Lalka. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Lalka - Болеслав Прус страница 38

Название: Lalka

Автор: Болеслав Прус

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ style="font-size:15px;">      – Może pan choć wina pozwoli? – pytała panna Izabela przypatrując mu się ze zdziwieniem.

      – Co pani każe – odparł machinalnie.

      – Musimy się lepiej poznać, panie Wokulski – mówił książę. – Musisz pan zbliżyć się do naszej sfery, w której, wierz mi, są rozumy i szlachetne serca, ale – brak inicjatywy…

      – Jestem dorobkiewiczem, nie mam tytułu… – odparł Wokulski chcąc cośkolwiek odpowiedzieć.

      – Przeciwnie, masz pan… jeden tytuł: pracę, drugi: uczciwość, trzeci: zdolności, czwarty: energię… Tych tytułów nam potrzeba do odrodzenia kraju, to nam daj, a przyjmiemy cię jak… brata…

      Zbliżyła się hrabina.

      – Pozwoli książę?… – rzekła. – Panie Wokulski…

      Podała mu rękę i poszli oboje do fotelu prezesowej.

      – Oto jest, prezesowo, pan Stanisław Wokulski – odezwała się hrabina do staruszki ubranej w ciemną suknię i kosztowne koronki.

      – Siądź, proszę cię – rzekła prezesowa wskazując mu krzesło obok. – Stanisław ci na imię, tak?… A, z którychże to Wokulskich?…

      – Z tych… nie znanych nikomu – odparł – a najmniej chyba pani.

      – A nie służyłże twój ojciec w wojsku240?

      – Ojciec nie, tylko stryj.

      – I gdzież to on służył, nie pamiętasz?… Czy nie było mu na imię także Stanisław?

      – Tak, Stanisław. Był porucznikiem, a później kapitanem w siódmym pułku liniowym…

      – W pierwszej brygadzie, drugiej dywizji – przerwała prezesowa. – Widzisz, moje dziecko, że nie jesteś mi tak nie znany… Żyjeż on jeszcze?…

      – Umarł przed pięcioma laty.

      Prezesowej zaczęły drżeć ręce. Otworzyła mały flakonik i powąchała go.

      – Umarł, powiadasz?… Wieczny mu odpoczynek!… Umarł… A nie zostałaż ci jaka po nim pamiątka?

      – Złoty krzyż…

      – Tak, złoty krzyż… I nicże więcej?

      – Miniatura stryja z roku 1828, malowana na kości słoniowej.

      Prezesowa coraz częściej podnosiła flakonik; ręce drżały jej coraz silniej.

      – Miniatura… – powtórzyła. – A wieszże, kto ją malował?… I nicże więcej nie zostało?

      – Była jeszcze paczka papierów i jakaś druga miniatura…

      – Coże się z nimi dzieje?… – nalegała coraz niespokojniej prezesowa.

      – Te przedmioty stryj sam opieczętował na kilka dni przed śmiercią i kazał włożyć je do swojej trumny.

      – A… a!… – szepnęła staruszka i rzewnie się rozpłakała.

      W sali zrobił się ruch. Przybiegła zatrwożona panna Izabela, potem hrabina, wzięły prezesową pod ręce i z wolna wyprowadziły do dalszych pokojów. W jednej chwili na Wokulskiego zwróciły się wszystkie oczy. Zaczęto z cicha szeptać.

      Widząc, że wszyscy na niego patrzą i o nim mówią, Wokulski zmieszał się. Ażeby jednak pokazać obecnym, że ta osobliwa popularność nic go nie obchodzi, wypił jeden po drugim dwa kieliszki wina stojące na stoliku i wtedy spostrzegł, że jeden kieliszek, z winem węgierskim, należał do jenerała, a drugi, z czerwonym, do biskupa.

      „Ładnie się urządzam – rzekł do siebie. – Gotowi jeszcze powiedzieć, że zrobiłem afront staruszce, ażeby wypić wino jej sąsiadom…”

      Wstał z zamiarem wyjścia i zrobiło mu się gorąco na myśl o defiladzie przez dwa salony, w których czekają go rózgi spojrzeń i szeptów. Ale zabiegł mu drogę książę mówiąc:

      – Pewnie rozmawialiście państwo z prezesową o bardzo dawnych czasach, kiedy aż do łez doszło. Prawda, że zgadłem?… Wracając do tematu, który nam przerwano, czy nie sądzisz pan, że dobrze byłoby założyć w kraju polską fabrykę tanich tkanin?…

      Wokulski potrząsnął głową.

      – Wątpię, ażeby się to udało – odparł. – Trudno myśleć o wielkich fabrykach tym, którzy nie mogą zdobyć się na małe ulepszenia w już istniejących…

      – Mianowicie?…

      – Mówię o młynach – ciągnął Wokulski. – Za parę lat będziemy sprowadzali nawet mąkę, bo nasi młynarze nie chcą zastąpić kamieni – walcami.

      – Pierwszy raz słyszę?… Siądźmy tu – mówił książę ciągnąc go do obszernej framugi – i opowiedz pan, co to znaczy?

      W salonach tymczasem rozmawiano.

      – Jakaś zagadkowa figura ten pan – mówiła po francusku dama w brylantach do damy w strusim piórze. – Pierwszy raz widziałam prezesową płaczącą.

      – Naturalnie, historia miłosna – odpowiedziała dama z piórem. – W każdym razie zrobił ktoś złośliwego figla hrabinie i prezesowej wprowadzając tego jegomościa.

      – Przypuszczasz pani, że…

      – Jestem pewna – odparła wzruszając ramionami. – Niech pani wreszcie spojrzy na niego. Maniery bardzo złe, ale cóż to za fizjognomia, jaka duma!… Szlachetnej rasy nie ukryje się nawet pod łachmanami.

      – Zadziwiające!… – mówiła dama w brylantach. – Bo i ten jego majątek, jakoby zrobiony w Bułgarii…

      – Naturalnie. To zarazem tłomaczy, dlaczego prezesowa pomimo bogactw tak mało wydaje na siebie.

      – I książę bardzo na niego łaskaw…

      – Przez litość, czy nie za mało?… Niech tylko pani spojrzy na nich obu…

      – Sądziłabym, że nie ma ani śladu podobieństwa.

      – Zapewne, ale… ta duma, pewność siebie… Z jaką oni swobodą rozmawiają…

      Przy innym stoliku naradzali się trzej panowie.

      – No, hrabina zrobiła zamach stanu – mówił brunet z grzywką.

      – I udał się jej. Ten Wokulski trochę sztywny, ale ma w sobie coś – odpowiedział pan siwy.

      – W każdym razie kupiec…

      – Czymże kupiec СКАЧАТЬ



<p>240</p>

w wojsku – mowa tu o wojsku Królestwa Kongresowego (1815–1831). [przypis redakcyjny]