Название: Uwięziona
Автор: Марсель Пруст
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
– Spytać się, czy nie ma nic przeciwko temu, żebym się wybrał z wami do Verdurinów z wizytą, którą im przyrzekam od czasów la Raspèliere.
– Jak zechcesz. Ale uprzedzam cię, że jest dziś straszliwa mgła i jutro z pewnością będzie także. Mówię ci to, bo nie chciałabym żebyś sobie zaszkodził. Pojmujesz, jabym wolała, żebyś poszedł z nami. Zresztą – dodała w zamyśleniu – ja zupełnie nie wiem, czy pójdę do Verdurinów. Byli dla mnie tak uprzejmi, że w istocie powinnabym… Po tobie, to są ludzie, którzy jeszcze byli najlepsi dla mnie; ale są drobiazgi, które mnie u nich rażą. Muszę koniecznie wybrać się do Bon Marché albo do Trois-Quartiers kupić biały żabocik, bo ta suknia jest za czarna.
Pozwolić Albertynie iść samej do wielkiego magazynu, pełnego ludzi ocierających się o nią, mającego tyle wyjść, że można potem powiedzieć iż wychodząc nie odnalazło się wehikułu, który czekał trochę dalej – nie! byłem zdecydowany nie pozwolić na to, ale zwłaszcza byłem nieszczęśliwy. A jednak, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że już dawno powinienbym przestać widywać Albertynę, bo weszła dla mnie w ów żałosny okres, kiedy istota – rozpylona w czasie i w przestrzeni nie jest już dla nas kobietą, ale szeregiem niewyjaśnionych wydarzeń, szeregiem niepodobnych do rozwiązania zagadnień, morzem które, jak Xerxes, próbujemy pociesznie chłostać, aby je ukarać za to co pochłonęło. Skoro się zacznie ten okres, klęska nasza jest nieuchronna. Szczęśliwi ci, co pojmą to dość wcześnie, aby nie przedłużać bezużytecznej i wyczerpującej walki, ujętej ze wszystkich stron granicami wyobraźni; walki, w której zazdrość szamoce się tak haniebnie, że ten sam człowiek, który niegdyś, za lada spojrzeniem pozostającej wciąż przy nim kobiety skierowanem przez chwilę do innego, wietrzył miłostkę, cierpiał istne męki, znosi później żeby wychodziła sama, bodaj z notorycznym kochankiem, woląc tę torturę, przynajmniej znaną, od czegoś niewiadomego! To rzecz nabycia rytmu, który zachowujemy potem z przyzwyczajenia. Nerwowcy, nie zdolni opuścić jednego obiadu, odbywają potem trwające bez końca kuracje w sanatorjach; kobiety niedawno jeszcze lekkie, żyją pokutą. Zazdrośnik, który, aby szpiegować ukochaną, pozbawił się snu, spoczynku, uczuwszy że jej pragnienia, że szeroki i tajemniczy świat, że czas silniejsze są od niego, pozwala kobiecie wychodzić samej, potem podróżować – potem rozstają się. Zazdrość kończy się w ten sposób z braku pokarmu; trwała tak długo jedynie dlatego, że go wciąż żądała. Byłem daleki od tego stanu.
Mogłem teraz swobodnie, ile razy chciałem, odbywać spacery z Albertyną. Powstały dokoła Paryża hangary, będące dla samolotów tem czem porty dla statków. Od dnia kiedy w pobliżu la Raspelière nawpół mitologiczne spotkanie pilota, którego lot spłoszył mego konia; stało się dla mnie niby obrazem wolności, lubiłem często, o schyłku dnia, obierać lotnisko za cel naszych spacerów. Albertyna zapalona do wszystkich sportów lubiła to. Pociągało nas owo nieustające życie odlotów i przylotów, dające tyle uroku spacerom po przystani, lub bodaj po wybrzeżu, dla tych co kochają morze, oraz wałęsaniu się po lotnisku dla tych co kochają niebo. Co chwila, pośród spoczynku bezwładnych i jakby zakotwiczonych apartów, widzieliśmy któryś, mozolnie ciągniony przez kilku mechaników, tak jak się ściąga z piasku łódź dla amatora morskiej przejażdżki. Potem motor zaczynał warczeć, aparat biegł, brał rozmach, potem wznosił się zwolna prostopadle w zesztywniałej, jakby znieruchomiałej ekstazie, zmieniwszy nagle horyzontalną chyżość w majestatyczne i pionowe wniebowstąpienie.
Albertyna nie mogła powściągnąć radości, wypytywała mechaników, którzy teraz, kiedy aparat już uleciał, wracali. Tymczasem pasażer przebył całe kilometry; wielkie czółno, w które wciąż wlepialiśmy oczy, było już w lazurze ledwie dostrzegalnym punktem, który zresztą miał odzyskać stopniowo swoją materjalność, wielkość, objętość, skoro, z końcem przejażdżki, nadejdzie moment powrotu. I w chwili gdy turysta wyskakiwał na ziemię, z zazdrością patrzyliśmy oboje na tego co w tych samotnych horyzontach zakosztował spokoju i czystości wieczoru. Następnie, bądź z lotniska, bądź – kiedyindziej – z jakiego muzeum lub kościoła, któreśmy wybrali się zwiedzić, wracaliśmy na obiad. Mimo to, nie wracałem uspokojony, tak jak bywało w Balbec po owych rzadszych spacerach, trwających – co mnie przejmowało dumą – całe popołudnie; spacerach, które odcinały się dla mnie później niby klomby kwiatów na życiu Albertyny, niby na pustem niebie, w którego obliczu marzy się z łagodną bezmyślnością. Czas Albertyny nie należał do mnie wówczas w tak wielkich ilościach jak dziś, ale zdawał się bardziej mój, bom liczył jedynie godziny jej życia ze mną, miłość moja cieszyła się niemi jak łaską; obecnie liczyłem tylko godziny, które ona spędzała bezemnie, przyczem zazdrość moja szukała w nich gorączkowo możliwości zdrady.
Otóż – jutro może – Albertyna zapragnie takich godzin! Trzebaby wybrać: przestać cierpieć, albo przestać kochać. Bo miłość, jak w początkach rodzi się z pragnienia, tak później żyje wyłącznie bolesnym niepokojem. Czułem, że część życia Albertyny umyka mi się. Miłość w swojej bolesnej trwodze, jak w szczęściu pragnienia, jest żądaniem wszystkości. Rodzi się, istnieje tylko o tyle, o ile pozostaje coś do zdobywania. Kochamy jedynie to, czego nie posiadamy całkowicie.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.
1
Uwięziona. Wspólne życie z Albertyną – ten tom i następne aż do końca dzieła ukazały się po śmierci Prousta z pozostawionego przezeń rękopisu; tem samem brak jest tym częściom ostatniego dotknięcia ręki pisarza, który zwykł był dużo pracować na korektach. [przypis tłumacza]
2
Ten kwiecisty styl tak odskakuje od zwykłego stylu Franciszki, że raczej należałoby go chyba przypisać znajomej z Balbec, Celeście Albaret. Obie, Franciszka i Celesta, robione były z prawdziwych modelów, służących u Prousta i widocznie zlały się tu w jedno (przyp. tłum.). [przypis tłumacza]
3
okadzania – zabieg z przepisu lekarzy, stosowany przez samego Prousta przeciw astmie (przyp. tłum.). [przypis tłumacza]
4
Frochedorf – zamek w Austrii, rezydencja hrabiego de Chambord, potomka Burbonów i pretendenta do korony francuskiej, który obrał ten zamek СКАЧАТЬ