Название: Anielka
Автор: Болеслав Прус
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
Tymczasem na zakręcie drogi rozległ się turkot i podniósł się obłok kurzu. Elegancki koczyk nadjeżdżał pędem. Nim Anielka zorientowała się, co to może znaczyć, kocz stanął naprzeciw chaty.
– Ojczulku! – zawołała Anielka biegnąc do powozu.
Ale ojciec spostrzegł ją pierwej jeszcze i dlatego nie pocałował jej, tylko zawołał surowo:
– Panna Aniela na gościńcu!… Winszuję… Co ty tu robisz?…
Anielka przestraszona milczała.
– Piękny masz dozór… wybornie postępujesz… nie ma co mówić. Biegasz po trakcie i tarzasz się w piasku z jakimś brudnym bachorem i prosięciem!…
Proszę iść do domu. Wrócę tam zaraz, a wtedy rozmówimy się. Nie przypuszczałem nigdy, ażebyś mogła tak ciężko zmartwić ojca!…
Na dany znak powóz ruszył zostawiając Anielkę osłupiałą ze strachu.
„«Rozmówimy się!» O Boże, co to znaczy?”
Magda uciekła aż do progu chaty, niespokojnie patrząc na oddalający się powóz, za którym pogonił Karusek. Anielka odwróciła się do niej i skinęła na pożegnanie ręką.
– Bądź zdrowa, Magdziu! – rzekła. – Pewnie będę miała duży kłopot za to, żem tu przyszła…
Pobiegła do otworu w płocie i za chwilę zniknęła w gąszczu. Za nią popędził Karusek, a za nimi obojgiem – Magda.
Rozumiała ona, co znaczy: duży kłopot, i rada była przynajmniej dowiedzieć się o przyszłych losach nowej przyjaciółki. Zbliżyła się ostrożnie do płotu i położywszy palec na ustach, to nasłuchiwała, to zaglądała do ogrodu. Ale na wejście tam zabrakło jej odwagi.
Wtedy we drzwiach chaty ukazał się człowiek olbrzymiego wzrostu, bosy, z rozpiętą koszulą na piersiach. Włożył obie ręce za pazuchę i patrzył to w stronę powozu, który już znikł, to na ogród, w którym ukryła się Anielka, to na dach i kominy dworu.
– Wyrodziła się! – mruknął. Postał jeszcze chwilę i wrócił do izby.
Z bijącym sercem zbliżała się Anielka do domu. Trapiły ją dwa zmartwienia. Obraziła rzadko widywanego ojca i przyprawiła o silne wzruszenie swoją nauczycielkę.
„Co to będzie, jak ojciec z nią «rozmawiać» zacznie? Panna Walentyna niezawodnie połączy się z nim. Matka zasłabnie jeszcze bardziej…”
Nurtował ją męczący niepokój, pod wpływem którego ogród wydał się jej brzydki, a dom straszny.
W jaki tu by sposób przygotować matkę do nadciągającej burzy?
Stanęła za drzewem, spod którego widać było dwór, i poczęła śledzić, co się w nim dzieje.
Obdarzona bardzo silnym wzrokiem spostrzegła, że matki ani Józia nie ma już w oszklonej altanie i że panna Walentyna jest w swoim pokoju na facjatce. W ogrodzie – pustka, tylko z podwórza, leżącego po drugiej stronie domu, dolatywał ją krzykliwy głos Kiwalskiej, gdakanie kur i żałosny wrzask pawia:
– A-ho!… a-ho!…
Smutno! smutno!
W otwartym oknie na facjatce ukazała się guwernantka.
„Pewnie mnie zawoła” – pomyślała Anielka.
Ale panna Walentyna nie zawołała jej, tylko oparłszy się łokciami na krawędzi okna patrzyła w ogród. Potem cofnęła się w głąb pokoju i powróciwszy znowu, poczęła kruszyć chleb na wystający daszek. W kilka minut później przyleciał tam wróbel, za nim parę innych i poczęły dziobać okruchy trzepocząc się wesoło.
Pierwszy to raz stara panna pomyślała o nakarmieniu ptaków. Od tej pory robiła tak co dzień, nad wieczorem, jakby lękając się, aby nie wypatrzyło jej obce oko.
Wypadek ten, zresztą niezmiernie prosty, otuchą napełnił duszę Anielki. Nie wiadomo z jakiego powodu pomyślała, że po takim objawie uczuć ze strony panny Walentyny dla ptaków może ojciec będzie na nią łaskawszy… „Osobliwa logika w tak dorosłej panience!” – powiedziałaby niezawodnie guwernantka.
Rozdział czwarty. Dziedzic odbywa naradę ze Szmulem, po czym jest uprzejmy dla żony, Anielki, a nawet – dla guwernantki
W półtorej godziny później przyjechał do domu dziedzic, a wraz z nim – Szmul, dworski pachciarz i dzierżawca karczmy.
Ojciec był roztargniony i zafrasowany. Wszedł prędko do pokoju matki, przywitał się z nią krótko, ucałował ledwie żywą Anielkę i Józia i – zdawał się całkiem nie pamiętać o spotkaniu na gościńcu.
– Jakże się miewasz? – spytał żony, nie siadając nawet.
– Ja, comme à l'ordinaire – odparła. – Nie mam sił, nogi mi drżą, serce bije, wszystkiego lękam się, apetyt mam niewielki i żyję tylko ekstraktem słodowym.
– A Józio? – przerwał ojciec.
– Pauvre enfant… zawsze osłabiony, pomimo że wciąż bierze pigułki żelazne.
– Nieszczęście z tym osłabieniem, które podobno zwiększają tylko twoje lekarstwa! – odparł ojciec i postąpił ku drzwiom.
– Anielcia dobrze się uczy, zdrowa? – spytał. – Może i w niej wynajdziecie jaką chorobę?…
– Więc już odchodzisz po dziesięciodniowej nieobecności? – zawołała matka. – Tyle mam z tobą do pomówienia… Chciałabym koniecznie w lipcu albo w sierpniu pojechać do Chałubińskiego, gdyż przeczuwam, że on jeden…
– Chałubiński dopiero w końcu września wraca do Warszawy. Zresztą pogadamy o tym później. Teraz muszę załatwić parę interesów – odpowiedział niecierpliwie ojciec i wyszedł.
– Toujours le même! – westchnęła matka. – Od sześciu lat po całych tygodniach załatwia interesa i nigdy ich skończyć nie może. A ja chora, Józio chory, gospodarstwo upada, jacyś nieznani ludzie oglądają majątek, nie wiem po co? O, ja nieszczęśliwa! łez mi wkrótce nie stanie… Joseph, mon enfant, veux-tu dormir?
– Non – odpowiedział chłopiec na pół senny.
Anielka tak osłuchała się z narzekaniami matki, że i obecne żale nie zmieniły w niczym jej uwielbienia dla ojca. Owszem, uczucie to spotęgowało się w niej, przypuszczała bowiem, że ojciec za dzisiejszy występek na gościńcu chce ją ukarać bez świadków. Dlatego przywitał się, jakby nigdy nic nie zaszło, i uciekł do swej kancelarii.
„Kiedy Szmul wyjdzie, pewnie mnie wtedy ojciec zawoła – mówiła do siebie Anielka. – Pójdę już lepiej sama i poczekam, to się mama niczego nie domyśli…”
Taki СКАЧАТЬ