Chłopi. Władysław Stanisław Reymont
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Chłopi - Władysław Stanisław Reymont страница 63

Название: Chłopi

Автор: Władysław Stanisław Reymont

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ płakała dziewczyna,

      Jak jej ślub dawali;

      Cztery świece zapalili,

      W organy zagrali.

      Myślałaś, dziewczyno,

      Że ci zawsze będą grać?…

      Wczoraj trochę, dzisiaj trochę…

      A na całe życie płacz…

      Da dana! A na całe życie płacz!

      Na ganku przed progiem czekał już Boryna, kowalowie i Józka.

      Dominikowa wniosła przodem w węzełku skibkę chleba, soli szczyptę, węgiel, wosk z gromnicy i pęk kłosów poświęconych na Zielną, a gdy i Jaguś próg przestąpiła, kumy ciskały za nią nitki wyprute i paździerze, by zły nie miał przystępu i wiodło się jej wszystko.

      Wraz też witali się, całowali a życzyli młodym szczęścia, zdrowia i co tam Pan Bóg da, a do izby szli, że wnet zawalili ławy wszystkie i kąty.

      Grajkowie, narządzając instrumenty, pobrzękiwali z cicha, aby nie mącić poczęstunku, z jakim wystąpił Boryna.

      Chodził ano z pełną blachą od kuma do kuma, częstował, niewolił, w ramiona brał i przepijał do każdego; kowal mu pomagał w drugiej stronie, a Magda z Józką roznosiły na talerzach placek, miodem i serem nadziewany, któren umyślnie upiekła na przenosiny, bych się ojcu przypochlebić.

      Ale zabawa szła nietęgo, juści, że nikt za kołnierz nie wylewał i od kieliszków nie stronił, przepijali nawet ze smakiem, ino że jakoś nie nabierali weselnego ducha i nie wiedli się do wrzątka, ledwie parkotali, jak ta woda na słabym ogniu; siedzieli osowiale, ruchali się ciężko, nieswojo, mało pogadywali i z cicha, a jaki taki ze starszych ziewał ukradkiem, przeciągał się, a tęskliwie myślał, by się co rychlej gdzie na słomę dostać.

      Kobiety zaś, choć to nasienie najbardziej wrzaski i zabawę czyniące, rozwalały się ino po ławach, w kąty się kryły i mało wiele między sobą rajcowały.

      Jagusia w mężowej komorze wnet się przestroiła w szmaty zwyczajne, tyla że świąteczne, i wyszła ugaszczać a przyjmować, ale matka do niczego się jej tknąć nie dała.

      – Wesela se zażyj, córuchno! Narobisz się jeszcze, natrudzisz! – szeptała i raz wraz ją przygarniała do piersi, i z płaczem tuliła, aż to dziwno było niejednemu, boć nie we świat szła za chłopa, nie na drugą wieś i na biedę.

      Pośmiewali się z takiej tkliwości matczynej, a zęby ostrzyli przekpinkami, ile że teraz właśnie na przenosinach, kiej Jaguś już gospodynią weszła w mężowski dom, w tyle grontu i dobra wszelkiego, otwierały się im oczy, a niejednej matce dostałych córek zazdrość szła do gardła, dzieuchom też było jakoś nieswojo i markotno.

      Na drugą stronę szły, po Antkach, gdzie Ewka z Jagustynką wieczerzę narządzały, aż huczało w kominie, że Witek ledwie nadążył drwa znosić i przykładać pod ogromne gary.

      I po całym domu się rozłaziły, a w każdą szparę wrażały zazdrosne oczy.

      Nie zazdrościć to losu takiego?…

      Już sam dom najlepszy we wsi, duży, widny, wysoki, stancje kieby w jakim dworze, wybielone, z podłogami, czyste! A co sprzętów, co statków różnych, obrazów samych ze dwadzieścia i wszystkie ze szkłami! A tu jeszcze obory, stajnie, stodoła, szopa! A mało to lewentarza? Pięcioro samych krowich ogonów, nie licząc byka, któren profit daje niezgorszy! Trzy konie! A gdzie jeszcze grunt? Gdzie gęsi, świnie?…

      Wzdychały żałośnie i raz po raz któraś z cicha rzekła:

      – Mój Boże, że to Pan Jezus daje takim, co i nie zasłużyły!

      – Umiały sobie pomagać, umiały!

      – Juści, zawżdy ten dostanie, któren naprzeciw wyjdzie.

      – Czemuż to wasza Ulisia nie wyszła?

      – Bo się Boga boja i w poczciwości żyje.

      – I drugie też bez to samo.

      – A inszej to naród nie przepuści, niech choć ten razik spotkają ją po nocy z jakim chłopakiem, a już we świat na ozorach poniesą.

      – Taka to ma szczęście…

      – Bo wstydu nie ma.

      – A dyć chodźcie – wołał Jędrzych. – Muzyka gra, a w izbie ani jednej kiecki, że nie ma z kim tańcować!

      – Jaki ochotny, a pozwoli ci to matka?

      – Ino porteczek nie zgub i lustra nie pokaż, kiej się tak bystro rwiesz.

      – A kulasami po ludziach nie rzucaj!

      – Z Walentową idź w parę, będą dwie pokraki!

      Jędrzych zaklął ino, chycił pierwszą z brzega i powiódł, nie słuchając, co za nim brzęczało.

      W izbie już tańcowali, z wolna jeszcze i jakby od niechcenia; jedna Nastka Gołębianka hulała ostro z Szymkiem Paczesiem. Umówili się przódzi, więc skoro muzyka zagrała, zwarli się mocno i tańcowali rzetelnie a długo; to na odpocznienie brali się wpół i nosili po izbie, aże ich ciągotki brały do siebie, to pogadywali wesoło, śmiali się w głos i biedro w biedro chodzili, aż Dominikowa z niepokojem naglądała do syna.

      Ale dopiero gdy nadszedł wójt – spóźnił się, bo musiał rekrutów odstawiać do powiatu – rozruchali się ludzie, bo skoro wszedł, skoro przepił raz i drugi, wziął rozprawiać z gospodarzami i przekpiwać się z „młodych”.

      – Pan młody kiej ściana, a młoducha niby to sukno czerwone.

      – Jutro powiecie…

      – Probant z was, Macieju, toście dnia nie zmarnowali.

      – Nie gęsior przeciech, to nijak mu na oczach wszystkich!

      – I półkwaterka bym nie trzymał za tym! Rzuć ino kamuszkiem w krzaki, a zawżdy ptaszek jaki wyfrunie, wójt to wama mówi!

      Gruchnęli śmiechem, bo Jagna uciekła na drogą stronę.

      Kobiety też dogadywały, co im ślina przyniesła na język.

      Wnet się wrzawa wzmogła i wesołość ogarniała duszę, wójt pomógł rzetelnie, ale i gorzałka zrobiła swoje. Boryna nie żałował i flachę puszczał częstą kolejką; tańce też szły raźniejsze i gęstsze, śpiewać już poczynali, przytupywać i coraz większym kołem taczać po izbie.

      A na to już zjawił się Jambroży, przysiadł zaraz, nieledwie przy progu, a łakomymi oczyma wodził za flachą.

      – Wam ino tam głowę wykręca, gdzie kieliszki dzwonią! – rzucił wójt.

      – Brzękliwe są; a któren spragnionego СКАЧАТЬ