Название: Głodne kamienie
Автор: Rabindranath Tagore
Издательство: Public Domain
Жанр: Рассказы
isbn:
isbn:
Gdy po dobrej chwili Maszi wróciła, Dżatin nie wspomniał wcale imienia Mani i Maszi myślała, że o wszystkim zapomniał.
Nagle zawołał: „Maszi, czym ci opowiadał sen mój wczorajszy?”.
– Jaki sen?
– Sen, w którym wydawało mi się, że Mani popycha drzwi, ale drzwi nie chcą się otworzyć szerzej jak na jeden cal? Stała w korytarzu i wejść nie mogła. Teraz wiem, że aż do końca Mani pozostać musi na zewnątrz, pod mymi drzwiami.
Maszi nie odpowiedziała ni słowa. Przekonała się, że sklepienie owego raju złud, zbudowanego z kłamstw, zapadło się mimo wszystkich jej wysiłków. Gdy nadchodzi cierpienie, najlepiej nie unikać go wcale. Bóg uderza, czyż można umknąć przed jego ciosem?
– Maszi! Miłość, jaką mi dałaś, trwać będzie przez wszystkie przyszłe wcielenia moje. Wypełniła całe moje obecne życie, przeto zabieram ją z sobą. Pewny jestem, że w przyszłym życiu odrodzisz się jako moja córka, a ja z wielką miłością będę cię strzegł od złego i hodował.
– Co mówisz, Dżatinie? Sądzisz, że znowu urodzę się dziewczyną? Pomódl się, bym została synem twoim.
– Nie, nie chcę syna. Przyjdziesz na świat w moim domu tak samo niezrównanie piękna, jaką byłaś czasu młodości. Wyobrażam sobie już, jak cię będę ubierał.
– Nie mów tyle, Dżatinie! Spróbuj zasnąć.
– Dam ci imię Lakszmi3.
– Ależ to imię staromodne, Dżatinie!
– Tak. Ale ty jesteś także staromodna, Maszi. Powróć do mnie z twą śliczną, tą samą duszą!
– Nie chcę sprawić w domu twym zawodu, przybywając jako dziewczyna, każdy życzy sobie chłopca!
– Maszi, sądzisz, żem słaby, i chcesz mi oszczędzić wszelkich uciążliwości?
– Mój drogi, jestem kobietą i posiadam właściwe mej płci słabostki. Dlatego przez całe życie chciałam ci oszczędzić wszystkiego, co przykre, ale… nie udało mi się.
– Maszi! Nie starczyło mi w tym życiu czasu na zastosowanie wszystkich tych nauk, jakie posiadłem. Ale skorzystam z tej wiedzy w życiu przyszłym. Pokażę wówczas, do czego zdolny jest mąż wielki. Nauczyłem się, że źle jest myśleć wyłącznie o sobie.
– Mów, co chcesz, mój drogi, ale nigdy niczego nie pożądałeś dla siebie, wszystko dawałeś innym.
– Jedno mogę przyznać. W szczęściu nigdy nie byłem tyranem i nie dążyłem do pozyskania przemocą tego, co mi się należało. Ponieważ nie mogłem okłamywać samego siebie, przeto musiałem czekać długo. Ale może prawda na koniec okaże mi się łaskawa… Kto tu jest, Maszi? Kto tu?
– Gdzie? Nie ma nikogo, Dżatinie!
– Maszi! Popatrz no do drugiego pokoju. Zdawało mi się…
– Nie, nie, mój drogi! Nie widzę nikogo.
– Zdawało mi się zupełnie wyraźnie…
– Nie, Dżatinie! Nie ma nikogo. Uspokój się. Właśnie nadchodzi lekarz.
Gdy lekarz wszedł, powiedział do Maszi:
– Proszę nie przesiadywać tak ciągle przy chorym. Pani go drażni. Proszę się położyć spać. Mój asystent będzie czuwał.
– Nie, Maszi, nie puszczę cię!
– Dobrze, mój drogi. Będę siedziała cichutko w rogu kanapy.
– Nie, musisz siedzieć przy mnie blisko. Nie puszczę do ostatniej chwili twej dłoni. Ręka twa mnie wiodła przez życie i ona odda mnie Bogu.
– No, więc zgoda, pani zostanie. Ale, Dżatinie Babu, nie wolno panu rozmawiać z siostrą! Teraz pora zażyć lekarstwo!
– Zażyć lekarstwo? Nonsens! Minął już czas zażywania lekarstw. Brać teraz lekarstwa znaczy tyle, co okłamywać samego siebie. Zresztą nie boję się wcale śmierci. Maszi, śmierć sposobi mi już swój napój, po cóż ma mnie jeszcze dręczyć lekarz? Odpraw go! Ciebie mi tylko jednej jeszcze potrzeba, poza tym nikogo! Po cóż kłamać jeszcze?
– Jako lekarz zwracam uwagę, że takie rozdrażnienie szkodzi panu bardzo.
– Więc odejdź pan, doktorze, nie drażnij mnie! Czy on już poszedł, Maszi? To dobrze! Zbliż się i połóż mą głowę na swej piersi.
– Tak, tak, drogi mój! A teraz spróbuj spać!
– Nie, Maszi, nie każ mi spać! Jeśli zasnę, nie zbudzę się już. Muszę jeszcze przez czas jakiś czuwać… O… słyszysz hałas… kroki… ktoś nadchodzi!
V
– Dżatinie! Drogi chłopcze! Otwórz oczy, otwórz bodaj na chwilę oczy! Przyszła! Popatrz no… przyszła!
– Kto przyszedł? Sen?
– Nie sen! Mani przyszła wraz z ojcem swoim!
– Ktoś ty?
– Nie poznajesz? To twoja Mani!
– Mani? Więc zdołała otworzyć drzwi?
– Tak… tak, otwarła na ścieżaj!
– Nie… nie, Maszi… nie chcę tego szala. Ten szal to kłamstwo!
– To nie szal, Dżatinie, to nasza Mani, która oparła głowę o twe kolana. Połóż dłoń na jej głowie i pobłogosław ją. Nie płacz tak, Mani! Masz na to jeszcze dość czasu. Teraz bądź cicho na małą, maleńką chwilkę…
Szkielet
W pokoju przytykającym do naszej sypialni wisiał na ścianie ludzki szkielet. W nocy wiatr wpadający przez okno dzwonił jego kośćmi. Przez cały dzień myśmy wydzwaniali na nich. Uczyliśmy się osteologii od pewnego studenta medycyny, gdyż opiekun nasz postanowił wykształcić nas we wszystkich umiejętnościach tego świata. Czy mu się to udało, nie potrzebujemy mówić tym, którzy nas znają, dla innych niechaj to lepiej pozostanie tajemnicą.
Minęło dużo lat od tego czasu. Szkielet zniknął z pokoju i przepadł gdzieś bez wieści, podobnie jak osteologia z głów naszych.
Przed kilku dniami pełno mieliśmy gości w domu i musiałem spać w dawnym, starym pokoju szkolnym. Ale niezwyczajne otoczenie sprawiło, że sen nie jawił się. Przewracałem się z boku na bok i liczyłem uderzenia zegara wydzwaniającego jedną godzinę po drugiej. Światełko lampki nocnej malało coraz to bardziej, drżało, mgliło się, СКАЧАТЬ
3