Djabeł, tom czwarty. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Djabeł, tom czwarty - Józef Ignacy Kraszewski страница 7

Название: Djabeł, tom czwarty

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ ważne, wielkie, smutne! – łamanym językiem począł łatając się Frejer, któremu łaciny nie starczyło.

      – Cóż takiego?

      Niemiec potrząsł głową.

      – Jakże się waćpan nazywasz – spytał ojciec – to się pójdę dowiem.

      Niemiec po raz trzeci się ukłonił, a że Polska szlachecka, uczyła szlachectwa wszystkich, a kto w niej parę lat pobył, już herbownych nabierał pretensji, Frejer, syn tkacza gdzieś w Saksonji, odparł:

      – Nazywam się Justus Bartholomäus von Frejer!

      Z tem poszedł zakonnik do celi i otworzywszy drzwi, zastał podczaszyca spartego na stole, a tak zadumanego że wnijścia jego nie słyszał.

      – Laudetur…

      – A! dobry wieczór jegomości!

      – Powiedz mi kto to jest Justus Bartholomäus von Frejer?

      Podczaszyc, który pod tem nazwaniem z trudnością poznał swego dawnego pomocnika, nie rychło wykrzyknął:

      – A! Frejer! to mój niegdyś totumfacki! ale zkądże go znacie mój ojcze?

      – Jak myślicie, czy to uczciwy człowiek? – spytał O. Spirydjon – nie zdradziłby was?

      – Ale nie! to człek dobry, flegmatyk, Niemiec, i okrutnie regularny w regestrach, o pieniądze trudno z nim było zawsze, ale co w rachunkach nikomu się nie da przepisać!

      Rozśmiał się kapucyn.

      – No, to może chcesz się z nim widzieć, czeka u fórty!

      Podczaszyc ruszył chcąc wybiedz, tak mu zapachniało stare życie, którego Frejer był przypomnieniem, ale go ksiądz powstrzymał.

      – Czekaj, bezpieczniej ci go tu wprowadzić!

      I rzuciwszy na podczaszyca pełnem litości wejrzeniem wyszedł, a po chwilce wsunął się Frejer, kłaniając się bezustannie. Ordyński o mało go w pierwszym zajpale nie uściskał – tak był głodny wrażeń, plotek świata…

      – Jakżeś mnie tu wyszukał?

      – Posłał mnie cavaliere Fotofero – miałem nawet listek, – ale Niemiec zaczął szukać po kieszeniach. – Co to jest? Dziwna rzecz! ja nigdy nic nie gubię! Dziwna rzecz!

      I brwi podnosił i ramionami ruszał i rewizją sukni rozpoczynał jak najsumienniejszą, ale listu znaleźć nie mógł.

      – Nie pojmuję jakem potrafił zgubić.

      – No ale wiesz przecie – zniecierpliwiony tą zgubą i flegmą z jaką Niemiec ledwie skończywszy poszukiwanie, znów je na nowo przedsiębrał – ależ wiesz z czem cię posłano?

      – Cavaliere Fotofero mówił mi… ale jakże ja mogłem zgubić kartkę! – powtarzał Frejer, który poczynał wywracać kieszenie aby je poznaczyć że były rewidowane.

      – Zgubiłeś, toś zgubił, mniejsza – tupnął nogą Michał – ale mi mów z czem cię posłano.

      – To nic, ale jak mogłem zgubić list! – zawołał niepokonany Niemiec – to niepojęta.

      Nareszcie gdy wszystkie kieszenie, kieszonki, chustki, kapelusz, najsumienniej przejrzane zostały, Niemiec westchnął.

      – To niepojęta! rzekł.

      – To niepojęta jak ty jesteś nudny – zawołał podczszyc przeskakując z nogi na nogę – mów naprzód z czem cię posłano?

      – Kazano mi powiedzieć, primo – tu Frejer zobaczywszy kieszenie powywracane i suknie rozpięte, znów je do porządku zaprowadzać się zabierał – 1mo że JW. pan śmiało i bezpiecznie wyjść już możesz, gdy sprawa z panem Rybińskim skończona, a król Jegomość księdza biskupa wziął na siebie; 2do że z Florencji przyszła smutna wiadomość pod datą…

      – Co? od mojej matki?

      – JW. podczaszyna nie żyje! – flegmatycznie z ukłonem rzekł Frejer.

      Ordyński rzucił się na krzesło łamiąc ręce.

      Szczerze on przywiązany był do matki, choć między nim a nią nie widać było tej czułości, która rodziców z dziećmi wiązać powinna, ale u obojga zatajone tlało uczucie, któremu tylko zimny wieku obyczaj na wierzch wyjść nie dozwalał.

      Chwilę podczaszyc pozostał tak w smutnem zadumaniu, które Niemiec tem łatwiej poszanował, że użył tej chwili spoczynku na nowe poszukiwanie w kamizelce i pludrach, równie bezskuteczne jak pierwsze.

      Michał zapłakał nad sobą i nad nią… na obcej ziemi w sieroctwie zmarłej. On także uczuł się sierotą i zadrżał, myśląc, że na jednego Boga tylko śmiało rachować może.

      O. Spirydjon, który się ukazał w tej chwili, zastał Niemca jeszcze się systematycznie przetrząsającego, a podczaszyca we łzach. Łzy te niemal go uradowały, bo płacz, to owoc serca, a nie każdy zapłakać może!

      – A! co ci to dziecko moje! – zawołał z uczuciem – co ci to jest?

      – Odebrałem wiadomość o śmierci mojej matki.

      – Módlmyż się za jej duszę – rzekł po cichu kapucyn klękając… i począł głośno – Anioł Pański.

      Niemiec stał i patrzał, podczaszyc zawahał się by za starym modlitwę powtórzyć – choć myśl już była gdzieindziej.

      – Cóż teraz myślisz z sobą – spytał powstając O. Spirydjon.

      – Właśnie mi przyniesiono wiadomość – odpowiedział podczaszyc – że sprawa moja o zadanie rany Rybińskiemu skończona, dzięki przyjaciołom. Śmierć matki wkłada na mnie nowe obowiązki i zajęcia – muszę wyjść natychmiast, ojcze pozwól bym ci złożył serdeczne dzięki za gościnność!

      Starzec patrzał na niego prawie rozczulony.

      – Ha – wyjąkał powoli – idź w imię Boże – ale wolałbym był żebyś tu jeszcze pozostał. Świat, stary bałamut, znów cię obejmie i omami, i to coś w siebie wziął ze spokojniej, świętej tych murów ciszy, zwietrzeje rychło! Bogdaj byś kiedy przypomniał sobie te dni rozmyślania i pokoju, jakieś tu spędził!

      A jeśli cię serce zaboli, powróć tu do nas, panie Michale – powróć do nas, do Boga… tam… może ci na chwilę weselej się zda, ale przeszumiawszy godziny policzone… żal ci ich będzie, bo każda owoc dać powinna, a te ci i kwiatu nawet nie zostawią po sobie!

      – Dziękuję ci, dziękuję ojcze – powtarzał podczaszyc.

      – Dziękujesz, płaczesz, ale dla czegoż tak ci się wyrywać pilno? Idź więc… idź! i niech cię Bóg ręką starca błogosławi!

      Frejer jeszcze szukał nic nie znajdując dotąd, podczaszyc trochę СКАЧАТЬ