Nad Niemnem, tom drugi. Eliza Orzeszkowa
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nad Niemnem, tom drugi - Eliza Orzeszkowa страница 6

Название: Nad Niemnem, tom drugi

Автор: Eliza Orzeszkowa

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ do żaby przyrównywać!…

      – Naturalnie – przerwał Różyc. – Sama pomyśl: urodzona i nie urodzona, wychowana i nie wychowana, biedna i nie biedna… słowem, nie wiedzieć kto…

      Z błyszczącymi od gniewu oczami Kirłowa zapytała:

      – Więc po cóż jeździsz do Korczyna?

      – Bo mnie ta niespodziewana dla mnie samego sympatia ożywia trochę, podnieca, i doprawdy, zjawiła się ona bardzo w porę, kiedym już zwątpił o wszelkich urokach życia…

      – Ale jakiż koniec? – uparcie zapytywała kobieta.

      – Moja kuzynko – odpowiedział – za mało jestem filozofem, abym myślał o końcu każdej rzeczy… Advienne ce que pourra58… I chwila przyjemności do pogardzenia nie jest…

      Kirłowa z wielką powagą i stanowczością rzekła:

      – Nic z tego nie będzie, mój drogi. Justyna nie da się zbałamucić59! Przeszła już ona przez smutne doświadczenie, znam dobrze jej charakter i sposób myślenia…

      Słuchał z zajęciem; czoło i brwi mu drgały.

      – Znasz ją dobrze? Jesteś pewna tego, co mówisz?

      – Najpewniejsza.

      Zamyślił się, ręką powiódł po czole, źrenice mu zaszły wyrazem dalekiego jakiegoś marzenia. Kirłowej zdawało się, że westchnął.

      – Ale ty, kuzynie, naprawdę zajęty jesteś Justyną! – zawołała.

      – O ile jeszcze mogę być czymkolwiek albo kimkolwiek zajęty. Wyznam ci, że sam się dziwię… Ale niepodobne do przewidzenia są kaprysy serca czy tam wyobraźni…

      – Więc ożeń się z nią! – nie dbając jakby o wszystko, co przed chwilą mówił, zaczęła znowu.

      Ale przerwało jej otworzenie się drzwi od sieni i głos Rózi, który zawołał:

      – Mamo, Staś wrócił i ma okropną chrypkę…

      Kirłowa, jak sprężyną podjęta, skoczyła i z pokoju wybiegła. Wraz z nią, naturalnie, podobna do myszki wysunęła się Bronia. Różyc sam jeden pozostawszy, z czołem na obie dłonie opuszczonym, słyszał z głębi domu tu dochodzące napomnienia przelęknionej matki i odpowiedzi malca wypowiadane głosem tak od ochrypnięcia cienkim, że podobne były do najpiskliwszych tonów jakiegoś zepsutego flecika. Trzask ognia, stuk siekiery, pluskanie wody, głosy kuchennych dziewek dochodziły tu przez wąską sień z drugiej połowy domu. Na dworze pogoda stawała się cichsza i jaśniejsza. Wiatr ustawał, chmury rozbiegały się szybko we wszystkie strony nieba; przez gęste, wysokie bzy przedarł się promień zachodzącego słońca i pozłocił kwitnące na oknie skromne fuksje i róże miesięczne. Czy ten wysoki i chudy człowiek w wytwornym ubraniu, z ufryzowanymi60 włosami nad białym czołem i wiszącymi u piersi binoklami w złotej oprawie wsłuchiwał się w odgłosy tego małego domu i odgadywał z nich to życie, które w nim płynęło wiecznie tym samym, pracowitym i skromnym potokiem? Czy nasuwało mu ono porównania, uwagi, myśli tak dotąd nie znane, jak nie znanym dlań był cały rozległy rząd podobnych istnień? Wydawał się głęboko zamyślony w chwili, gdy Kirłowa do małej bawialni wracając w zakłopotaniu swym zapomniała nawet o zamknięciu za sobą drzwi sypialnego pokoju. Nie myślała już także wcale o przedmiocie przerwanej przed kilku minutami rozmowy.

      – Syn mi zachorował – ze zmartwieniem rzekła – gardło ma słabe i w przeszłym roku dostał był tak silnego zapalenia, że doktora wzywać musiałam. Lękam się, aby znowu nie było to coś złego, i kazałam Rózi, aby lipowy kwiat przygotowała.

      Trwoga i zgryzota61 czyniły twarz jej daleko starszą, niż była przed kwadransem. Różyc rękę do niej wyciągnął.

      – Biedna ty moja kuzyneczko – rzekł – ile ty mieć musisz pracy, trosk i zmartwień z tym małym mająteczkiem, z dziećmi…

      Do głębi ujęta usiadła obok niego na kanapie, policzek oparła na dłoni i o wszystkim, co ją obchodziło, mówić zaczęła. Rada może była, że znalazła w krewnym współczującego jej powiernika. Opowiadała mu, jak przed laty dwunastu, we cztery lata po swoim wyjściu za mąż, spostrzegłszy, że w Olszynce wszystko szło bez żadnego ładu i dozoru i że wcale bliska groziła im ruina, wzięła się sama do gospodarstwa i interesów. Dla kobiety była to rzecz niezwykła, ale nie święci garnki lepią. Uczyła się u sąsiadów i sąsiadek, szczególniej u Korczyńskiego i Marty; z każdym rokiem przybywało jej energii i umiejętności, i jakoś to poszło i idzie, wcale dobrze nawet idzie, tylko z wychowaniem dzieci bieda.

      – Pięcioro – mówiła – pomyśl tylko, kuzynie, na tym kawałku ziemi, który około tysiąca rubli dochodu przynosi… Trzebaż to wykarmić, ubrać i czegokolwiek nauczyć!

      O edukacji córek już i nie marzyła. Sama je nauczyła, czego mogła, a zresztą niech dobrymi gospodyniami będą! Ale synów kształcić pragnęła i do szkół ich oddała marząc sobie, że jeden z nich gospodarzem na Olszynce zostanie, a drugi w świat z zawodem jakim pójdzie. Ale szkoły drogo kosztują. Czasem sobie włosy z głowy wydziera przemyśliwając, czym i jak za nich zapłaci. Dotąd znajdowała źródła i środki, ale nie jest pewna, czy tak do końca będzie. Lada niepowodzenia, lada klęska w gospodarstwie, a jej najdroższe nadzieje przepadną! Tymczasem robi, co może, i gdyby tylko Bolek większej ochoty do nauki nabrał, a Staś tak często nie chorował… Ot, jaka bieda! jeden zdrów, ale nie bardzo zdolny, drugi zdolny i chętny, ale słabego zdrowia.

      Wszystko to opowiadała z policzkiem na dłoni opartym i gęsto, gęsto w tej chwili drobnymi zmarszczkami okrytym czołem. Końce jej ładnych ust opuszczały się czasem w dół, rzucając na dolną część twarzy dwie głębokie bruzdy.

      – Ile ty lat masz, kuzynko? – zapytał wpatrujący się w nią ciągle Różyc.

      – Trzydzieści cztery – z niejakim zdziwieniem odpowiedziała.

      – Czy wiesz o tym, że kobiety w twoim wieku i tak jak ty urodzone używają jeszcze życia na swoją rękę, błyszczą w świecie, łowią w locie różowe godziny wesołości i szczęścia?…

      Niedbale skinęła ręką.

      – Mniejsza o to! Inne ja rzeczy mam na głowie…

      I dalej jeszcze opowiadałaby o swoich biedach i nadziejach, gdyby Różyc jej nie przerwał. Powoli, z przestankami, bo znużenie ogarniać go już zaczynało, mówić jej zaczął o zupełnej swej niezdatności do osobistego zarządzania Wołowszczyzną, o tym, że niepodobna mu w tych stronach osiedlać się stale, że pragnie i potrzebuje koniecznie kogoś do zarządzania majątkami tymi i chciałby, aby tym kimś był mąż jej, Bolesław Kirło. Układ ten – mówił – byłby korzystny dla stron obu. Wołowszczyzna pod zarządem życzliwego krewnego zaczęłaby prosperować62 i większe dawać dochody; krewny zaś otrzymywałby za swą pracę wynagrodzenie, które by znakomicie podniosło dobrobyt jego rodziny: trzy tysiące rocznej pensji, tantiema63od zwiększających СКАЧАТЬ



<p>58</p>

advienne ce que pourra (franc.) – niech się dzieje, co chce. [przypis redakcyjny]

<p>59</p>

bałamucić – uwodzić, kokietować. [przypis edytorski]

<p>60</p>

ufryzowany (przestarz.) – ułożony w loki. [przypis edytorski]

<p>61</p>

zgryzota – zmartwienie, smutek. [przypis edytorski]

<p>62</p>

prosperować – rozwijać się pomyślnie. [przypis edytorski]

<p>63</p>

tantiema – procentowy udział w zyskach. [przypis edytorski]