Dawid Copperfield. Чарльз Диккенс
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dawid Copperfield - Чарльз Диккенс страница 3

Название: Dawid Copperfield

Автор: Чарльз Диккенс

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ sam się znał na tym! No! – wtrąciła ciotka.

      – Chciałam korzystać, chciałam z całego serca, a on był tak dobry, wyrozumiały, cierpliwy i gdyby nie…

      Łkanie przerwało mowę mej matce.

      – Prowadziłam rachunki starannie, co wieczór sprawdzaliśmy je razem – ciągnęła moja matka, łkając ciągle.

      – Uspokój się, no, uspokój, nie płacz tak – mówiła ciotka.

      – I nigdy najmniejsze nie zaszło między nami nieporozumienie – kończyła płacząc matka moja. – Czasem tylko zarzucał mi, że moje trójki zbyt są podobne do piątek, że laseczki przy siódemkach i dziewiątkach zbyt kręte…

      – Uspokój się, nie płacz tak – upominała ciotka. – Może ci to zaszkodzić i nie tylko tobie, lecz i mojej chrzestnej córce.

      Ostatni ten wzgląd uspokoił nieco moją matkę. Czuła się zresztą coraz słabszą. Zapanowało milczenie przerywane pochrząkiwaniem ciotki.

      – Dawid – rzekła ona wreszcie – posiadał rentę. Czy zapewnił ci jaki fundusz?

      – Był tak dobry, że pomyślał o mnie i część renty przelał na moje imię.

      – Na jaką sumę?

      – Sto pięć funtów rocznie.

      – Mogło być gorzej – zauważyła ciotka.

      Tymczasem z biedną moją matką tak źle już było, że wnosząca herbatę i świecę Peggotty przelękła się na dobre. Pomogła swej pani natychmiast przejść do sypialnego pokoju, wysyłając jednocześnie po doktora swego siostrzeńca, Hama Peggotty, którego od dni już kilku w przewidywaniu tej konieczności przechowywała w kuchni bez wiedzy mojej matki.

      I doktor, i wezwana do pomocy niewiasta zdziwili się wielce niespodziewanym widokiem obcej damy, siedzącej u kominka z groźną miną, przewieszonym przez lewą rękę kapeluszem i uszami pełnymi waty. A że ani moja matka w tej chwili nie mogła udzielić żadnych objaśnień, ani też Peggotty nie umiała wytłumaczyć, zjawisko pozostało tajemniczym, do czego też przyczyniała się niemało wielka ilość wyciąganej z kieszeni i do uszu przez nieznajomą pakowanej waty.

      Doktor wróciwszy z pokoju chorej i przekonawszy się zapewne, że zmuszony będzie spędzić kilka godzin z nieznajomą, usiłował być uprzejmy i towarzyski. Był to najspokojniejszy i najłagodniejszy pod słońcem człowieczek, starał się jak najmniej zabierać wszędzie miejsca, chód jego był cichy, jak stąpanie ducha w Hamlecie, głowę przechylał skromnie na ramię. Nie nazwałby złym słowem psa ani nawet na wściekłego psa nie potrafiłby burknąć, dałby mu choć jedno, choć pół, choć cząstkę dobrego słowa, a mowa jego, jak i kroki, była cicha i powolna. Nie, za nic w świecie, nawet dla wściekłego psa nie byłby on szorstki i ostry.

      Toteż pan Chillip, spoglądając uprzejmie na moją ciotkę i zwracając pytanie do nieznajomej zatykającej uszy watą, spytał najuprzejmiej, dotykając przy tym swego lewego ucha:

      – Miejscowe zapewne cierpienie?

      – Co takiego? – odrzekła ciotka, wyciągając watę z ucha, niby korek.

      Szorstkość pytania tak bardzo przeraziła łagodnego doktora, że o mało, jak zapewniał potem, nie stracił głowy. Niemniej jednak ze zdwojoną uprzejmością powtórzył pytanie:

      – Miejscowe zapewne zapalenie?

      – Głupstwo! – odrzekła ciotka, zatykając znów ucho.

      Doktorowi nie pozostawało nic innego jak usiąść i przyglądać się wpatrzonej w ogień nieznajomej, dopóki nie wezwano go znów do chorej. Po kwadransie wrócił do bawialnego pokoju.

      – Co, a jakże tam? – spytała ciotka wyciągając watę.

      – Pomyślnie, wcale pomyślnie – odrzekł – pomaleńku zbliżamy się do końca.

      – Ba! – wstrząsnęła wzgardliwie głową i znów zakorkowała ucho.

      Raziło to, strasznie raziło doktora, jak upewniał potem, lecz cóż miał począć? Siedział tedy cicho i spoglądał na nieznajomą, która nie odwracała twarzy i oczu od ognia. I tak siedzieli naprzeciw siebie godzin parę, zanim znów nie wezwano doktora do chorej. Gdy wrócił:

      – I jakże tam? – spytała ciotka wyjmując watę z jednego ucha.

      – Nieźle, łaskawa pani! Postępujemy powoli, postępujemy.

      – Ta-a-k! – warknęła, a doktor utrzymywał, że tak go przestraszyła tym mruknięciem, że wolał odtąd siedzieć na schodach po ciemku i nadto w strasznym przeciągu, niż dotrzymywać dalej towarzystwa nieznajomej.

      Ham Peggotty, uczęszczający do szkółki i biegły w katechizmie, a co za tym idzie – wiarygodny świadek, opowiadał nazajutrz, że wszedłszy przypadkiem do pokoju, w którym znajdowała się panna Betsey, został natychmiast pochwycony w szpony przechadzającej się niespokojnym krokiem wzdłuż i wszerz pokoju damy. Dochodziły tu głosy i jęki, których zapewne wata zgłuszyć nie zdołała, i Ham padł ofiarą zdenerwowania panny Betsey. Porwała go za kołnierz, miotając nim, targała go za włosy i za uszy, szarpała, co zresztą potwierdzone zostało przez własną jego ciotkę, Peggotty, która widziała Hama po północy, wkrótce po wyjściu ze szpon panny Betsey, i zapewniała, że był niemal tak czerwony, jak moja, drobniutka wówczas, osóbka.

      Dobry doktor Chillip niezdolny był do zemsty, toteż skoro mu czas na to pozwolił, wszedł do pokoju, w którym przebywała nieznajoma, i zbliżając się do niej z uprzejmym uśmiechem:

      – Rad jestem – rzekł – że mogę powinszować pani…

      – I cóż? – przerwała mu ciotka.

      Przeraził się biedak i starał się ułagodzić nieznajomą ukłonami i uśmiechem.

      – Zwariował czy co? – wrzasnęła niecierpliwie ciotka Betsey. – Nie możesz mi pan odpowiedzieć?

      – Uspokój się, droga pani. Nie ma się już czego trwożyć – uspokajał ją z uśmiechem doktor.

      I dziwił się długo potem, i za cud niemal poczytywał, że go nie odepchnęła i tylko wstrząsnęła głową, ale to tak, że umilkł na razie. Po chwili dopiero, przyszedłszy do słowa, począł ją znów uspokajać:

      – Rad jestem, że mogę powinszować łaskawej pani. Wszystko odbyło się szczęśliwie, nader16 szczęśliwie.

      Ciotka Betsey nie spuszczała oka z mówiącego.

      – Jakże się ona miewa? – spytała zakładając ręce na piersi.

      – Nieźle, wcale nieźle, i spodziewam się, że niebawem wróci do sił – upewniał lekarz – zważywszy zwłaszcza okoliczności, w jakich się to odbyło… Dziwnie szczęśliwie wszystko poszło. СКАЧАТЬ



<p>16</p>

nader – nadzwyczaj; bardzo. [przypis edytorski]