Nienasycenie. Część druga, Obłęd. Stanisław Ignacy Witkiewicz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nienasycenie. Część druga, Obłęd - Stanisław Ignacy Witkiewicz страница 18

Название: Nienasycenie. Część druga, Obłęd

Автор: Stanisław Ignacy Witkiewicz

Издательство: Public Domain

Жанр: Повести

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ że główna rzecz w życiu to się nie przeczekać!A beau se raidir le cadavre – (to było słynne jego, jedyne francuskie, ale koślawe, przysłowie). – Panowie: – zwrócił się do całej sali, stojąc na prawym skrzydle pierwszego szwadronu. (Zypcio był drugim w drugim – pierwszy jeszcze nie ruszył zza stołów). Był to jeden z tych jego szaleńczych histeryczno-historycznych występów-wystąpień – jedna rzecz, której się bał, aby w niej nie przesolić. Histeryczne ataki zupełnej bez wątpienia szczerości, nieobliczalnej, która, rozpraszając mrok w detalach, utajemniczała go jeszcze bardziej ogólnie w oczach tłumów, a nawet najmorowszych inteligentów. Tam sięgał w chwilach tych, gdzie kryła się jeszcze morowsza tajemnica, niż jego własna osobowość: stan społeczny obecnego przekroju. A potem zaraz do Zypka cicho szeptem metalicznym: Zypcio mało nie umarł ze szczęścia, po prostu mało nie zesrał się w portki. Po prostu zachodził w ciążę we łbie jakimś nieznanym płodem: nieugiętą w pojęcia myślą Wodza, jego marzeniem o ogólnej potędze. – Nie masz pojęcia, lizogonku, jak to świetnie się złożyło, żeś wtedy wyrżnął Piętalskiego w mordę. – (Boże, Boże! Skąd on wiedział o tym, ten kawaleryjski bóg? On zdawał się czymś tak ogólnym, że nie powinien wiedzieć „zda się” o żadnym „zasię” takim marnym fakcie). – Akurat mi trzeba przyśpieszeń dla małej próby sił. – (Głośno). – Panowie! Musimy zrobić próbę. Wiem, co mówię i do kogo. Agenci moi prowokują Syndykat już od dwóch tygodni. Nikt nic nie wie i ja też. Dosyć tych ciuciuduszek. Ja nie mogę jechać na Centaurze – ja muszę mieć pod sobą konia sztandardowego. Naród w sumie może być normalnym durniem – byle by chciał siły. Zamiast naszej „Wille zur Ohnmacht” stawiam hasło: „wygiąć się aż do pęknięcia”, bo „lepiej pęknąć, niźli gnić”, nawet jeśli to pęknięcie znaczyć będzie międzyplanetarnie tyle, co by ktoś tam sobie pierdnął. Panowie: taki los parszywy każdego żywego stworzenia, że sobie samemu wystarczyć nie może. Spodziewam się, że wobec mojej notorycznej tajemniczości – mam odwagę o tym mówić – tym różnię się od wszystkich innych działaczy ziemskich – (każdy był szczęśliwy, że on się tak z nim spoufala – aż ze skóry własnej się rwał czort wie gdzie z bezwstydnej „niegi”.) i bliskości wojsk Niebieskiego Państwa, zdenerwowanie strony, która uwzięła się, aby być stroną wrogą wobec mnie i armii, jest wielkie i prowokacja się uda. Będziemy wiedzieli wtedy jasno, jakie procentowe rozłożenia w kraju. Parę trupków jest koniecznych. Ale każdy facet, który padnie tu, spomiędzy was, czy tam, to cyfra w moim notatniku tajemnym, o ile go w ogóle mam. Cha, cha, cha – „zalał się” weselnym, chamskim, radosnym jak ryk rozkoszy bydlęcia, śmiechem. – Ja papierków nie lubię, chyba klozetowe – post factum – niech mnie historia podetrze i dowie się qu'est ce que j'avais dans le cul, czy dans le ventre même. Mój notatnik to mit, panowie – ilu chińskich szpicli za nim goni, a żaden go nawet nie wąchał z daleka. Każdy z was to jeszcze jeden parametr we wspaniałym równaniu, które układa się tu! – Uderzył się bezczelnie w łeb – słychać było to uderzenie na całą salę. Ryk rozkiełznanego zachwytu i cicha, gwałtowna chęć śmierci dla i za tego koniokradowego zgeneralonego dojeżdżacza, z domieszką osiemdziesięciu procent Aleksandra Macedońskiego i dziesięciu procent księcia de Lauzun, wypełniła salę. Gdzieś w drugim końcu oberwały się i poleciały zmurszałe po-pneumatyckie stiuki na głowy rozpalone junkrów – dwudziestu było rannych – wyli jeszcze bardziej z zapału (a nawet z animuszu) opatrywani na miejscu, na sali. Kocmołuch otrząsnął żółtawo-biały pył z lśniącego dekoracjami munduru i rzekł:

      – A pamiętajcie chłopcy, że ja was kocham, was jednych – bo całą rodzinę moją, żonę i córeczkę, to ja mam w zadzie mego „Siwka”. – To były te okropne powiedzonka, które zjednywały mu najszaleńszą miłość i to wśród najwytworniejszych bubków. Oleśnicki płakał rzewnymi łzami, a komendant szkoły, generał Próchwa nie wytrzymał: złapał litrową butelkę czystej dzikowskiej i wychlał całą do dna na oczach całej szkoły, po czym wciągnął, również przy wszystkich, w krwawy nochal, gram najlepszej lśniącej kokainy Merck'a. „Bo żebym ja miał sobie czego odmawiać, dlatego aby o pięć lat dłużej żyć? Niedoczekanie anielskie. Najwięcej energii kosztują człowieka te wszystkie abstynencje” – mawiał dziewięćdziesięciopięcioletni starzec. Już go Kocmołuchowicz trzymał w swych kawaleryjsko-kleszczowatych objęciach. Piła cała szkoła – jutro i tak dzień wolny. W przeczuciu wielkich wypadków, których ten czarny, młody jeszcze, chmyzowaty wąsal był żywym wcieleniem, ogarnął wszystkich śmiertelny szał pojmowania najwyższego uroku życia już prawie w samym tchnieniu nagłej śmierci. (Są naprawdę chwile, kiedy i gram kokainy nie zaszkodzi. Ale trzeba o nich dobrze wiedzieć – nie wziąć innej chwili za tę właśnie. A przy tym zasada ta stosuje się tylko do silnych: „meine Wahrheiten sind nicht für die Anderen

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

      1

      Generał Barcz – powieść polityczna Juliusza Kadena-Bandrowskiego z 1923 r. [przypis edytorski]

/9j/4AAQSkZJRgABAQEASABIAAD/2wBDAAMCAgMCAgMDAwMEAwMEBQgFBQQEBQoHBwYIDAoMDAsKCwsNDhIQDQ4RDgsLEBYQERMUFRUVDA8XGBYUGBIUFRT/2wBDAQMEBAUEBQkFBQkUDQsNFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBT/wgARCAeoBXgDAREAAhEBAxEB/8QAHAABAQEAAgMBAAAAAAAAAAAAAQACBwgDBQYE/8QAGwEBAQEAAwEBAAAAAAAAAAAAAAECAwQFBgf/2gAMAwEAAhADEAAAAeN/b/OYjMsKILJK2UZVJJQSKwlUFiWSIjSNmZYhKqMrpJKpWygiVszNNhAurIJZIajMrVESSwplVBUCIhFlMrVStkRmXSQ2C6sIJYbMyxErZQLJDZLmVspYklDVmZUBAiITVyBNNgQlJlrSKFMVEtVDZlaWJGqMqpK2BS1lKCksKZVAiIiE1cii0iFaAzKkgukbCWrMurKSUVRsxNNmkzNSZa0gJlUkUjVgpKG7klFbMyqJlVNIEtRLJAurFKsy0asoFF1c0Ya1YmZZMroBMrCiku7jDVKG7nMtTGV0gC6RQJQlkljVzFWc1FBaiXVyRlrTNaSyZa0gQLGmYjdzibBTVmZYTK6QWGxQlqChrMukbAaznSy0SwLvWcy5l0lRLINKQAqikNaucZ2CmrMy1SsgCqILEikCi7uasZ1pBZGxMyitjGGtXKUNmZZVIFky1u4loBStpGkytIW0JWDVCzCChrUozNKCyasFJQ1ZGJrTKQplqRIAUXbNURRVSNNZlpBWiXTOGlFJVMtSaQ1TNUFk0haShqyMTWmWylrCVoiGsTWrlKAUlhQt1ZnNrMzWkiMrpJItDOmxQWgqiNWZWiVsJcrplqKAUlCMtaZaIlWa1SMtERCLLQpCA0RqxsznSgQWsSVS0VNmZUJfJrGZSUqjeoZGjGZakiNMi5llBKxjVyLia0yNKFasUznSgshdSMlUpGrKs50pVtnCykRvUzDVBKLq5JWyIzNBCNlGrnK5mtM5a1ZRpKzM0sl1AMRVBG7CMNNm0jMS5XVzqs5OhmyZa3rJKpEZmghNMlqgpKoK2Ua1mlzK2QKSrMtVINbuMzQseTWMy4mhds1UVQRKoKCkQKgKJVQLEkVMla2GaArYwphpRXVxma1qEasIyuZoXdzChKoKCC1jIKgsgukioiIaJWyFKC3MqkKS5XSRq5y1pA1ZnIusyxqyFApYBrMukqJZJYDSRURVS1lK2SIS1ZlSRStzLpKtM5a0gaszm5tzNas0ySuoS0ksRldJAskShqwhoiJZJWyFMytYl0kKCiiooEuriiUqiMtKQKpGrKASrMou7klhZF1ZmaUFDbObUJZEbEysEoRCgqauaM2wlGGtXJLCRq5FIaow0ppAqYh1M5sSwsylUNEurlTMtaShEIGrKyzSmAlBMiQmrklKhjDWmUFUrBWStJYbKKqAaI1YplSWMtKJILpGwWiogWIlkhTVgsEtZma3ckStzS1RQLJqzMrREsBqyBVKMqgRGkKlUiCBY1YQ0RENEQgsiVkSxFGV3c5laIQBdXMtJWwSyCqStkEaszKlRLGkyNQFCgsKDUjUiBLAUqgNhKgC6uVSStjMqgqkasytG7MSpVmVsSIIlkULaVQWRsoagWkLWWQFBUFk1YKyFsZliErEITVmFUJoNWUNgoUVMhdUlSEasIazLAurFMTSiSS5XbOVFUUy1EasJalCBVBd3JA0GkgJVJNWFuc3VhKKK3OpArSNWJ45rVkUkZa3rOc0XTKZWWNXOZqTVmZYFTTJaS5XbNWZVFGkKzm6sJcrGrKSWojVkYmtWRJRlres5zoNJINBpKiKtJiaUy1u5UzLAurApZNJVVRldJmaCNMxAtW2czWV1Y2GbBWpMrGkLSBdXJK0QplrSYa2wmWoBspZJW50mWoiPHN7uCUVRRIqiiBZEqiQlgXVhLAKSgkQ2UlbRrWYoy0RCjURlczW7klBSFGhVCJQapKkCWCWQVohQWNWZlUapGg1ZKyYaISRqIxNS6YFFUapGiVsJYBStUCgVoliJBWqQVQVGyhsF1cxS5lF СКАЧАТЬ