Djabeł, tom trzeci. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Djabeł, tom trzeci - Józef Ignacy Kraszewski страница 6

Название: Djabeł, tom trzeci

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ nam to, rzekł, takich panów pilnować i ratować, a co my im pomódz możemy? czy to tam jeszcze źle? musi hulać po Warszawie całą gębą. Labuś mu pewnie myśli nie przykróci, bo i to cymes. Żeby tylko jak dziad nieboszczyk fortuny z wiatrem nie puścił, bo coś go się grosz nie trzyma.

      – A! to miasto – dodała Anna – w którym i miliony stracić łatwo.

      – Oj! oj! – rzekł stary – albo ich nie tracą byle ochota, karty kartami, hulka hulką, a też piękne panie mało grosza wyprowadzą?

      Anusię zimno przejęło.

      – Przyznam ci się ojcze, że się o niego śmiertelnie obawiam.

      – Ja się już bać przestałem – rzekł stary – bom pewny jak że żyję, że go już nie zobaczym, tak jak kamień w studnię, szukajże go na dnie.

      Stary westchnął, pomilczał, głowę spuścił na piersi i powoli usypiać zaczął, Anusi gorące łzy puściły się z oczów, wstała i rzuciła się szlochając na kolana przed obrazem.

      – O mój Boże – zawołała składając ręce z zapałem – nie daj mu ginąć w skalaniu i grzechu, uratuj go dopóki nie zgubi duszy, ocal go, jeśli nie dla zasług jego, to przez cnoty tej świętej staruszki, która się tam modli za niego!

      Ledwie po północku niepokój dał jej usnąć. A we śnie zdało się jej, że klęczała u nóg starościnej, w jej pokoju – na dworze była znów wiosna zielona i słońce złocistemi migało promieniami, kanarek śpiewał w klatce w zawody ze słowikiem na bzowym krzaku – starościna modliła się z twarzą pogodną, odwróciła się uśmiechnięta weselem nie ziemnskiem ku biednej Anusi.

      – Nie płacz – rzekła cichym, bardzo cichym głosem – nie płacz dziecię moje, i nie bój się niczego, ty jedna wyratować go możesz, i ty go uratujesz.

      – Ja? droga pani, a jakżebym to mogła uczynić? spytało dziewcze – dałabym chętnie życie, lecz na cóż się ono przyda?

      – Nie trzeba życia twojego, dość będzie trochę serca, pracy i odwagi. Ty musisz ztąd wygnać się do Warszawy, by go z odmętu wyciągnąć. Ja za was oboje modlić się będę i obojgu pomagać.

      Ledwie tych słów, których z uwagą rozczulona słuchała Anusia, dokończyła staruszka, jasne jej oblicze rozpłynęło się w promieniu słonecznym, zdawała się mienić w przejrzystą mgłę jasną, ulatywać, oddalać i niknąć; pokój pociemniał, osmutniał, Anna ujrzała go nie jakim był wprzód, ale jakim go co dzień widywała – pustką grobową. Zima przysunęła się pod okno i śpiewy ucichły. Dziewcze zbudziło się, myśl mając pełną snu tego, który jej utkwił w pamięci, jak rozkaz z niebios zesłany. Nie zmrużyła już oczów i wstała raniej niż zwykle. Ale jak ojcu powiedzieć co tylko snem było, jak u niego wyjednać pozwolenie wyjazdu i pociągnąć go za sobą?

      Anusia wahała się, dzień za dniem uchodził, co chwila wrażenie snu się zacierało, niepodobieństwo stawało w oczach wyraźniej – zamilkła wreszcie, myśląc że to było marzenie chorego serca, nie głos z nieba, co ją za nim w pogoń wysyłał.

      – Cóżbym ja tam poczęła – mówiła w duchu łamiąc się z pragnieniem i strachem – ja biedna, słaba, sama jedna! jak go wyrwać z tych niebezpieczeństw, jak od nich zasłonić? Gdzie siły i męztwo po temu?

      I sen ów rozniosły dumy na skrzydłach szarych, a Anusia znowu płakała niespokojna.

      I jednej nocy gdy po łzach usnęła, ujrzała się powtórnie w pokoju starościnej rozwidnionym wiosną, staruszka siedziała przed nią w swem krześle z twarzą pogodną ale surowszą.

      – Ty płaczesz jeszcze dziecko moje, odezwała się do niej, a nie chcesz posłuchać głosu mego… ty jedna przecie uratować go możesz. Przeżegnaj się krzyżem Pańskim, pójdzie za tobą Anioł stróż i modlitwy moje – a śmiało w imię Boże!

      I cień znikł znowu rozpływając się w obłoku, ujrzała go jak ulatywał pod niebiosa, jak w nie jasnemi wchodził wrotami. Ale jeszcze wahała się Anusia, w kilka tygodni sen się powtórzył raz trzeci. Uzbrojona więc odwagą nową, Anna wstała postanawiając wszystko uczynić co można, by do Warszawy się dostać.

      – Będę – mówiła w duchu – ścigać go okiem niepostrzeżona, zakryta, śledzić, upatrywać, a uchowaj Boże nieszczęścia, może potrafię go ratować, przychodząc z umarłej przestrogą, z pomocą drobną ale serdeczną. O! gdybym go potrafiła wyrwać ze szponów tych ludzi co go już otoczyć musieli!! Nie! on nie zginie, ja nie dam mu rzucić się w przepaść. A potem, wstąpię do klasztoru i spokojna o niego, modlić się będę i płakać po nim do śmierci – bo nikt, nikt go tak kochać nie będzie!

      Ale jak było ojca nakłonić, jak pociągnąć za sobą starego, co z krzesła ledwie się chciał dźwignąć, resztę życia uprzykrzonego snem zbywając?

      Anusia nie mało sobie nałamała głowy od czego tu zacząć, ale westchnąwszy do Boga i rozdobruchawszy wprzód ojca, jednego wieczora, zagadła go z nienacka.

      – Mój kochany ojcze, jakby to dobrze było i wesoło, żebyśmy pojechali odwiedzić stryja w Warszawie. Przyznam ci się że mi tu trochę nudno, a i ty się nie bawisz. Wszak by to nieźle było, nieprawdaż?

      Sieniński popatrzał wielkiemi oczyma i przeżegnał się w milczeniu.

      – A co tobie w głowie? – zapytał – toś ty widzę oszalała, zachciewa ci się podróży. Czy to ty podczaszyna czy podczaszanka? Dobrze nam tu cudzy chleb jeść, warzone i pieczone nie rozwiązując worka, to siedźmy i nie dziwaczmy. Jeszczeby czego nie stało, żebym i ja z tobą oszalał i zakasawszy poły ruszył do Warszawy.

      Anusia zamilkła, spodziewała się tego, ale myśl była rzucona, reszta zależała od Boga,… okoliczności… powolnego przekonania. Nie zrażało ją wcale oburzenie starego, który syczał, gderał i drwił z córki dopóki nie usnął.

      Nazajutrz Anusia swoje.

      – Śmiałeś się tatku ze mnie – zawołała – i może miałeś powody, ale doprawdy nie tak to ja głupio mówiłam. Ot, wy się tu postarzejecie przed czasem, tam byście się rozruszali, ożyli, przypomnieli lepsze czasy. A co się tycze kosztu – juściżby nam tam brat kawałka chleba nie pożałował, a tutejsza pensyjka i ordynarja gracjalisty, zaoszczędziłaby się, byłby to czysty zysk.

      Sieniński pokręcił głową.

      – A jaki z niej filut – rzekł – no! no! już mi się wyrachowała z czystym zyskiem. A któż ci powiedział, że brat nie pożałuje, to skąpiec jakiego świat nie widział.

      – Stary kawaler, bezdzietny, choć oszczędny, dla swoich nie poskąpi pewnie.

      – Jak to nie? czemu nie? poskąpi, bo mu miło skąpić – racji nie pytaj. Darmoby może jaki tydzień pokarmił, a dalej skwaśniałaby nam strawa od humoru gospodarza.

      – Ja nie sądzę – odpowiedziała Anusia – albo to taka jak ja gosposia, na nicby mu się nie przydała? toćbym za nasz chleb odpracowała; wprowadziłabym mu ład, oszczędność, gospodarstwo.

      – Ot, jakto znać że asanna mego brata nie znasz; a jemu to na co? czy to myślisz że on gospodaruje? СКАЧАТЬ