Lalka. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Lalka - Болеслав Прус страница 47

Название: Lalka

Автор: Болеслав Прус

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ href="#n289" type="note">289. Jedna mnie tylko myśl trapiła:

      „A nuż mnie i stąd wypędzą?…”

      Nigdy zaś nie zapomnę radości, jakiej doznałem usłyszawszy, że mam jechać do Zamościa. Właściwie, tom nawet nie bardzo jechał; raczej szedłem, ale z jakąż uciechą!

      W Zamościu bawiłem rok z czymś290. A żem dobrze drwa rąbał, więc byłem co dzień na świeżym powietrzu. Napisałem stamtąd list do Mincla i podobno otrzymałem od niego odpowiedź, nawet pieniądze; ale wyjąwszy pokwitowania z odbioru, bliższych szczegółów tego wypadku nie pamiętam.

      Zdaje się jednak, że Jaś Mincel zrobił inną rzecz, choć nie wspomniał o niej do śmierci i nawet nie lubił o tym rozmawiać. Oto chodził on do różnych jenerałów, którzy odbyli węgierską kampanię, i tłomaczył im, że przecież powinni ratować kolegę w nieszczęściu. No i uratowali mnie, tak że już w lutym 1853 roku mogłem jechać do Warszawy. Zwrócono mi nawet patent oficerski291, jedyną pamiątkę, jaką wyniosłem z Węgier nie licząc dwu ran: w piersi i w nogę. Było nawet lepiej, bo oficerowie wyprawili mi obiad, na którym gęsto piliśmy zdrowie węgierskiej piechoty. Od tej też pory mówię, że najtrwalsze stosunki zawiązują się na placu bitwy.

      Ledwiem opuścił mój dotychczasowy apartament będąc gołym jak pieprz turecki, zaraz zastąpił mi drogę nieznany Żydek i oddał list z pieniędzmi. Otworzyłem go i przeczytałem:

      „Mój kochany Ignacy! Posyłam ci dwieście złotych na drogę, to się później obrachujemy. Zajedź wprost do mego sklepu na Krakowskim Przedmieściu, a nie na Podwal, broń Boże! bo tam mieszka ten złodziej Franc, niby mój brat, któremu nawet pies porządny nie powinien podawać ręki. Całuję cię, Jan Mincel. Warszawa, d. 16 lutego r. 1853.

      Ale, ale!… Stary Raczek, co się z twoją ciotką ożenił, to wiesz – umarł, a i ona także, ale pierwej. Zostawili ci trochę gratów i parę tysięcy złotych. Wszystko jest u mnie w porządku, tylko salopę ciotki mole trochę sponiewierały, bo bestia Kaśka zapomniała włożyć bakuniu292. Franc kazał cię ucałować. Warszawa, d. 18 lutego r. 1853.”

      Ten sam Żydek wziął mnie do swego domu, gdzie doręczył mi tłomoczek z bielizną, odzieniem i obuwiem. Nakarmił mnie rosołem z gęsiny, potem gotowaną, a potem pieczoną gesiną, której do Lublina nie mogłem strawić. Nareszcie dał mi butelkę wybornego miodu, zaprowadził do gotowej już furmanki, lecz – ani chciał słuchać o żadnym wynagrodzeniu.

      – Ja bym się wstydził brać od takie osobe, co z migracje wraca – odpowiadał na wszystkie moje zaklęcia.

      Dopiero, gdym już miał wsiąść do fury, odprowadził mnie na bok i rozejrzawszy się, czy kto nie podsłuchuje, szepnął:

      – Jak pan dobrodziej ma węgierskie dukaty293, to ja kupię. Ja rzetelnie zapłacę, bo mnie potrzeba dla córki, co po Pańskim Nowym Roku wychodzi za mąż…

      – Nie mam dukatów – odparłem.

      – Pan dobrodziej był na węgierskie wojne i pan nie ma dukatów?… – rzekł zdziwiony.

      Już postawiłem nogę na stopniu fury, kiedy ten sam Żydek odciągnął mnie drugi raz na stronę.

      – Może pan dobrodziej ma jakie kosztowności?… Pierścionków, zygarków, branzeletów?… Jak zdrowia pragnę, ja rzetelnie zapłacę, bo to dla mojej córki…

      – Nie mam, bracie, daję ci słowo…

      – Nie ma pan? – powtórzył, szeroko otwierając oczy. – To po co pan chodził na Węgry?…

      Ruszyliśmy, a on jeszcze stał i trzymał się ręką za brodę, z politowaniem kiwając głową.

      Fura była wynajęta tylko dla mnie. Zaraz jednak na następnej uliczce furman spotkał swego brata, który miał bardzo pilny interes do Krasnegostawu294.

      – Niech wielmożny pan pozwoli jego zabrać – prosił zdjąwszy czapkę. – Na złe droge to on będzie szedł piechotą.

      Pasażer wsiadł. Nim dojechaliśmy do bramy fortecznej295, zastąpiła nam drogę jakaś Żydówka z tłomokiem i poczęła krzykliwie rozmawiać z furmanem. Okazało się, że jest to jego ciotka, która ma w Fajsławicach296 chore dziecko.

      – Może wielmożny pan pozwoli się jej przysiąść… To jest bardzo letka297 osoba… – prosił furman.

      Za bramą wreszcie, w rozmaitych punktach szosy, znalazło się jeszcze trzech kuzynów mego furmana, który zabrał ich pod pozorem, że będzie mi w drodze weselej. Jakoż zepchnęli mnie na tylną oś wozu, deptali po nogach, palili szkaradny tytuń, a przede wszystkim wrzeszczeli jak opętani. Pomimo to nie pomieniałbym298 mego ciasnego kąta na najwygodniejsze miejsce we francuskich dyliżansach299 albo angielskich wagonach300. Byłem już w kraju.

      Przez cztery dni zdawało mi się, że siedzę w przenośnej bożnicy. Na każdym popasie jakiś pasażer ubywał, inny zajmował jego miejsce. Pod Lublinem zsunęła mi się na plecy ciężka paka; istny cud, żem nie stracił życia. Pod Kurowem301 staliśmy parę godzin na szosie, gdyż zginął czyjś kufer, po który furman jeździł konno do karczmy. Przez całą wreszcie drogę czułem, że leżąca na moich nogach pierzyna jest gęściej zaludniona od Belgii.

      Piątego dnia, przed wschodem słońca, stanęliśmy na Pradze. Ale że fur było mnóstwo, a łyżwowy most302 ciasny, więc ledwie około dziesiątej zajechaliśmy do Warszawy. Muszę dodać, że wszyscy moi współpasażerowie znikli na Bednarskiej ulicy jak eter octowy303, zostawiając po sobie mocny zapach. Gdy zaś przy ostatecznym rachunku wspomniałem o nich furmanowi, wytrzeszczył na mnie oczy.

      – Jakie pasażery?… – zawołał zdziwiony. – Wielmożny pan to jest pasażer, ale tamto – same parchy. Jak my stanęli na rogatce, to nawet strażnik dwa takie gałgany rachował za złotówkę na jeden paszport304. A wielmożny pan myśli, co oni byli pasażery!…

      – Więc nie było nikogo?… – odparłem. – A skądże, u licha, pchły, które mnie oblazły?

      – Może z wilgoci. Czy ja wiem! – odpowiedział furman.

      Przekonany w ten sposób, że na bryce nie było nikogo oprócz mnie, sam jeden, rozumie się, zapłaciłem za całą podróż, co tak rozczuliło furmana, że wypytawszy się, gdzie będę mieszkał, obiecał mi przywozić co dwa tygodnie tytuń przemycany.

      – Nawet teraz – rzekł cicho – mam na furze centnarСКАЧАТЬ



<p>290</p>

W Zamościu bawiłem rok z czymś – w Zamościu było więzienie rosyjskie. [przypis redakcyjny]

<p>291</p>

patent oficerski – dyplom oficerski. [przypis redakcyjny]

<p>292</p>

bakuń – tytoń najlichszego gatunku. [przypis redakcyjny]

<p>293</p>

węgierskie dukaty – monety złote o wysokiej, gwarantowanej zawartości złota. [przypis redakcyjny]

<p>294</p>

Krasnystaw – miasto nad rzeką Wieprz, położone 53 km na południowy wschód od Lublina. [przypis redakcyjny]

<p>295</p>

Nim dojechaliśmy do bramy fortecznej… – do r. 1866 Zamość, jako twierdza, otoczony był murami. [przypis redakcyjny]

<p>296</p>

Fajsławice – wieś znajdująca się 17 km od Krasnegostawu. [przypis redakcyjny]

<p>297</p>

letka – gwar. lekka. [przypis edytorski]

<p>298</p>

nie pomieniałbym – nie zamieniłbym. [przypis edytorski]

<p>299</p>

dyliżans – powóz pocztowy. [przypis redakcyjny]

<p>300</p>

angielskie wagony – mowa o wagonach kolejowych. [przypis redakcyjny]

<p>301</p>

Kurów – miejscowość znajdująca się w pobliżu Puław. [przypis redakcyjny]

<p>302</p>

most łyżwowy – most tymczasowy, ustawiony na łyżwach (płaskie, podłużne czółna, pontony); istniał przy ul. Bednarskiej w latach 1829–1864, do czasu wybudowania mostu Kierbedzia. (Prus jest tu o tyle niedokładny, że Rzecki wraca do Warszawy w lutym, a most łyżwowy na zimę zwijano.) [przypis redakcyjny]

<p>303</p>

eter octowy – eter etylowy, bezbarwna ciecz o ostrym zapachu, szybko się ulatniająca. [przypis redakcyjny]

<p>304</p>

paszport – ówcześnie: dowód osobisty uprawniający do przejazdu z miejscowości do miejscowości. [przypis redakcyjny]