieć, że Max także zamierzał go zniszczyć?
– Tak. Był na to zdecydowany.
– Ale dlaczego? Jaki jest sens w rujnowaniu historycznego domu? Przecież Max go kochał.
Marjorie westchnęła nerwowo. Wyglądała na bardzo niespokojną, siedzenie w miejscu przychodziło jej z wyraźnym wysiłkiem.
– Nigdy nie wyjaśnił mi wszystkiego. Mówił, że dla mego bezpieczeństwa przekaże mi tylko to, co niezbędne.
Parsknąłem śmiechem. W tym, co mówiła Marjorie, nie było nic śmiesznego, pomyślałem jednak, że powinienem dodać jej otuchy, okazując beztroskę i jowialność.
– Wygląda mi to na jeden z niewinnych żartów Maksa – zawyrokowałem. – Doprawdy nie powinnaś się tym przejmować. Sądzę, że najlepiej zrobi ci krótki wypoczynek. Opieka nad chorym człowiekiem wymaga dużego wysiłku.
Przyjrzała mi się ozięble. Uśmiech zniknął z mych warg niczym spuszczone z balona powietrze.
– To nie był żart – zaprzeczyła. – A on nie był chory.
– Przecież sama mówiłaś, że СКАЧАТЬ