Kandyd. Вольтер
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kandyd - Вольтер страница 6

Название: Kandyd

Автор: Вольтер

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ łzami; ale Pangloss pocieszył ich, upewniając, iż nie mogło być inaczej:

      – Wszystko to – powiadał – jest możliwie najlepiej: jeżeli bowiem wulkan jest w Lizbonie, nie mógł być gdzie indziej; nie jest bowiem możebne, aby rzeczy nie były tam gdzie są, wszystko bowiem jest dobrze.

      Mały, czarniawy człowieczek, zausznik Inkwizycji, a sąsiad Panglossa przy stole, ozwał się uprzejmie:

      – Widocznie łaskawy pan nie wierzy w grzech pierworodny; jeśli bowiem wszystko jest najlepiej, nie było ani upadku, ani kary.

      – Wasza Ekscelencja raczy łaskawie darować – odparł Pangloss jeszcze uprzejmiej – upadek człowieka i przekleństwo wchodziły nieodzownie w skład najlepszego z możliwych światów.

      – Zatem szanowny pan nie wierzy w wolną wolę? – rzekł ów konfident.

      – Wasza Ekscelencja wybaczy – rzekł Pangloss – wolność może istnieć wraz z nieodzowną koniecznością; albowiem było konieczne, abyśmy byli wolni; albowiem, ostatecznie, wolność określona [jest] przeznaczeniem…

      Pangloss nie skończył mówić, kiedy konfident dał znak podczaszemu, który mu nalewał szklankę wina Porto czy też Oporto.

      Jak uczyniono piękne autodafé21, aby zapobiec trzęsieniom ziemi i jak Kandydowi wychłostano zadek

      Po trzęsieniu ziemi, które zniszczyło trzy czwarte Lizbony, mędrcy owej krainy nie znaleźli skuteczniejszego środka przeciw całkowitej ruinie, jak dać ludowi piękne autodafé. Uniwersytet w Coimbre orzekł, iż widowisko kilku osób spalonych uroczyście na wolnym ogniu jest niezawodnym sekretem przeciwko trzęsieniu ziemi.

      W myśl tego zapatrywania pochwycono jakiegoś Biskajczyka, któremu dowiedziono, iż zaślubił swą kumę, oraz dwóch Portugalczyków, którzy, jedząc kuraka, oddzielili tłustość22: również związano po obiedzie doktora Panglossa i jego ucznia Kandyda, jednego za to, że mówił, drugiego, że przysłuchiwał się z potakującą miną. Zaprowadzono obu, każdego oddzielnie, do nader cienistych mieszkań, w których nigdy nie ma przyczyny uskarżać się na zbytek słońca. W tydzień później ustrojono obu w san-benito23 i ozdobiono im głowy mitrami z papieru: mitra i san-benito Kandyda pomalowane były w płomienie odwrócone, diabły zaś były bez ogonów i pazurów; natomiast diabły Panglossa posiadały pazury i ogony, a płomienie strzelały ku górze. Tak odziani szli w procesji i wysłuchali wzruszającego kazania, któremu towarzyszyły uczone śpiewy. Kandyda oćwiczono rytmicznie, w takt melodyj. Biskajczyka i dwóch nieboraków, którzy nie chcieli jeść szmalcu, spalono, Panglossa zaś powieszono, mimo że to nie było w zwyczaju. Tegoż samego dnia ziemia zatrzęsła się na nowo24 z przerażającym łoskotem.

      Kandyd, przerażony, oszołomiony, odurzony, cały zakrwawiony i drżący, powiadał sam do siebie: „Jeżeli to jest najlepszy z możliwych światów, jakież są inne? mniejsza jeszcze, gdyby mnie tylko oćwiczono, toż samo zdarzyło mi się u Bułgarów; ale, o drogi Panglossie! największy z filozofów, trzebaż, bym patrzał, jak dyndasz, nie wiadomo za co! o, drogi anabaptysto, najlepszy z ludzi, trzebaż było ci utonąć w porcie! o, panno Kunegundo! perło dziewic, trzebaż, aby ci rozpruto żołądek!

      Wlókł się z miejsca kaźni, ledwie trzymając się na nogach, napomniany, oćwiczony, rozgrzeszony i pobłogosławiony, kiedy zbliżyła się doń jakaś staruszka i rzekła:

      – Synu, bądź dobrej otuchy i chodź ze mną.

      Jak pewna staruszka zaopiekowała się Kandydem i jak odnalazł przedmiot swego kochania

      Kandyd nie nabrał wprawdzie otuchy, ale udał się za staruszką do lepianki: dała mu słoik tłustości, aby się natarł, zostawiła mu jeść i pić; wskazała łóżko skromne, ale dość czyste; obok łóżka znalazła się odzież.

      – Jedz, pij, śpij – rzekła – i niech Najświętsza Panna z Atiochii, Jego Dostojność św. Antoni z Padwy i Jego Dostojność św. Jakub z Compostelli mają cię w swej opiece! wrócę jutro.

      Kandyd, wciąż silnie zdziwiony wszystkim, co widział i co wycierpiał, a jeszcze więcej miłosierdziem staruszki, chciał ucałować jej rękę.

      – Nie moją rękę trzeba ci całować – rzekła stara – wrócę jutro. Nasmaruj się, jedz i śpij.

      Mimo tylu nieszczęść Kandyd zjadł i usnął. Nazajutrz stara przynosi mu śniadanie, ogląda grzbiet, naciera inną jeszcze maścią; przynosi następnie obiad; wraca o zmroku i przynosi wieczerzę. Nazajutrz dopełnia znowuż tych samych obrządków.

      – Kto jesteś? – pyta wciąż Kandyd – kto cię natchnął taką dobrocią? jak ci odwdzięczyć?

      Dobra kobieta nie odpowiadała nic. Wróciła nad wieczorem, ale bez prowiantów.

      – Pójdź ze mną – rzekła – i nie mów ani słowa.

      Bierze go pod ramię i idzie z nim przez pole, mniej więcej ćwierć mili: przybywają do ustronnego domku, otoczonego ogrodem i kanałami. Staruszka puka do małych drzwiczek. Otwierają; prowadzi Kandyda ukrytymi schodkami do złoconego gabinetu, sadza go na adamaszkowej kanapie, zamyka drzwi i odchodzi. Kandyd miał uczucie, że śni: dotychczasowe życie zdało mu się snem złowrogim, obecna zaś chwila snem rozkosznym.

      Stara zjawia się niebawem, z trudem podtrzymując drugą kobietę o wyniosłej postaci, drżącą na całym ciele, lśniącą od drogich kamieni i okrytą zasłoną.

      – Zdejm ten welon – rzekła stara.

      Młody człowiek zbliża się; podnosi welon nieśmiałą ręką. Co za chwila! co za niespodzianka! zdaje mu się, iż widzi Kunegundę; widzi ją w istocie, to ona! Siły go opuszczają, nie może wymówić słowa, pada jej do nóg. Kunegunda osuwa się na kanapę. Stara skrapia ich trzeźwiącą wódką, odzyskują zmysły, mowę: zrazu padają przerywane słowa, krzyżują się pytania, odpowiedzi, westchnienia, łzy, okrzyki. Stara zaleca im, aby robili mniej hałasu, i zostawia ich samych.

      – Jak to, to ty – rzekł Kandyd – żyjesz, odnajduję cię w Portugalii! Nie zgwałcono cię zatem? nie rozpruto ci żołądka, jak mi zaręczał Pangloss?

      – Owszem – odparła piękna Kunegunda – ale nie zawsze się umiera od tych dwóch przykrości.

      – Ale ojca i matkę zabito?

      – Niestety, tak – rzekła Kunegunda, płacząc.

      – A brat?

      – Brata także.

      – I skąd wzięłaś się w Portugalii? jak dowiedziałaś się, że ja tu jestem? jakim zbiegiem okoliczności kazałaś mnie sprowadzić do tego domu?

      – Opowiem po kolei – rzekła dama – ale wprzód ty opowiedz mi wszystko, co ci się przygodziło od czasu naszego niewinnego pocałunku oraz kopniaka, który otrzymałeś w zamian.

      Kandyd z głębokim uszanowaniem poddał się jej woli; mimo iż jeszcze nie ochłonął СКАЧАТЬ



<p>21</p>

autodafé – istotnie, auto-dafé miało miejsce 20 czerwca 1756 [auto-da-fé (z portug.: akt wiary), uroczystość kończąca proces inkwizycyjny osób oskarżonych o herezję, czary i in. odstępstwa od religii katolickiej, polegająca na publicznym wyznaniu winy, skruchy i deklaracji wiary katolickiej, po niej następowała egzekucja; Red. WL]. [przypis tłumacza]

<p>22</p>

jedząc kuraka, oddzielili tłustość – podstawa oskarżenia przez inkwizycję o praktykowanie judaizmu. [przypis edytorski]

<p>23</p>

san-benito – żółty płaszcz podobny krojem do habitów zakonu św. Benedykta, w który ubierano ofiary Inkwizycji. [przypis tłumacza]

<p>24</p>

ziemia zatrzęsła się na nowo – istotnie, w r. 1756 zdarzyły się ponowne trzęsienia ziemi. [przypis tłumacza]